Polskie jaskinie: 10 pięter w dół

Można po nich chodzić w dzień i w nocy, latem i zimą. Zawsze jest 7-8 stopni, ciemno, mokro i tajemniczo

Z zamiarem zejścia pod ziemię nosiłam się od dawna. Chciałam, żeby to była wyprawa, a nie spacerek z przewodnikiem, jak w jaskini Łokietka w Ojcowskim Parku Narodowym czy w Mroźnej w Tatrach - miłe wspomnienia, ale bez specjalnych emocji.

***

W czerwcowe przedpołudnie wyruszamy w stronę Częstochowy. Czterech mężczyzn (wszyscy po jaskiniowych kursach), ja i mój 11-letni syn, który niczego się nie boi. Kierownikiem wycieczki jest Jarek Gutek, goprowiec i grotołaz z ponad 30-letnim doświadczeniem. Przed Częstochową skręcamy w prawo na Olsztyn i jedziemy w stronę Żarek. Po kilkuset metrach zatrzymujemy się na leśnym parkingu. Przebieranie: kombinezony, buty, kaski, rękawiczki, uprzęże, i ruszamy, podzwaniając karabinkami.

Jarek prowadzi nas piaszczystą leśną ścieżką. - Najpierw pokażę wam Koralową, potem Studnisko. Jak nie dacie rady się wspiąć, to was wyciągniemy.

Montowanie sprzętu trwa i trwa. Trzeba przywiązać linę do drzewa, przypiąć ją do osadzonych w skale kotw (stalowe kołki - stałe punkty zaczepienia dla asekuracji), kombinerkami dokręcić karabinek. Wszystko dla bezpieczeństwa. Podobno kiedyś przypadkowy przechodzień zainteresował się czyjąś liną i grotołazi nie mieli jak wyjść.

Syn idzie przede mną. - Unosisz rękę, to znaczy, że hamujesz, opuszczasz - zjeżdżasz - instruuje go Jarek. Wolę nie patrzeć, jak obija się o ściany wąskiego tunelu i znika w dole. Teraz moja kolej. Nie do końca ufam linie. Pod nogami nerwowo poszukującymi oparcia - pustka. Wsysa mnie czarna dziura. Koledzy wyłączyli latarki, żeby wzmocnić wrażenie. Zamykam oczy, otwieram - nie ma różnicy.

***

Koralowa wzięła nazwę od kropel wody osiadających na korzeniach drzew, które przebijają się przez szczeliny. Owłosione skały z przezroczystymi kuleczkami na końcach włosków. Klęcząc, podziwiamy naturę (później trzeba będzie się położyć). Postanawiamy coś zjeść. Wyprostować się można tylko na siedząco, a i to nie wszędzie. Zajmujemy miejsca na wielkich, mokrych kamieniach.

Gdyby nie wydawane przez nas odgłosy, panowałaby tu kompletna cisza, gdyby nie czołówki - widzielibyśmy ciemność. W takich warunkach wyostrzają się zmysły. Uszy wyłapują dźwięk spadającej kropli, nos bezbłędnie rozróżnia zapach samego błota lub z domieszką pleśni, a drożdżówka smakuje wybornie.

Posileni stajemy wobec wyzwania. Jest w Koralowej korytarzyk tylko dla szczupłych. Jasiek daje nurka, ja muszę się wciskać. To nawet nie jest czołganie, przesuwam się jak dżdżownica: lewa ręka do przodu, prawa wzdłuż ciała, głowa przyciśnięta do lewej ręki. - Jak idzie? - pyta kolega przede mną. A mnie zaczyna brakować oddechu. Docieram do miejsca, gdzie widać koniec tej męki. Teraz przeciskam się na stojąco. Szukam wsparcia dla nóg, uchwytu dla rąk. Jakie te skały szorstkie i spocone! Nie, to mnie zrobiło się gorąco.

- Ale wyglądamy! - Jasiek jest pod wrażeniem błota, które oblepiło nas od stóp do głów.

Wychodzimy na powierzchnię i przypinamy się do liny. Na piersiach croll (zacisk piersiowy), na stopę i do ręki płanietka (franc. poignée , zacisk ze strzemieniem). Przesuwam ją w górę, zginam nogę pod siebie, a potem na niej staję - teoretycznie pestka, w praktyce - ogień w udach, skurcze dłoni i co rusz bolesne spotkanie ze ścianą.

- W Studnisku będzie lepiej - pociesza Jarek. - Tam jest szeroko.

***

Przed nami Studnisko, najgłębsza jaskinia w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej - 77,5 m. Prawie połowę trzeba pokonać, opuszczając się na linie w czarną dziurę. Tym razem ja pierwsza. Kolana mi miękną: czy lina na pewno wytrzyma?

W dole błyska światełko, maleńka jasna kropeczka w ciemności. Gdzieś w górze słyszę pisk nietoperzy. Ląduję w mlaskającym błocie.

Jarek wytłumaczył nam, co dalej: trzeba iść prosto, potem skręcić w prawo, wąskim korytarzem w dół. Na końcu będzie sala, taka na cztery osoby.

Wcisnęliśmy się w jakąś szczelinę, ale to nie to! Wszystko tu do siebie podobne. Zawracamy.

Jaś przygląda się skałom: - Wyglądają jak stopiony żółty ser, nawet kolor podobny. Albo jak polewa spływająca po cieście. A tu się robi.... stalaktyt czy stalagmit?

- Od góry rośnie stalaktyt. Tworzy go węglan wapnia z wody kapiącej z sufitu. Stalagmit rośnie od dołu z kropel wody, które spadają na spąg, czyli jaskiniową podłogę. Gdy się połączą, powstaje stalagnat - tłumaczy Jarek. - A co do ciasta... dobre skojarzenie. To są polewy naciekowe, tworzy je woda spływająca po ścianach.

Przejście całego Studniska odkładamy na następny raz. Teraz trzeba się stąd wydostać. Z otworu w suficie zwisa lina - docieram na górę ledwo żywa.

- No to wciągnęłaś się na dach 10-piętrowca - Jarek robi zdjęcie.

Rozpiera mnie duma.

***

Dwa dni później wciskamy się do Jaskini Salmopolskiej, kilkadziesiąt metrów od parkingu na Białym Krzyżu w Szczyrku. Wejście to szczelinka obrośnięta mchem i paprocią, sama nigdy bym jej nie zauważyła. Jaskinię (84 m długości) odkryto pod koniec lat 60., podczas budowy drogi do Wisły.

- Mam nadzieję, że nie boisz się pająków - Jarek upewnia się, gdy jestem już do połowy pod ziemią. - Są tylko przy wejściu.

Idziemy na czworakach w podziemnym skalnym zawalisku między gigantycznymi głazami. Surowe, prawie czarne powierzchnie. Nie to, co na Jurze. Ale spokój ten sam - niewzruszony. Słyszę tylko swój oddech i ciurkającą zewsząd wodę.

- W Beskidach mamy jaskinie fliszowe - piaskowiec z łupkami ilastymi - wyjaśnia Jarek. - Nie ulegają procesom krasowym, tzn. woda ich nie rozpuszcza. A dzięki łupkom mamy najpiękniejsze błoto w okolicy.

Mimo kombinezonu przemokłam do suchej nitki. Czołgamy się w coraz rzadszej mazi. Nagle uskok - trzeba pokonać ok. 5 metrów w dół.

Znów na czworakach. Jak nakazuje przewodnik, co jakiś czas odwracam się, żeby zapamiętać drogę: charakterystyczną rysę, kształt kamienia. Docieramy do końca, słychać źródełko.

Powrót wydaje mi się dużo szybszy, co wcale nie oznacza, że poznaję trasę, chyba wybrałam za mało rzucające się w oczy punkty orientacyjne (mówią, że to kwestia praktyki). Wychodzimy, starając się nie niepokoić pająków. One też unikają kontaktu z nami, zastygły w bezruchu.

Jest godz. 22. Jaskinie mają tę zaletę, że można po nich chodzić w dzień i w nocy, latem i zimą. Temperatura bez względu na porę roku 7-8 st. C. Zawsze jest ciemno, mokro i tajemniczo.

Salmopolska jest niewielka w porównaniu z jaskinią w Trzech Kopcach zwaną Grotą Klimczoka (dojście ze szlaku z Klimczoka na Błatnią, iść można albo z Bielska-Białej, albo ze Szczyrku). Tam trzeba pokonać ponad 1200 m. Bardzo chętnie. Może w przyszłym tygodniu?

* autorka jest dziennikarką RMF Classic

Więcej o: