Mieszkający w środku wulkanu demon, pozazdrościwszy słońcu blasku, połknął je. Na wyspie zapanował mrok, groziła jej zagłada. Guanczowie poprosili więc boga nieba o pomoc. Ten dostał się do środka krateru. Przy dźwiękach gromów stoczył z demonem zwycięską walkę i słońce znów jasno zaświeciło. W ten właśnie sposób Guanczowie, dawni mieszkańcy Teneryfy, wytłumaczyli sobie jedną z erupcji Teide, kiedy to niebo na długo przesłoniły wulkaniczne popioły, a jedyna jasność biła z wnętrza krateru...
Pico del Teide (3718 m n.p.m.) to najwyższa góra Hiszpanii. Ośnieżony przez większą część roku szczyt widać prawie z każdego zakątka Teneryfy. Nazwa wyspy pochodzi właśnie od wulkanu i znaczy dosłownie w języku Guanczów Biała Góra (tiner - góra, ife - biała). Teide stoi na jej straży, ale zarazem może przynieść jej zgubę - wulkan jest wciąż aktywny.
Po raz pierwszy zobaczyłam Teide w scenerii najpiękniejszej z możliwych - w świetle zachodzącego słońca. Widać było tylko zarys jego kształtu, wokół pierścień chmur, za nim pastelowe niebo. Za drugim razem wypatrzyłam go z pokładu promu - z bezmiaru oceanu wyłonił się czubek wulkanu, a dopiero potem kontur wyspy.
Powstał ok. 600 tys. lat temu w wyniku gwałtownych wybuchów wulkanicznych. Jest stratowulkanem - tak jak np. Etna - utworzonym przez gromadzące się przez wieki warstwy lawy. Otacza go założony w 1954 r. Parque Nacional del Teide (135 km kw.). W jego centrum na wysokości 2 tys. m n.p.m. leży ogromny, zapadnięty krater Las Canadas o wymiarach 12 na 17 km. Z niego wyrasta szczyt Teide i Pico Viejo (3105 m n.p.m.).
Do Teide prowadzą cztery drogi, ja wybieram tę z La Otoravy. Mijam lasy sosnowe (na drodze mnóstwo szyszek) i liczne punkty widokowe, z których można podziwiać odległy szczyt wulkanu.
Droga pnie się zakrętami wyżej i wyżej. Nagle wjeżdżam w... chmury. Mar de nubes (morze chmur) najczęściej występuje na wysokości ok. 1600 m (szczególnie zimą) za sprawą północnych wiatrów przynoszących wilgotne powietrze znad oceanu. Z drogi wyglądają jak mgła, ale gdy w końcu udaje mi się z nich wyjechać, widok jest imponujący: pode mną unosi się nad szczytami drzew puchowa, mlecznobiała pierzynka, nade mną bezchmurne niebo.
W lasach coraz więcej formacji skalnych. Tuż za tablicą obwieszczającą teren Parku Narodowego drzewa nagle znikają. Otacza mnie morze zastygłej przed wiekami lawy.
Wjeżdżam na równinę. Po prawej stronie nadspodziewanie blisko pojawia się Teide. Doskonale widać majestatyczny, lekko przyprószony śniegiem stożek krateru. Natychmiast zatrzymuję samochód - tak tu pięknie, że nie sposób rozglądać się i jednocześnie prowadzić.
Biegnę po żółtym piasku (powstał w wyniku erozji skał), mijam głazy narzutowe wyplute przez wulkan. Tuż za nimi ogromna łata lawy. Sięga aż do łysych, ciemnoszarych gór na horyzoncie i wygląda jak zaorane gigantycznym pługiem, brunatnordzawe pole. Choć gdzieniegdzie rosną jakieś roślinki - w tym zadziwiająca ilość kwiatów - krajobraz jest iście księżycowy. Nic dziwnego, że kręcono tu min. niektóre ujęcia "Gwiezdnych wojen" oraz "Planetę małp".
Spod stóp uciekają jaszczurki. Kryją się w kępach białych, żółtych i fioletowych kwiatów, bujnie rozkwitających tu wiosną. Szukam fiołków Teide, czyli jedynej rośliny zdolnej do życia nawet powyżej 3500 m n.p.m., ale nie mam szczęścia. Znajduję za to białe margerytki teneryfeńskie.
Droga wije się wśród zwałów lawy. Im bliżej wulkanu, tym piękniejsze i intensywniejsze kolory. Wcześniej wydawało mi się, że lawa jest czarna, a tu rdzawa czerwień, wszystkie odcienie brązu i tylko gdzieniegdzie czerń.
