Jest ciepły, niedzielny wieczór. Centrum miasta zamknięte dla ruchu samochodowego, a główna ulica - via Ruggero Settimo - zamieniła się w gwarny deptak. Sprzedawcy pamiątek, baloników i taniej biżuterii obstawili strategiczne punkty. Dymią pieczone kasztany. Na cowieczorny spacer wyległo mnóstwo ludzi: odziani w tradycyjne stroje Hindusi i Pakistańczycy, Peruwiańczycy i Ekwadorczycy, Tunezyjczycy i Marokańczycy. Scenerią tego etnicznego spektaklu jest centrum stolicy Sycylii - Palermo.
Mieszkałam tu prawie trzy lata. Na początku widok kolorowego tłumu wprawiał mnie w konsternację: "Zaraz, zaraz... gdzie ja właściwie jestem, w Palermo czy w stolicy Bangladeszu, Dhace?". Poznawanie krok po kroku miasta i jego mieszkańców uświadomiło mi, że nie wyjeżdżając z Europy, przekroczyłam jednocześnie jej granice. I że wszystko, co tworzy współczesne oblicze Palermo - dziedzictwo artystyczne, język, obyczajowość - jest rezultatem mariażu wielu elementów o różnorodnych korzeniach. Te korzenie tkwią zarówno na północnym, jak i na południowym brzegu Morza Śródziemnego.
Początki Palermo sięgają XII w. p.n.e. Za panowania Greków otrzymało helleńską nazwę Panormos. Kiedy na wyspie rozkwitały potęgi Syrakuz, Selinunte, Akragas i innych greckich miast, ono pozostawało w cieniu, na rubieżach wielkiego imperium. Przełomem był rok 831 - zdobycie miasta przez Saracenów, andaluzyjskich muzułmanów. Arabowie podnoszą Palermo, które nazywa się teraz Balharm, do godności stolicy emiratu. Budują około ośmiuset meczetów. Palermo staje się "Medyną Zachodu" stawianą na równi z Kairem czy Kordobą. Niestety, oprócz samego planu urbanistycznego niewiele materialnych świadectw z okresu arabskiego dotrwało do naszych czasów.
Zachowały się za to wspaniałe budowle z okresu późniejszego, już po upadku Arabów, wzniesione przez arabskich architektów w służbie chrześcijańskiej dynastii Altavilla. Nowi zdobywcy Palermo podjęli mądrą decyzję - zamiast zabijać lub wypędzać pokonanych Arabów, pozwolili im uczestniczyć w tworzeniu miasta, które już niebawem miało stać się jednym z najpiękniejszych i najprężniejszych centrów artystycznych i naukowych w Europie. Arabscy kupcy i rzemieślnicy dalej więc prowadzili swoje interesy, mężczyzn zwerbowano do armii, a dwór królewski zapełnił się arabskimi dostojnikami w rolach ministrów i doradców. W kosmopolitycznej atmosferze dialogu mistrzowie arabscy, bizantyjscy i normańscy wznoszą najświetniejsze budowle Palermo - pałace i kościoły zwieńczone arabskimi kopułami i ozdobione bizantyjskimi mozaikami. Palazzo dei Normanni z olśniewającą Cappella Palatina, kościoły: San Giovanni degli Eremiti, San Giovanni dei Lebrosi, San Cataldo, Martorana, oraz budowle świeckie - Zisa i Cuba - to przykłady unikalnego stylu arabsko-normańskiego, jedynej w swoim rodzaju fuzji szkół i tradycji artystycznych.
Świadectwa tego kulturowego mariażu przetrwały nie tylko w architekturze. Jeśli chcemy dalej iść arabskim tropem, udajmy się na bazary. Słynne Capo, Ballaró, Vucciria powstawały razem z najstarszymi dzielnicami skupionymi wokół Quatro Canti, historycznego serca miasta. Dzisiaj to najbiedniejsze rejony Palermo. Wiele budynków popadło w ruinę, niektóre noszą jeszcze ślady bombardowań z czasów drugiej wojny światowej. Spacer po takiej dzielnicy zawsze przyprawia mnie o dreszcz emocji. Gubię się w mrocznym labiryncie uliczek i zaułków, których nie ma na żadnej mapie, i ogarnia mnie niepokojące uczucie, że nie powinno mnie tu być. Ale z drugiej strony czuję, że dotykam czegoś autentycznego, że Palermo uchyla rąbka swojej tajemnicy, że otwiera się przede mną fascynująca księga historii miasta zapisanej w upojnym zapachu pomarańczy, w efektownych pozach i donośnych barytonach sprzedawców ryb odzianych w kalosze i wielkie, plastikowe fartuchy, w szeleszczących jedwabiach syngaleskich handlarek. Bazary to oazy życia i aktywności. W atmosferze gęstej od zapachów, pokrzykiwań, nawoływań, dymu i pary z garkuchni ludzie celebrują ten sam od setek lat rytuał, tak charakterystyczny dla kultur Wschodu, gdzie handel nie polega po prostu na sprzedawaniu i kupowaniu, ale na przyjacielskiej pogawędce, wymianie nowin i plotek, na wspólnym delektowaniu się filiżanką kawy.
