Więcej informacji o Polsce i świecie przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
4 października na lotnisku Stansted stawili się Humaira i Farooq Shaikh. Mieli polecieć na urlop do Sewilli w Hiszpanii. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Małżeństwo odprawiło się, przeszło kontrolę przed lotem przy bramce wejściowej, sprawdzono im jeszcze karty pokładowe przed wejściem do samolotu. Na każdym z tym etapów nikt nie sugerował, że para pomyliła bramki. Nikt nie zauważył, że mają bilety na inny lot.
Podobnie jak małżeństwo, które dopiero po opuszczeniu samolotu i lotniska i wezwaniu taksówki zorientowało się, że wylądowało nie w tym kraju. Turyści nie wiedzieli, co robić. Nie mieli jak dostać się do Sewilli, więc stracili pobyt o wartości 1100 funtów, a najbliższy lot do Londynu miał być dopiero za cztery dni.
Gdy pechowi turyści zwrócili się o pomoc do Ryanaira, ten zapłacił niefortunnym podróżnikom za bilet powrotny i jedną noc w hotelu. Przewoźnik nie przeprosił ani nie zaoferował odszkodowania, zamiast tego uznał, że wina stoi po stronie pasażerów.
"Obowiązkiem każdego klienta jest upewnienie się, że wchodzi na pokład właściwego samolotu. Ponieważ ci pasażerowie przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa przed wejściem na pokład, nie było żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa. Pracujemy z naszymi agentami na lotnisku Stansted, aby zapewnić, że ten błąd nie powtórzy się ponownie" – powiedział rzecznik Ryanaira dziennikowi "The Mirror".
Źródło: The Mirror / Onet.pl