Teide z każdego zakątka parku wygląda inaczej. Szaro-brązowo-ruda potęga otoczona przez stworzone przez siebie skały. Czuć drzemiącą w jego wnętrzu siłę.
Na szczyt wiezie mnie kolejka linowa teleférico (można go też zdobyć o własnych siłach - zajęłoby to około czterech godzin). Wagoniki zabierają do 35 osób, więc trzeba trochę poczekać w ogonku. Kolejka pokonuje 1200 m różnicy wysokości zaledwie w 8 min i dociera na 3555 m n.p.m. W teleférico tłok jak w puszce sardynek. Jedzie szybko, kołysząc się na boki - trochę jak w wesołym miasteczku.
(Kolejka jeździ od 9 do 17, o ile wiatr nie jest zbyt silny, bilet normalny w obie strony 20 euro, dzieci 10)
Od stacji kolejki do szczytu już tylko 20 min marszu, ale nie dotrzemy tam bez specjalnego pozwolenia - bezpłatnie wydaje je Oficina de Parque Nacional del Teide w Puerto de la Cruz po (niezbędne ksero paszportu). Nie pozwala ono jednak zejść do wnętrza krateru - tu wstęp mają tylko naukowcy. Na górze, ze względu na ochronę ekosystemu, może przebywać naraz tylko 50 osób (rocznie do parku przyjeżdża ich aż 4 mln).
Mimo że od szczytu dzieli mnie 200 m, widoki mam niesamowite. Czuje się jak na dachu świata. W dole wąski pasek wulkanicznych skał i lawy otulony chmurami. Dalej błękit oceanu aż po horyzont, gdzie niebo zlewa się z wodą. Tak jakby nic więcej nie istniało...
Doskonale widać kolorowe formacje lawy, a ogromne szare góry wyznaczające kraniec krateru Las Canadas wyglądają stąd jak malutki, otaczający go murek.
Niestety, wiatr i przenikliwe zimno dają się we znaki. Ruszam kamienną ścieżką do Mirador de Pico Viejo. Najpierw przez śnieżny korytarz, potem stromym zboczem wśród oparów siarki. Trochę tu jak w piekle. W pobliżu żółtych od siarki skał lepiej zatykać nos. Zapominam o rozrzedzonym powietrzu i już po chwili szybkiego marszu zaczyna mi brakować tchu. Trzeba zwolnić tempo.
W dole widać stary krater (w 1798 r. magma wystrzeliła stąd na kilometr w górę). Na horyzoncie pobliska Gomera i ledwo widoczna La Palma. Mogłabym tu stać godzinami i patrzeć, jak chmury przepływają koło surowych zboczy wulkanu.
Przemarznięta do kości (mimo ciepłego polaru) wracam pod stację kolejki. Stąd doskonale widać wyłaniającą się z chmur Gran Canarię. W dole lawa układa się w kolorowe esy-floresy.
Przy dolnej stacji teleférico jest zdecydowanie cieplej. Za 5 euro kupimy tu swój portret z dyplomem zdobycia Teide (przy wejściu do kolejki wszyscy są fotografowani).
W parku wyznaczono 12 tras pieszych (od 600 m do 17,6 km długości, nie wolno z nich zbaczać). Są dobrze oznakowane. Najpopularniejsza trasa - Las Siete Canadas - wiedzie z jednego końca parku do drugiego (16 km) wzdłuż ściany dawnego krateru przez canadas , czyli nagie równiny.
Oblegana jest też 3,5-kilometrowa trasa do powstałych w wyniku erozji Roques Garc~a - postrzępionej grupy skał. Ta bardziej miękka przemieniła się w piasek, ta twardsza, pochodzenia wulkanicznego, tworzy niesamowite kamienne rzeźby. Najbardziej charakterystyczna Roque Chinchado stała się symbolem parku. Nie wiedzieć czemu eroduje głównie u podstawy, przypomina więc ogromną, wbitą w ziemię maczugę. Wygląda, jakby miała się przewrócić, co najpewniej - prędzej czy później - nastąpi.
Do Parque Nacional del Teide można dojechać z Puerto de la Cruz autobusem nr 348 (jeden dziennie) i z Playa de las Americas nr 342 (jeden dziennie). W drogę powrotną wyruszają o godz. 16. Lepiej jednak wynająć samochód (od 30 euro dziennie).
W parku działają dwa centra informacyjne: El Portillo Centro de Visitantes (obejrzymy tu film o wulkanach i zapoznamy się z fauną i florą; stąd codziennie o godz. 9 i 13.30 wyruszają wycieczki po parku) oraz Centro de Visitantes de Canada Blanca (przygotowało ekspozycję "Życie ludzi a wulkan" - od Guanczów po hiszpańskich rolników)