Populacja Palermo przypomina dziś wielokolorową mozaikę. Dzielnice Albergheria czy Borgo Vecchio to fascynujący, wieloetniczny tygiel, gdzie arabski, urdu czy bengalski słychać nie rzadziej niż śpiewny siciliano.
Mój znajomy Rashed pochodzi z Chittagongu, dużego miasta w Bangladeszu. Ma trzydzieści osiem lat. Na Sycylię przyjechał dziesięć lat temu. Nie znał języka, nie bardzo wiedział, od czego zacząć, ale ziomkowie wzięli go pod skrzydła i pomogli znaleźć pracę. Dziś jest właścicielem ulicznego kramu, nauczył się trochę włoskiego. Dwa lata temu sprowadził do Palermo żonę i dwoje dzieci. Zobaczył ich po raz pierwszy po ośmiu latach. Takich jak on są tysiące. Mają swoje sklepy, ulice, dzielnice, które na dobre wpisały się w pejzaż miasta. Wystarczy z centralnego placu Castelnuovo skręcić w via Dante (ulicę Dantego) albo w via Archimede (ulicę Archimedesa), aby po kilkuset metrach odkryć inny świat - ujrzeć w sklepowych witrynach kolorowe sari, a w zagraconych wnętrzach maleńkich sklepików białe góry usypane z ryżu basmati, stosy papryczek chili i kopczyki piekącej garam masali.
Jeden z zaułków w dzielnicy Borgo Vecchio stał się na kilka miesięcy moim domem. Kiedy po raz pierwszy weszłam między dwa rzędy koślawych, odrapanych kamienic, zrzedła mi mina. Czy tu w ogóle da się mieszkać? Ale jednocześnie egzotyczna i nieco mroczna uroda tego miejsca zaczęła mnie niepostrzeżenie uwodzić. Labirynt zanurzonych w półmroku uliczek niepokojąco kontrastował z jasnymi, tonącymi w słońcu arteriami. Niebo ledwie przebłyskiwało znad balkonów połączonych plątaniną sznurków i kabli. Gdyby nie masywne okiennice, bez trudu można by zajrzeć do mieszkania sąsiada. Taki zwarty typ zabudowy ma głęboki sens - broni dostępu słońcu i pozwala ocalić bezcenny w tym klimacie cień. Między balkonami na sznurkach powiewa pranie, nieodłączny element pejzażu każdego sycylijskiego miasta.
Powoli zapoznaję się z sąsiadami. Jest wśród nich silna reprezentacja miejscowych, ale są też Hindusi i Ekwadorczycy. Ci ostatni w geście powitania już pierwszego dnia pukają do mnie z przygotowanym przez siebie daniem. Przez większą część dnia zaułek tętni życiem, może z wyjątkiem najgorętszych godzin wczesnego popołudnia, kiedy ludzie ucinają sobie drzemkę. Śmigające skutery, nastawione na cały regulator telewizory, wrzeszcząca dzieciarnia, szczekający i miauczący zwierzyniec - cały ten zgiełk przyprawia o ból głowy. Rano do chóru dołączają domokrążni sprzedawcy. Ich tubalne głosy wyrywają mnie codziennie ze snu, zanim jeszcze zadzwoni budzik. Dostarczają dosłownie wszystko: od broczącego krwią, świeżutkiego tuńczyka po części zamienne do kuchenek gazowych. Kobiety robią zakupy, nie ruszając się z domu - spuszczają z okien koszyki, do których sprzedawca wkłada towar.
Do wielu mieszkań na parterze z ulicy wchodzi się wprost do salonu, wszystkie drzwi są szeroko otwarte (mieszkańcy zaułka są przecież jak wielka rodzina, wszyscy się znają, a pojawienie się obcego na pewno nie ujdzie uwadze). W salonach podstawowym wyposażeniem jest wielki stół i ustawiony na podwyższeniu telewizor - tu koncentruje się życie rodzinne i towarzyskie. W czasie transmisji meczów piłki nożnej nie ma mowy, żeby ktoś siedział sam w domu. Mecze ogląda się gromadnie, kto ma duży salon, skrzykuje sąsiadów i bywa, że przed telewizorem tłoczy się kilkadziesiąt osób. Inną ulubioną rozrywką jest wspólne biesiadowanie. W czasie świąt biesiady trwają od świtu do nocy. Ludzie wynoszą przed próg krzesła i stoły. Przez cały dzień na grillach skwierczą kawałki mięsiwa, zasnuwając niebo nad dachami szarym, gryzącym dymem.
