W nocy z okien samolotu Gran Canaria wygląda jak drogocenna kolia. To mienią się kolorowe światła licznych kurortów. Zagłębie turystyczne na południowym wybrzeżu tętni życiem 24 godziny na dobę. Hotele, plaże, baseny, kluby i restauracje wypełnia tłum skuszony łagodnym klimatem i słońcem przez okrągły rok.
Ale kto chce poznać prawdziwe oblicze wyspy, powinien udać się w jej głąb lub na północne wybrzeże...
Ruszam z Maspalomas na północ (wypożyczalni samochodów jest prawie tyle samo co hoteli, 26-36 euro za dzień). Autostrada nieciekawa, ale za to do Las Palmas, stolicy wyspy, można dojechać w godzinę. Droga wiedzie nad morzem, czasem można wypatrzyć malowniczą plażę, gdzieniegdzie widać wiatraki (kto ma więcej czasu, niech jedzie przez okoliczne miasteczka).
Im bliżej środka wyspy, tym wyżej. W Agüimes droga robi się wąska i kręta. Prowadzi przez surowe, zerodowane zbocza wulkanicznych gór. Zanim dojadę do celu, gubię się w przeraźliwie stromych uliczkach sąsiedniego Ingenio. Ale przy okazji trafiam do dzielnicy kamiennych, bielonych domków i sklepików, gdzie nikt nie mówi po angielsku. Ze szczytu jednej z gór oglądam panoramę Aguimes. Warto więc tu trafić, nawet przypadkiem.
Agüimes to kameralne miasteczko na zboczach gór, niegdyś siedziba biskupów Gran Canarii. W centrum Plaza del Rosario - zadbany, obsadzony kaktusami i drzewami, w ich cieniu kamienne ławki i murki, a wokół białe, lśniące w słońcu domy. Do placu przylega kościół San Sebastian, dawna katedra (niestety, otwarty tylko w czasie mszy).
Agüimes słynie z życia artystycznego, co widać choćby po liczbie pomników na Plaza del Rosario i w jego okolicy. Warto powłóczyć się po starej części miasta w poszukiwaniu poukrywanych w zaułkach rzeźb. Ja natknęłam się na osiołka z brązu, potem na siedzącego na ławce staruszka z cukierkami, tańczącą parę, kontrabasistkę... Do sklepiku z pamiątkami i ceramiką trafiłam przypadkiem, by zapytać o drogę. Przy okazji kupiłam ceramiczne podstawki pod kubki w fantazyjne wygibasy, dzieło lokalnego artysty (nie ma dwóch takich samych).
Do Agüimes można też dojechać autobusem - z Maspalomas nr 41 i 52, ok. 3 euro w jedną stronę
Dalej znów autostradą aż do Las Palmas, największego miasta archipelagu Wysp Kanaryjskich (355 tys. mieszkańców) i największego portu Hiszpanii (Puerto de la Luz).
Na półwyspie w samym środku Las Palmas znajduje się plaża, ale ja wolę pospacerować po kolonialnej starówce - Veguecie (ok. 5 km od centrum). Na początek Catedral de Santa Ana, największa na Wyspach. Budowano ją ponad 400 lat, od 1497 r. Fasadę ma neoklasyczną, w środku gotyk przeplata się z renesansem i barokiem. Turyści wchodzą niejako od zakrystii, czyli przez Patio Drzew Pomarańczowych, oglądając przy okazji kolekcję sztuki sakralnej - meble, figurki, obrazy. Ogromne bazaltowe kolumny dzielą przestrzeń katedry na trzy nawy, podtrzymując poprzecinany kamiennymi łukami sufit (niektóre wzory układają się w serca). Pod kopułą postaci świętych. Wokół boczne kaplice oraz grobowce biskupów i zasłużonych dla wyspy (wstęp 3 euro, osobny bilet pozwala na podziwianie panoramy miasta z wieży ).
