Tak przynajmniej my, Europejczycy, myśleliśmy do czasu, gdy w 1492 r. pewien zubożały Genueńczyk zagrał nam na nosie. Do dziś nie do końca wiemy, w jakim stopniu Kolumb opierał się na domyśle i podróżował w ciemno, a na ile miał bardziej wiarygodne podstawy, by decydować się na wyprawę w nieznane (jedna z teorii głosi, że posiadał chińskie mapy, na których żeglarze Państwa Środka oznaczyli kontury kontynentu amerykańskiego). W każdym razie odwagę tego człowieka zrozumiałem właśnie na Cabo da Roca, patrząc na bezkresny Atlantyk.
Autobus wiózł nas po drodze przypominającej górską serpentynę, choć Serra de Sintra nie są wysokie (najwyższy szczyt 528 m n.p.m.). W tych stronach mocno wieje (wysoka wilgotność przez cały rok sprawia, że północno-wschodni wiatr często przygania tu gęste mgły) i wcale nie zdziwił mnie widok wiatraków prądotwórczych, coraz popularniejszych nawet w Polsce. Po drodze w wiosce Azóia można zobaczyć coś bardziej lokalnego - malutkie kamienne domki z drewnianymi podwojami. Taka zabudowa jest bardziej typowa dla północy Portugalii.
Na miejscu moim pierwszym wrażeniem był... niesmak. Po wyjściu z autokaru pierwszą rzeczą przy parkingu jest budynek informacji turystycznej. Można w nim nabyć certyfikat dotarcia do miejsca, w którym "wciąż panują Wiara i Przygoda, które zawiodły portugalskie karawele na poszukiwanie nowych światów". Imienny, w pięciu językach, z imitacją uroczystej pieczęci - 5 euro za taki glejt.
Nawet jeśli metafora się spodobała, nie sądźmy, że statki odkrywców odpływały właśnie stąd (Bartolomeu Diaz i Vasco da Gama wyruszali z Lizbony, Ferdynand Magellan z hiszpańskiego San Lucar de Barameda, zaś Kolumb z Kadyksu). Byłoby to niemożliwe, bo skalisty przylądek (cabo da roca) kończy się stumetrowym klifem. Rzymianie nazwali to miejsce Promontorium Magnum - Wielki Cypel. Już z daleka słychać, jak potężne fale oceanu rozbijają się o portugalski brzeg. Oprócz sugerowanej Wiary i Przygody rządzi tu przede wszystkim porywisty wiatr, przez który temperatury wydają się o kilka stopni niższe niż w rzeczywistości. Gdy naprawdę mocno wieje, lepiej nie stać za blisko urwiska! Co z tego, skoro kilku śmiałków lekceważy barierki i staje dosłownie na krawędzi zbocza - i bez tego zawroty głowy gwarantowane. Zamiast w dół można porozglądać się na wszystkie strony, tyle że gdzie nie spojrzeć - po horyzont lazurowa woda. Ameryki w każdym razie nie widać.
Obok punktu widokowego umieszczono krzyż na kilkumetrowym kamiennym podeście. Napis wygrawerowany na cokole podaje dokładną pozycję geograficzną i wysokość tego miejsca, a także słowa, w jakich w "Luizjadach" skomentował wizytę na Cabo poeta Luis de Camoes. "Miejsce, gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna" - w słowach portugalskiego wieszcza nie ma ani krztyny przesady.
Warto uciec na kilka chwil spod krzyża i poprzechadzać się po kamieniach wzdłuż urwiska. To właśnie po obu stronach przylądka odnalazłem najciekawsze widoki: wyrastające prosto z morza różowiutkie skały, o które rozbijają się spienione wody. Na szczycie przylądka (144 m n.p.m.) zbudowano niedużą latarnię morską (XIX w., nic ciekawego). Nie zwiedzimy jej (choć można wejść na ogrodzony teren), warto za to przejść się na drugą stronę latarni - widok na wybrzeże jest stamtąd zupełnie inny. Jeśli na Cabo da Roca będziecie pod wieczór, sprawdźcie, czy rzeczywiście skalisty przylądek najpiękniej wygląda o zachodzie słońca... A potem dajcie mi znać!
Północna szerokość geograficzna: 38°47', zachodnia długość geograficzna: 9°30'
Dojazd: z Cascais lub Sintry autobusem nr 403
Biuro informacji turystycznej tel. +351 219 280892