Jakim prawem ktoś nazwał to ekspresem? Wlecze się tak, że mógłbym wyjść z wagonu, dogonić lokomotywę i nawrzucać maszyniście. Ale wolałbym go jednak przekonać, by w najpiękniejszych miejscach jeszcze trochę zwolnił.
W Szwajcarii opowiadają, że jak pociąg ma nawet niewielkie opóźnienie, to piszą o tym w każdej gazecie. Wszystko ma być zgodnie z rozkładem i poszanowaniem powiedzenia "jak w szwajcarskim zegarku". To samo tyczy się Glacier Expressu, najwolniejszego ekspresu świata.
Wyjeżdża z Sankt Moritz o godz. 9.15, w Zermatt jest o godz. 17. W blisko osiem godzin przejeżdża 291 km. Średnia prędkość - 38 km/godz. W tym czasie maksymalnie rozpędzony francuski TGV dojechałby z Warszawy do Barcelony (ok. 2480 km), a włoskie Pendolino z Warszawy do Monako (ok. 1930 km). Glacier Express niespiesznie wije się wśród Alp na południu Szwajcarii. Wdrapuje się na 2033 m n.p.m., przejeżdża przez 91 tuneli i 291 mostów. Te robią największe wrażenie. Wznoszą się nawet 60 metrów nad rwącą rzeką, a myślenie, jak stawiano je ponad 100 lat temu, pobudza wyobraźnię. Jeśli istnieje piękne samobójstwo, można by je popełnić właśnie na jednym z takich mostów.
W rozkładzie mamy 18 przystanków, ale pociąg nie na wszystkich się zatrzymuje (zależne jest to od pory roku). O metropolie nawet nie zahacza, bo jego misją jest ukazanie spokojnego życia i urokliwej szwajcarskiej wsi. Co prawda startowaliśmy z Sankt Moritz , gdzie przepych gwarantują nieprawdopodobnie bogaci goście podróżujący prywatnymi odrzutowcami, ale pociąg szybko przeniósł nas w zupełnie inną bajkę.
Aż trudno uwierzyć, że tory da się ułożyć tak, by prowadziły niemal wyłącznie przez wsie. W Bergün mieszka niespełna 500 osób, poza tym są tu góry, rzeki i lodowce. Po pięciu godzinach jesteśmy w 230-osobowym Oberwaldzie, średnie zaludnienie wynosi tu dwoje ludzi na kilometr kwadratowy. Jedyny sensowny biznes w takim miejscu to turyści i... owce. Wszystkie mijane miejscowości wyglądają podobnie - dolina z rwącą rzeką, fragment ścisłych zabudowań i góry, góry, góry. Wszędzie jednak coś się wyróżnia: kościół, specyficzna architektura. Zawody, którymi parają się mieszkańcy, też są różne.
Szwajcaria turystą stoi:
Reportaż ZDF o Glacier Express
Wagony są jak wielkie akwaria. Ogromne przeszklenia i jak najmniej nieprześwitujących materiałów, bo każdy centymetr kwadratowy ogranicza podziwianie krajobrazów. Przy ślimaczym tempie pociągu można spokojnie obejrzeć każdą wioskę, ocenić zdolności mijanych narciarzy i zachwycać się górami z Matterhornem na czele - kultowym szczytem o wysokości 4478 m n.p.m, który pochłonął już ponad 500 alpinistów. W słuchawkach nastrojową muzykę co jakiś czas przerywa głos, który opowiada o historii szwajcarskiej flagi, winnicach, fortecach, kościołach oraz szwajcarskich gwardzistach na służbie papieża.
Z czasem spiker jest już mniej potrzebny, bo na jednym z przystanków do naszego wściekle czerwonego pociągu wsiada grupa Japończyków. Każde ich "uuuu", "achhh" i "echhh" zwiastuje nową atrakcję na horyzoncie, a ja mogę poczuć się jak hollywoodzka gwiazda. Nie żeby byli mną szczególnie zainteresowani, ale migawki aparatów strzelają jak karabiny maszynowe. Robią zdjęcia górom, mostom, później znów górom, następnie sobie, pasażerom, górom i jedzeniu. I tak w kółko.
Obiad to kluczowy moment wycieczki. Niemal zaraz po wejściu do pociągu kelner rozdaje menu, by w samo południe podać do stołu na obrusach z eleganckimi sztućcami i kieliszkami. Mimo drgań pociągu ze sprawnością cyrkowca spacerującego po linie roznosi zupę (podobną do bulionu) i kluski z sosem przypominającym gulasz. Szwajcarzy twierdzą, że to ich tradycyjna potrawa.
Największy popis zręczności kelner daje przy rozlewaniu tzw. sznapsów. Z wysokości metra trafia alkoholem do kieliszka, jakby to było wiadro. Japończycy do wachlarza okrzyków dodają jeszcze "wooow" i zamawiają alkohol, bo wcześniej nie zdążyli uwiecznić popisów kelnera na zdjęciu.
O godz. 13.30 pojawia się deser (deska serów lub ciasto czekoladowe), ale jak ktoś chce dokładkę obiadu, to kelner z przyjemnością jeszcze raz przyjdzie z wazą pełną zupy. Później kawa, wino, schnapps ("wooow") i kolejne opowieści, i kolejne widoki. Zbliża się godz. 17. Panie maszynisto, czy mógłby pan jeszcze trochę zwolnić?
Jak narty, to w Szwajcarii:
;
''Serfaus, Fiss, Ladis - zjedź Diretissimą!''
Jedyna taka góra - relacja ze wspinaczki na Matterhorn