Plac przed katedrą ukochały gołębie (krążą całymi stadami) i psy różnych ras z... brązu. Jedne leżą, inne siedzą wpatrzone w fasadę wiekowej budowli. Stały się już symbolem miasta.
W Museo Canario (3 euro) poznaję kulturę Guanczów. Mieszkali na wyspie długo przed przybyciem hiszpańskich konkwistadorów. Nie znali koła ani metalu, żyli w wykutych w skale jaskiniach. Nie umieli żeglować, mimo że ich przodkowie najpewniej przybyli tu drogą morską z Afryki. Jedli placki z mielonego jęczmienia zwane gofio (popularne do dziś). Muzeum pokazuje ich prymitywną ceramikę, rekonstrukcje jaskiń i gospodarstw. Są nawet mumie.
Wraz z przybyciem Hiszpanów w 1478 r. społeczeństwo Guanczów zaczęło się rozpadać, siłą nawracane na chrześcijaństwo. Trwają spory, czy wyginęli zupełnie, czy też mieszkańcy Wysp Kanaryjskich są ich potomkami.
Błądząc wąskimi uliczkami, trafiam do Casa de Colón - Domu Kolumba. Warto przyjechać do Las Palmas choćby dla niesamowitej atmosfery tego miejsca. Nie wiadomo, czy wielki żeglarz na pewno się tu zatrzymał. Jednak gdy w 1492 r. (co poświadcza wpis w dzienniku pokładowym) podczas wyprawy na Kubę odwiedził Gran Canarię, prawdopodobnie stanął w ówczesnej rezydencji gubernatora.
To jeden z ciekawszych domów w stylu kanaryjskim. Fasada Casa de Colón jest wyjątkowo piękna: bielone ściany, rzeźbiony kamienny portal, drewniane balkony i okiennice, drzwi strzeżone przez gargulce... Za progiem otacza mnie przyjemny chłód. Jeszcze kilka kroków i jestem na wewnętrznym kwadratowym dziedzińcu. Palmy, kamienna fontanna, dwa ogromne działa, na ścianie wymalowane szlaki wypraw Kolumba, górą biegną drewniane renesansowe krużganki. Wszystko tonie w słońcu i cieniu jednocześnie. Nagle spokój zagłuszają krzyki, jakby ktoś przedrzeźniał płaczące dziecko. To na sąsiednim podwórku przekrzykują się dwie ogromne ary, podobno strzegące kamiennej studni.
W muzeum nie ma pamiątek po Kolumbie, są za to mapy z początku XVI w., skomplikowane przyrządy do nawigacji, dziennik okrętowy jednej z wypraw odkrywcy Ameryki oraz modele jego okrętów. Piętro wyżej dość przypadkowa kolekcja malarstwa, trzeszcząca podłoga i godny uwagi drewniany sufit. Za to w piwnicach zgromadzono prekolumbijskie figurki, rzeźby i ceramikę - m.in. dzieła Majów i Azteków - oraz plecione kosze i strzały Indian Yanomani.
Nad Arucas góruje neogotycki kościół San Juan Bautista (budowany w latach 1909-77), u którego stóp - dość niefortunnie - poprowadzono ruchliwą drogę. Strzelisty, z piękną rozetą nad ozdobnym portalem, z szaroczarnego, miejscami niebieskiego wulkanicznego kamienia zwanego piedra de Arucas lub piedra azul, czyli błękitny kamień (godziny otwarcia - 9.30-12.30 i 16.30-19 - nie są przestrzegane ).
Za kościołem starówka. Jest tu kilka domów z piedra azul i muzeum-wytwórnia słynnego rumu Arucas. W nim kolekcja beczek po rumie podpisanych m.in. przez króla Juana Carlosa, Julio Iglesiasa i Toma Jonesa. Pod koniec wizyty bezpłatna degustacja (czynne 10-14, wstęp bezpłatny ).
Kręta droga wiedzie wśród tarasowych plantacji bananów na zboczach gór, w dole lśni ocean. Zjeżdżam do bananowego Banaderos. Plantacje odgradzają od drogi kamienne mury, znad których wystają soczyście zielone liście.
Kiedyś banany były głównym źródłem dochodów mieszkańców Gran Canarii, dziś jest nim turystyka. Ale to właśnie z tej części wyspy pochodzi większość owoców i warzyw w hotelowych restauracjach. Wszystko dzięki pasatom, chmurom i deszczom - nawadniają ziemię i odstraszają plażowiczów (wolą bezchmurne plaże na południu).
Malowniczymi drogami wśród kipiącej zieleni jadę w głąb wyspy. Plantacje, palmy, kaktusy, piękne widoki na ocean... Co za odmiana po suchych, wulkanicznych niemal pozbawionych roślinności krajobrazach południa.
Firgas to miasteczko znane z wody mineralnej oraz Paseo de Gran Canaria - przez środek stromej uliczki ciągnie się schodkowa fontanna, wzdłuż której stoją kolorowe ławki z płytek ceramicznych (najwięcej żółtych i niebieskich). Jest ich 21, każda poświęcona jednemu z miast wyspy - na nich scenki rodzajowe, a powyżej ceramiczne herby.
Na koniec miasteczko Teror, czyli wizytówka Gran Canarii. Architektura kolonialna. Białe domki zdobią drewniane rzeźbione balkony. Śliczne uliczki prowadzą do placu i bazyliki Matki Boskiej Sosnowej (Virgen del Pinio). Tuż obok rośnie olbrzymia sosna - podobno w jej w gałęziach objawiła się Maryja, i stąd nazwa miejsca. 8 września, w rocznicę cudu, do XV-wiecznej figury Matki Boskiej Sosnowej zewsząd przybywają pielgrzymi. Jest nie tylko patronką wyspy, nosi również tytuł generała hiszpańskiej armii (objawienie miało miejsce niedługo po konkwiście).
Bazylikę zbudowano w 1767 r. w stylu neoklasycznym. Jest przysadzista, bielona z kamiennymi wstawkami. Do fasady przylega wieża - pozostałość po kościele, który stał tu wcześniej. Matka Boska Sosnowa góruje nad ołtarzem głównym, wystrojona w haftowane szaty (zdobiły ją jeszcze szmaragdy, ale skradziono je w 1985 r.). Na placu przed bazyliką co niedziela rozkłada się targ z miejscowymi specjałami. Wokół sklepiki z dewocjonaliami i pamiątkami (głównie kapelusze, koronki, wachlarze).
Warto pospacerować po wyjątkowo zadbanych uliczkach i pozadzierać głowę w poszukiwaniu najpiękniejszego balkonu. Zajrzeć na ukryty niedaleko bazyliki piękny Plaza Teresa de Bolivar (nazwany na cześć zmarłej na żółtą febrę żony rewolucjonisty Simona Bolivara), usiąść na kamiennej rzeźbionej ławeczce, popatrzeć na gotycką fontannę bez wody i posłuchać szumu liści.
Spragnionym lokalnego kolorytu polecam wizytę w barze Mc Floppy naprzeciwko stacji benzynowej, pełnym męskiej klienteli, gdzie można wypić ekstramocną kawę, zjeść papas arrugadas (gotowane w morskiej wodzie ziemniaki w mundurkach podawane z sosem mojo) i popatrzeć na popisy miłośników automatów do gry.
Jeżeli wystarczy wam czasu (mnie nie wystarczyło), zajrzyjcie do Caldera de Bandama - krateru uśpionego wulkanu (średnica 1 km, głębokość 200 m), Canobio de Valeron - grot, w których mieszkali Guanczowie, lub Jardin Canario, w którym nie tylko można obejrzeć okazy niezwykłej flory Wysp Kanaryjskich (500 gatunków endemicznych!), ale także ponad 2 tys. kaktusów z całego świata.