Od świętego Piotra do starożytnej Ostii

Do Rzymu warto przyjechać nawet na kilka dni. Przejść się Aleją Pojednania, zachwycić Michałem Aniołem, a nawet odpocząć na plaży

Kiedy w połowie marca odkrywałem święte miejsca Wiecznego Miasta, miałem wrażenie, że spogląda na mnie jego Największy Obywatel. Widziałem pielgrzymów, wpatrzonych w jedno okno, którzy z radością szli na spotkanie z Nim. Teraz w Rzymie nie można już oddychać tą radością, ale trzeba pojechać, żeby odetchnąć wiecznością.

Niedziela

Sosna włoska, naturalny słoneczny parasol, skuteczny na każdej otwartej przestrzeni, pokaże się zaraz za lotniskiem i będzie jednym z pierwszych znaków szczególnych Rzymu. Leniwym popołudniem autobus wysadza mnie przed bramą kempingu Roma, po zachodniej stronie miasta, bardzo blisko Watykanu. Później się rozpakuję, chcę jak najszybciej zobaczyć plac św. Piotra. Dla kogoś, kto jest w Rzymie pierwszy raz, chyba najlepszym sposobem na oswojenie się z miastem jest wieczorny spokojny spacer pod Bazyliką. Polecam Aleję Pojednania (Via della Conciliazione), przebitą za Mussoliniego z placu św. Piotra do Zamku św. Anioła. Z daleka zamek wygląda bardziej tajemniczo i zachęcająco niż z bliska. Wiele zniósł. Pierwotnie grobowiec, potem siedziba papieska, koszary, więzienie, dziś muzeum. Na wprost wejścia piękny, stary (jak wszystko w Rzymie) most na Tybrze - Ponte Sant'Angelo, ze wspaniałymi figurami aniołów na balustradach. Kiedy przeszedłem na drugą stronę, zobaczyłem inny Rzym, ciaśniejszy, choć równie gwarny, też znany, choć mniej święty. Na każdym rogu niewielkie trattorie, pizzerie, gelaterie . Dla ducha znalazłem antykwariat, w którym mimo późnej pory ludzie czytali książki, kupowali upominki, jedli i pili. Był też otwarty na oścież sklep spożywczy prowadzony przez siwego Włocha. Namówił mnie na świeży chleb własnego wypieku. Starczyło na śniadanie i kanapki na cały drugi dzień wędrówek.

Poniedziałek

Zaczął się od niezwykłego spotkania z Bazyliką św. Piotra. Jest przepotężna. Warto być w niej jak najdłużej i zapamiętać jak najwięcej. Wnętrze wypełnia lekki półmrok. Tuż przy wejściu słynna "Pieta" Michała Anioła, zabezpieczona grubym, przezroczystym plastikiem. Całość to architektoniczny, rzeźbiarski i malarski majstersztyk. Żal, że tę największą chrześcijańską świątynię wielu turystów podziwia z kanapką w jednej, a komórką w drugiej ręce. Ruszam na kopułę Bazyliki - dla rzymskiej panoramy, która czeka na szczycie, warto wejść na chwilę w skórę taternika.

Potem spacer Aleją Pojednania na drugą stronę Tybru. Kierunek: Piazza Navona i Fontanna Czterech Rzek. Piesze wędrówki po Rzymie wymagają zdecydowania, bo inaczej przechodzenie na drugą stronę ulicy może zająć wieki. Na Piazza Navona docierają wszyscy, ale ten gwar ma swój urok. Trzy różniące się wielkością i pięknością fontanny obsiedli zmęczeni turyści i nachalni ciemnoskórzy handlarze okularami, torebkami i pistoletami na bańki mydlane. Krążą klauni i naganiacze licznych lokali. Przymykam oczy. Czuję zapach pieczonych na rogu kasztanów.

I znów tłok, i znów fontanna. Przed nią świątynia wszystkich bogów: zachowany w całości portyk z kilkunastoma granitowymi kolumnami, doklejony do rotundy. Wewnątrz tyle światła, ile wpada przez dziewięciometrowy otwór w potężnym sklepieniu. Nie trzeba być studentem architektury, żeby zachwycić się Panteonem.