Sycylijczycy są postrzegani jako hałaśliwa nacja o gorącym temperamencie przejawiającym się w ekspresyjnym, połączonym z żywą gestykulacją sposobie wyrażania się oraz w brawurowym prowadzeniu samochodu. Na ulicach Palermo panuje powszechny i solidarny bojkot przepisów kodeksu drogowego. Kierowcy nagminnie łamią prawo, traktując ulicę jak przedłużenie własnego podwórka. Wiele razy widziałam, jak zostawiali pojazdy na środku ulicy (fakt, nie było gdzie zaparkować) i szli na kawę albo na zakupy. Powoduje to oczywiście natychmiastowy paraliż - ulicę wypełnia ogłuszające wycie klaksonów. Po kilku minutach kierowca pojazdu wybiegał ze sklepu obładowany zakupami i uspokajając gestami rozwścieczonych kierowców, wsiadał do auta i spokojnie odjeżdżał.
Trąbienie jest zresztą swoistym komentarzem do tego, co dzieje się na ulicy. Językiem, za pomocą którego kierowcy informują otoczenie o swoim stanie ducha. Trąbi się z nudów, stojąc w gigantycznym korku. Trąbi się zaczepnie i frywolnie na idącą chodnikiem dziewczynę. Trąbi się z dezaprobatą na policjanta kierującego ruchem.
Ulica to doskonałe miejsce do obserwacji impulsywnej natury Sycylijczyków. Kto porusza się po mieście publicznymi środkami komunikacji, zauważy, że niewinna uwaga dotycząca np. zepsutego kasownika rzucona w powietrze przez pasażera może stać się zarzewiem burzliwej dyskusji o polityce rządu, która podzieli autobus na kilka zwalczających się frakcji. Ten sam rys ujawnia się w zachowaniu moich sąsiadów, którzy nie dają mi spać, wystając po nocach przed domem i roztrząsając wspólnie jakiś problem. Ta potrzeba wymiany poglądów jest powszechna wśród mieszkańców starych domów z pokojami wychodzącymi wprost na ulicę i stykającymi się balkonami, a zanika wśród mieszkańców nowych bloków, których architektura sprzyja izolacji i anonimowości.
Integracja najlepiej przebiega wśród ziomków z tego samego podwórka. Włochy zaistniały jako państwo dopiero w drugiej połowie XIX w., co w pewnym stopniu tłumaczy to, że pojęcie ojczyzny ogranicza się u Włocha po prostu do miasta czy wsi, z której pochodzi. Sycylijczycy wiodą prym w dystansowaniu się od swoich rodaków. Kiedyś zapytałam znajomego z Syrakuz, czy czuje się Włochem, czy Sycylijczykiem. "Przede wszystkim jestem syrakuzańczykiem" - odparł z powagą Angelo, a zabrzmiało to jak uroczysta deklaracja przynależności narodowej. Inny mój znajomy, rzymianin, mimo że od dwudziestu lat mieszka w Palermo, a rodzinne miasto odwiedza raz na pięć lat, swoim pochodzeniem afiszuje się jak sztandarem - uparcie posługuje się niezrozumiałym tu dialetto romano i bez przerwy podśpiewuje "Quanto sei bella, Roma..."
"Quanto sei bella, Sicilia..." - chciało by się zaśpiewać. Doryckie świątynie na wzgórzach, barokowe katedry w miodowej poświacie zachodzącego słońca, lazurowe zatoki... Rzeczywiście trudno oprzeć się zjawiskowej urodzie tej śródziemnomorskiej wyspy. Ale Sycylia jest również piękna w inny sposób. I szczególnie teraz, kiedy świat ruszył z miejsca, a miliony ludzi szukają życiowej przystani w innych krajach i na innych kontynentach. Już tysiąc lat temu jedność w różnorodności stała się fundamentem jej potęgi.
Najbardziej lubię patrzeć na boczne ściany syrakuzańskiej katedry, w których zarysowują się łagodnie kolumny greckiej świątyni Ateny, na chrześcijańskie kościoły zbudowane według arabskich kanonów i na różnokolorowy tłum w niedzielny wieczór w centrum Palermo.