Wtorek

W Kaplicy Sykstyńskiej tłok, atmosfera pikniku, ale to nieważne. Nawet laik doceni, że przed, za i nad sobą ma dzieło niepowtarzalne. Namalowanie historii ludzkości od Adama po potop zajęło Michałowi Aniołowi ponad cztery lata. Podobno siebie uwiecznił w postaci proroka Jeremiasza. Chwała temu, kto odnajdzie go tam u góry pośród westchnień turystów, błysków fleszy i okrzyków ochrony: - No foto! Silenzio!

Czas ochłonąć. Wybieram pokaz mody turystycznej na Schodach Hiszpańskich (metro zatrzymuje się tuż obok). Ruszam spod fontanny w kształcie łodzi spuszczanej na wodę, kończę u bram kościoła Trinita dei Monti. Potem na wzgórze Pincio i dalej do Villa Borghese. Kupuję przeciwsłoneczne okulary, pożyczam rower i jeżdżąc po tym ogromnym parku, czuję się jak honorowy obywatel Rzymu.

Po zmroku docieram do miejsca zbiórki monet z całego świata. Na "trzy, cztery" wpadają do Fontanny di Trevi - na szczęście. To największa fontanna, jaką widziałem, fontanna obietnic.

Środa

Metrem dojeżdżam na Piazza del Popolo. Wrzucam kilka centów do kapelusza kataryniarza i przez szeroki plac ruszam na spotkanie ze słynną Via del Corso, ulicą wyścigów osłów, bawołów i koni. Wiem, że na końcu, na Piazza Venezia, jest Grób Nieznanego Żołnierza. Na miejscu gwizdek ochroniarza przywołuje wszystkich do porządku: nie siadać, nie jeść, nie pić. Wolno patrzeć przed siebie, na Koloseum.

Zanim niemożliwe stało się moim udziałem i dotknąłem jednej z najbardziej rozpoznawanych rzymskich budowli, po lewej i prawej stronie drogi minąłem Forum Romanum. Tu kolumna, tam łuk triumfalny, gdzie indziej rząd kolumn zwieńczonych rzeźbami. Jakby ktoś, kto burzył ten starożytny rynek, miał za mało czasu na zrównanie z ziemią wszystkiego. Całe szczęście, że jako tako trzyma się Koloseum. Z jednej strony czarne od brudu, z drugiej podziurawione jak sito, wewnątrz ruina, ale wciąż dech w piersiach zapiera.

Pod wierszem "Campo di Fiori" Czesława Miłosza jest podpis "Warszawa - Wielkanoc, 1943". Zaczyna się tak: "W Rzymie na Campo di Fiori/Kosze oliwek i cytryn,/Bruk opryskany winem/I odłamkami kwiatów./Różowe owoce morza/Sypią na stoły przekupnie,/Naręcza ciemnych winogron/Padają na puch brzoskwini..."

Mając w pamięci dalsze smutne wersy, idę zobaczyć to miejsce. Jest ciepły wieczór, obraz prawie taki sam, jaki widział poeta. Znacznie więcej jednak kwiatów, mniej winogron i brzoskwiń, a wino przegrywa z piwem. Zgiełk i gwar.

Czwartek

Uciekam od hałasu, natrętnych handlarzy, ciasnego metra i dusznych autobusów. Podmiejską kolejką w kilkadziesiąt minut dojeżdżam do Ostii, 15 km na zachód od Wiecznego Miasta. To tu przed wiekami docierały statki ze zbożem i oliwą dla Rzymian. Miłe, ciche miasteczko. Można spacerować po długiej promenadzie wzdłuż plaży albo zobaczyć pozostałości po Ostii starożytnej. Siadam na plaży z butelką białego wina, truskawkami i otwieram "Lapidaria" Kapuścińskiego...

* autor jest dziennikarzem radia ZET

Więcej o: