Profesor Zbigniew Lasocik, kierujący Ośrodkiem Badań Handlu Ludźmi na Uniwersytecie Warszawskim nie ma wątpliwości, że gdy cały świat drżał w obawie, że wybuchnie wojna w Ukrainie, zorganizowane grupy przestępcze już zacierały ręce, jak na niej zarobić. I przypomina, że ten problem nie powstał nagle. Przed wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej w sytuacji zniewolenia w Polsce było ok. 130 tys. osób.
Profesor Zbigniew Lasocik: Kiedy turyści wyjeżdżają do rozmaitych krajów na wakacje, to na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych sprawdzają, czy jest tam bezpiecznie, czy kradną, oszukują na plażach i wtedy chwali się ich i mówi, że są przewidujący. Bo przecież nikt nie chce pojechać na wakacje i dać się okraść. Kiedy natomiast mówimy, że wszystkim współczesnym wojnom towarzyszy problem handlu ludźmi, różne formy zniewolenia i eksploatacji, to nagle najważniejsza organizacja zajmująca się ofiarami używa takich argumentów. Kompletnie tego nie rozumiem.
Przy indolencji państwa nie ma lepszego sposobu na eliminowanie zagrożeń jak wysoki poziom świadomości potencjalnych ofiar. A w tym przypadku są nimi wszystkie kobiety uciekające przed wojną.
Jakkolwiek by to źle nie zabrzmiało, wojna spada handlarzom ludźmi z nieba. Nie sama wojna jest tutaj szansą, szansą jest migracja, bo ruch ludności sprawia, że ci, którzy uciekają przed wojną słabną w sensie społecznym. Gdy ktoś musi opuścić swój kraj z jedną reklamówką, bez dokumentów, bez historii, mentalnie może być strzępem człowieka, chodzącym wrakiem, zniszczonym przez niewyobrażalną tragedię, która go spotkała.
Według szacunków Global Slavery Index, przed napaścią Rosji na Ukrainę w Polsce w sytuacji zniewolenia było 128 tysięcy osób. To są ofiary różnych form niewolnictwa, od seksualnego, poprzez pracę czy przymusowe żebranie.
Komuś się ta informacja może nie podobać, powie: Przesadzili. No to podzielmy to na pół. Wychodzi nam ok. 50-60 tys., czyli powiedzmy Pruszków. Gdy zestawimy te informacje ze statystykami policyjnymi i przeczytamy, że policja zainicjowała 9 czy 11 postępowań, w ramach których zidentyfikowała 111 ofiar, to gdzie reszta? - myślimy.
W corocznym raporcie publikowanym na stronach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych czytamy, że Straż Graniczna zainicjowała kilka postępowań i zidentyfikowała 40 ofiar. Prokuraturze, jak już wspominałem, udało się ustalić tożsamość setki pokrzywdzonych. Powstaje więc pytanie, czy znajdziemy jakąkolwiek proporcję pomiędzy liczbą szacowanych ofiar a działaniami podejmowanymi przez polskie służby?
Departament Stanu USA od 2000 roku publikuje tzw. TIP, czyli Trafficking in Persons Report. Raport ten uznawany jest za kontrowersyjny, ponieważ Amerykanie podzielili państwa na trzy grupy (tiers). Te, które spełniają standardy zwalczania handlu ludźmi należą do I grupy. Te, które średnio wywiązują się ze swoich obowiązków do II, a te, które lekceważą problem i nie podejmują żadnych działań do III. W przypadku tych ostatnich władze amerykańskie wprowadzają rozmaite sankcje, albo pozbawiają rozmaitych przywilejów, czy to klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu czy wymiany studenckiej. Dają wyraz swojemu niezadowoleniu.
W tym raporcie, sporządzonym na podstawie danych zebranych przez wszystkie placówki dyplomatyczne USA, czytamy, że na świecie z imienia i nazwiska zidentyfikowanych zostało 100 tys. ofiar.
Uchodźcy z Ukrainy Yanosh Nemesh / shutterstock
Te 40 milionów to są dane szacunkowe. Raport informuje nie o anonimowych osobach, które mogły stać się łupem handlarzy ludźmi, a o konkretnych zidentyfikowanych z imienia i nazwiska przypadkach. Pojawia się więc pytanie, jaka jest efektywność systemu zwalczania handlu ludźmi na świecie. To kropla w morzu.
Wiele krajów odrzuca ten raport, krytykując go za imperializm amerykański, nie zgadzając się z przyjętymi kryteriami, odrzucając przynależność do państw II czy III kategorii. Natomiast są państwa, które go uznają i biorą poważnie pod uwagę.
Do 2019 roku Polska znajdowała się w I grupie. Od trzech lat nasz kraj pozostaje w II kategorii państw, zostaliśmy zdegradowani m.in. za niską efektywność ścigania handlu ludźmi.
Jeśli wierzyć szacunkom w Polsce jest ich 128 tys., a my identyfikujemy setkę. To brzmi jak żart. Nie twierdzę, że jesteśmy w stanie uratować wszystkie, ale co to jest 100 ofiar? Gdyby tę miarę zastosować do jakiegokolwiek innego przestępstwa, to jest to kompromitujące dla państwa, bo jedną z miar efektywności policji jest tzw. wykrywalność.
Im wykrywalność wyższa, tym państwo efektywniejsze. Oczywiście są przestępstwa o wysokiej wykrywalności i są takie, gdzie ta wykrywalność jest niska. Czy możemy powiedzieć, że czujemy się bezpiecznie w jakimś kraju, jeżeli sprawcy przestępstw nie są zatrzymywani ani skazywani? Dlatego każde państwo walczy o wysoką wykrywalność, a w przypadku handlu ludźmi jest ona właściwie mikroskopijna.
Żeby zobrazować ten problem, swoim studentom pokazuję obrazek góry lodowej. To, co widzą nad wodą to jest absolutny drobiażdżek, w porównaniu do tego, co jest pod wodą. I tak samo jest z ofiarami handlu ludźmi.
Uchodźcy stają się łatwym łupem handlarzy ludźmi Gabriel Preda RO / shutterstock
Na sytuację człowieka, który staje się ofiarą handlu ludźmi, wpływają dwa elementy: słabość ofiary i moc sprawcy. Ofiara jest słaba, sprawca mocny. To tak jak lew atakuje od tyłu antylopę. Ona jest zaskoczona, a on dzięki temu zyskuje przewagę. Nie mówiąc już o tym, że on prawdopodobnie szybciej od niej biega. Handlarz, przestępca, zorganizowana grupa przestępcza, rekruter opracowuje strategię, na którą ofiara nie ma kontrstrategii, bo nie jest tego świadoma, więc nie wie, skąd może czyhać na nią zagrożenie. Lew atakuje po to, żeby zabić, handlarz po to, żeby eksploatować. To często jest przymusowa prostytucja, ale też może być praca lub żebranie.
W sprawie dotyczącej przymusowego żebrania, którą badaliśmy, kobieta przyjechała z dwójką dzieci, jedno zostało przy niej, a drugie przestępcy zabrali jako zastaw. Powiedzieli jej, że jeśli będzie się starała, to odzyska dziecko, jeśli nie, to je straci. Ono tymczasem trafiło do innej kobiety po to, żeby z nim żebrała.
W mediach wielokrotnie pisano o kobietach, które żebrały na ulicach z małymi dziećmi. Polki próbowały je karmić, zająć się nimi, a żebraczki reagowały agresją na takie gesty, właśnie dlatego, że to najczęściej nie były ich dzieci. Bo gdyby tak było, prawdopodobnie zrobiłyby wszystko, żeby było im najlepiej. Natomiast one miały zobowiązanie u przestępców – musiały wyżebrać określoną kwotę. A dziecko syte, śpiące, zadowolone nie jest dobrym wabikiem dla szczodrości przechodniów. To pokazuje perfidię działania sprawców.
Na razie nie było tam żadnego aktu kryminalnego, było po prostu niechlujstwo, brak troski i empatii. Trzeba być jednak ostrożnym, bo łatwo wpaść w sidła drugiej formy eksploatacji, czyli pracy przymusowej. To nie jest tak, że porywa się człowieka, wiezie się go do innego kraju i każe mu się pracować. Od dawna tak nie jest. Tak oczywiście bywało, kilkanaście lat temu.
Teraz przestępcy są dużo bardziej wyrafinowani, werbują potencjalną ofiarę, oferują ciekawą pracę w Europie, jeśli człowiek nie ma dość pieniędzy np. na przelot, sprawcy mówią: "Ty masz 1,5 tys. dolarów, my ci damy drugie tyle, bo twój przelot do Europy kosztuje 3 tys. dolarów. Będziesz miał pracę i nim się obejrzysz, zapomnisz o tej kwocie". Tak się tworzy sytuację długu.
Człowiek kalkuluje, że Europa to bogaty kontynent, zakłada, że taką sumę szybko odda, więc jedzie. A tu okazuje się, że wcale nie jest tak łatwo. Trzeba zapłacić za jakąś norę, za wyżywienie, telefon z odległego kraju nie działa, trzeba więc kupić nową kartę, za to też pracodawca pobiera pieniądze. Z czasem mówi: że "dziewięć godzin pracy za mało, musisz pracować 10 godzin. Dobrze by było gdybyś jeszcze w niedzielę popracował", bo w sobotę to już dawno pracuje. Nakręca się więc spirala eksploatacji. Przez pierwsze miesiące, a nawet lata nie zarabia, tylko spłaca dług, który cały czas rośnie, bo niewola za długi jest tak skonstruowana, że człowiek nigdy nie jest w stanie spłacić tej wyimaginowanej sumy.
Wszystko zaczyna się od tego, że potencjalny pracownik podpisuje umowę, której nie zrozumiał. Jeśli to Taj, Filipińczyk, Wietnamczyk – prosty rolnik – to nawet jeśli zna mówiony angielski – to wcale nie oznacza, że zrozumie umowę napisaną w tym języku. W związku z tym może być zawarte w niej wszystko. Gdy jeszcze dodamy nieuczciwego pośrednika pracy, to mamy gotową sytuację zniewolenia.
To nie koniec tej historii. Najczęściej, żeby taki człowiek, mógł tu przyjechać, składa się rodzina, albo cała wioska,. Czas płynie, on nie wysyła pieniędzy, jest w dramatycznej sytuacji, bo sam ich przecież nie ma. A do tego traktowany jest jak niewolnik. Uświadommy sobie sytuację psychologiczną takiego człowieka. To jest mężczyzna, który w kraju, z którego przyjeżdża, był kimś, był głową rodziny, rolnikiem, rzemieślnikiem, a w tej chwili znajduje się na drugim końcu świata. To są te elementy, których my kompletnie nie bierzemy pod uwagę.
Organizacje pozarządowe ostrzegają, że nieuczciwi pracodawcy mogą wykorzystywać uchodźców Sebastian Castelier / shutterstock
Właściciel firmy ma świadomość, że nie jest w porządku, natomiast proszę pamiętać, że on uczestniczy w grze rynkowej. Kto mądrzejszy ten wygrywa. Niewolnictwo stwarza przewagę rynkową. Gdy zatrudniam niewolników, których eksploatuję i oni mnie de facto kosztują tysiąc zł, to jaka jest moja sytuacja na rynku w porównaniu z tym, który płaci pracownikowi 5 tys. zł? No właśnie, a czy słyszała pani, żeby którakolwiek duża konfederacja pracodawców zorganizowała solidną kampanię przeciwko przymusowej pracy w Polsce?
Pierwszy przypadek pracy przymusowej został osądzony w 2004 roku. W 2010 roku zorganizowałem duże ogólnopolskie spotkanie z udziałem ministerstwa pracy i ogólnopolskich instytucji, podczas którego przyjęliśmy memorandum, że Polska potrzebuje natychmiastowej strategii eliminowania pracy przymusowej. Wszystkie zawarte w nim tezy są aktualne.
Czego nie dotknąć, to problem. Państwo musi uświadomić sobie, że handel ludźmi i praca przymusowa to bardzo poważna sprawa. Musi pojawić się na liście obowiązków państwa, powinny też pojawić się fundusze na badania. Od 17 lat robię wszystko, żeby państwo uznało ten problem za ważny, a państwo robi wszystko, żeby tego nie zrobić. Chcę badać handel ludźmi, ale nie mam na to państwowych pieniędzy.
Na liście obowiązków państwa znajduje się stworzenie efektywnego mechanizmu ścigania. Policja, Straż Graniczna i prokuratury mają instytucje, które zajmują się handlem ludźmi. To prawda. Tylko gdy bliżej im się przyjrzymy, to okaże się, że te zespoły mają bardzo wiele innych zadań, ich możliwości działania często są ograniczone, nie mają dostępu do bieżących szkoleń. Nie ma czystej koncentracji na handlu ludźmi. Pierwszy element jest więc czysto infrastrukturalny. Druga kwestia to współpraca międzynarodowa. Nie można ścigać handlu ludźmi bez dobrej współpracy między krajami, bez dobrej pracy operacyjnej czy wymiany informacji. Ta informacja jest. Tylko policjanci się skarżą, że nie zawsze mogą ją uzyskać, bo dla przełożonych te sprawy nie są priorytetowe. Kolejny problem to bariera językowa.
Kobieta żebrząca na ulicy jest bardzo łatwym celem dla organów ścigania, bo zatrzymanie i wyjaśnienie nie stanowi problemu. Kobiety, które są eksploatowane w seksbiznesie, również łatwo zidentyfikować dlatego że 99 proc. z nich jest obecnych w internecie. Policja wie, gdzie są agencje czy domy publiczne. Infiltrowanie tego środowiska nie jest problemem. I żebranie, i prostytucja są jak na widelcu. Są społecznie widoczne. Trudność ścigania pracodawców wyzyskujących swoich pracowników polega na tym, że jest ona znakomicie schowana za fasadą czegoś, co jest bardzo szlachetne w naszym życiu, czyli pracy.
Podejrzewanie, że za pracą kryje się coś złego, przychodzi nam z trudem, bo trzeba by zakładać złe intencje pracodawcy, nieudolność pracownika, brak kontroli ze strony państwa. To są trzy podstawowe podmioty, które działają w tym interesie, czyli pracownik, pracodawca i państwo. Ja do tego jeszcze dodam dwa podmioty: związki zawodowe i konfederacje pracodawców, do których mam ogromny żal o brak zainteresowania.
Gdyby wszystkie te podmioty przystąpiły do wspólnego działania, to istniałaby szansa, że praca przymusowa byłaby w większym stopniu kontrolowana. Nie zlikwidujemy tego problemu w 100 proc., bo ten "biznes" jest dobrze schowany, ale można nad nim panować. Takim dobrym sposobem wymyślonym na świecie – w Polsce prawie nieistniejącym – jest kaskadowe dopytywanie o niewolnictwo.
Załóżmy, że chcę skorzystać z usług firmy sprzątającej. Zanim to zrobię, proszę właściciela o napisanie oświadczenia, że żaden z pracowników nie jest niewolnikiem i nie jest eksploatowany. "Jeżeli chce pan u mnie pracować, a ja przyzwoicie płacę, musi mi pan przedstawić takie oświadczenie". Jeśli on zatrudnia inną firmę, to też musi o to samo zapytać. Tak powstaje łańcuch. Można w ten sposób eliminować handel ludźmi.
Oczywiście ktoś może odmówić, szukać wymówek, wreszcie skłamać, ale jeśli nabiorę wątpliwości, to mogę zawiadomić policję lub inspekcję pracy.
Mówię: "Słuchajcie, ktoś złożył takie oświadczenie, ale mam podejrzenia. Wyjaśnijcie to". I tu się zaczynają schody, bo policja mówi: "Ale przecież my się na tym nie znany. Gdzie tu jest przestępstwo? Tu jest przecież tylko jakaś nieuczciwość biznesowa. Może trzeba iść do arbitrażu. My nie wiemy". Idę więc do inspekcji pracy. A Państwowa Inspekcja Pracy, mówi: "My? Praca przymusowa?".
Kiedy pisałem raport dla Rady Państw Morza Bałtyckiego, poprosiłem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, żeby wystąpili o dane dotyczące pracy przymusowej z Państwowej Inspekcji Pracy. Resort otrzymał odpowiedź następującej treści: "Państwowa Inspekcja Pracy nie identyfikuje ofiar handlu ludźmi". No to do kogo pani pójdzie?
Tak. Z drugiej strony mówimy, że pracownik zawsze narzeka. Pojawia się rodzaj tabu kulturowego: "niezadowolony pracownik i krwiopijca pracodawca. Boże, jakie to ograne, dajcie już spokój. Ludzie są wykształceni, co to za głupoty". Może głupoty, jeśli ma się do czynienia z dobrze wykształconym człowiekiem, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Ale kiedy to jest ubogi Taj, Filipińczyk czy Wietnamczyk, to sytuacja wygląda inaczej.
Z jedną torbą. Znalazła się w Polsce i ktoś roztacza przed nią fantastyczne perspektywy. Łatwo może się na ten lep złapać. Nie mogę spać spokojnie, gdy pomyślę, że choć jedna kobieta w sytuacji wojny może być wykorzystana.
Kara ma tylko wysłać sygnał do społeczeństwa i sprawcy. Oczywiście cały świat surowo karze za handel – Polska bardzo łagodnie. Amerykanie też to nam wytknęli. Zauważyli także, że wiele spraw o handel jest umarzanych. Moje koleżanki, profesorki z wydziału prawa wykazywały, że sędziowie w uzasadnieniach pisali, że nie było transakcji. Był handel, ale nie było umowy, nie było więc transakcji. Albo ludzie byli skazywani, ale nie za istotę sprawy, ale np. za gwałt. A to że ten gwałt był częścią handlu to prokurator czy sędzia już nie zauważył. Kiedy czytam uzasadnienia sądów apelacyjnych – to łapię się za głowę. W jednym z orzeczeń sędzia posługiwał się sformułowaniem tzw. handel ludźmi i brał to w cudzysłów. Czy można wyobrazić sobie wyższy poziom absurdu?
Na liście obowiązków państwa jest jeszcze jeden z punktów: szkolić wszystkie służby, które mogą mieć jakikolwiek kontakt z potencjalnymi ofiarami. Przez długi czas walczyliśmy z Ministerstwem Edukacji, żeby nauczyciele prowadzili zajęcia na ten temat, żeby dzieci w szkole, tak jak poznają problem ekologii, uczyły się również o współczesnym niewolnictwie.
Polska służba zdrowia w ogóle nie rozpoznaje ofiar handlu ludźmi, a na całym świecie – wiele przypadków identyfikowanych jest właśnie przez służby medyczne, bo ofiary mogą mieć rozmaite obrażenia, uszkodzenia, zaburzenia psychiczne, PTSD czy rozmaite formy depresji, które są związane z eksploatacją pracy.
Wojna spada z nieba handlarzom ludźmi LCV / shutterstock
Nie rozumiem, dlaczego państwo polskie nie dostrzega tego problemu. Na czym ta skaza polega? Jesteśmy fantastyczni, jeśli trzeba wzniecić powstanie, oddać ostatnią koszulę, ale kiedy trzeba myśleć w kategoriach cywilizacyjnych, to nas nie ma. Żeby zaczęło się coś dziać, to musi pojawić się potrzeba. Gdy wolontariuszka zobaczyła biedną kobietę z Ukrainy, która przekroczyła granicę, pognała do domu i nagotowała dla niej zupy. Kto i jak zobaczy potrzebę w handlu ludźmi? Pójdzie pani do domu publicznego, zobaczy eksploatowaną kobietę, która jest zmuszana do seksu bez zabezpieczenia przez 14 godzin? I co dalej? Pójdzie pani do nielegalnej szwalni i wyciągnie z niej krawcową pracującą za grosze?
Martwimy się, że lodowce topnieją, natomiast nie chcemy zobaczyć problemu współczesnego niewolnictwa, bo praca przymusowa jest schowana za kilkoma fasadami i tabu kulturowymi. Mamy tak silnie wdrukowane kalki średniowiecznego i nowożytnego niewolnictwa, że nie chcemy dopuścić do siebie prawdy na ten temat. Musimy zrozumieć, że świat boryka się z poważnymi problemami. Jednym z nich jest współczesne niewolnictwo, drugim międzynarodowy terroryzm, a trzecim drapieżny biznes. Czy słyszała pani autorytet mówiący o ekologii? A autorytet mówiący o handlu ludźmi?
Nie możemy w Polsce odnieść sukcesu w eliminacji handlu ludźmi, dlatego że nigdy nie stworzyliśmy systemu instytucji współpracujących ze sobą. Skazą naszego systemu jest to, że nie udało się politykom, liderom, autorytetom zbudować partnerstwa na zasadzie: wszystkie ręce na pokład. Nie krytykujemy się w mediach, tylko się wspieramy, żeby osiągnąć sukces. W naszym kraju wszystkie instytucje traktują swoje funkcje jako autonomiczne, a nie zespolone. Państwowa Inspekcja Pracy nie ściga pracy przymusowej, policja ma wprawdzie swoje bazy danych, ale informacjami się nie dzieli. Służba zdrowia? W ubiegłym roku byłem pośrednikiem pomiędzy autorkami szkoleń na ten temat a szpitalem WUM w Warszawie. Pani dyrektor nie wyraziła zgody na przeprowadzenie takich warsztatów. I tak można wymieniać.
W maleńkich krajach Beneluksu funkcjonuje po pięć, sześć organizacji zajmującej się handlem ludźmi. W Polsce tylko jedna czy dwie. Powinny powstać organizacje, które profesjonalnie zajmą się takimi ofiarami, jak mężczyźni czy dzieci, czy też organizacje regionalne, np. w Szczecinie, Wałbrzychu, Przemyślu – takie, które odciążą warszawską La Stradę.
Budowanie złego wizerunku państwa nie może nas powstrzymać przed mówieniem o handlu ludźmi, ponieważ jest to wyzwanie cywilizacyjne, zbrodnia, poważne naruszenie praw człowieka. W Wielkiej Brytanii w 2015 roku parlament przyjął ustawę Modern Slavery Act, powołano specjalnego koordynatora ds. handlu ludźmi i to nikomu nie przeszkadza, bo Brytyjczycy wiedzą, że muszą się zmierzyć z tym problemem. A u nas wszystkie przepisy dotyczące zwalczania handlu ludźmi mieszczą się na jednej kartce papieru. Dodam tylko, że to brytyjska policja namierzyła polski gang, który zniewolił 400 osób. To największa afera niewolnicza w Wielkiej Brytanii z Polakami w roli głównej.
W przeciwdziałaniu handlu ludźmi nie ma działań nadmiernych. Interesuje mnie to, żeby żadna kobieta, a szczególnie, jeśli uciekła przed wojną, nie padła ofiarą handlu ludźmi. Jeżeli spotkamy się za rok i powiemy, że nie było żadnej ofiary z Ukrainy, bo zrobiliśmy wszystko, żeby temu zapobiec, to będę dumny z tego kraju. Dobro tych osób powinno być dla nas najwyższym nakazem.
Prof. dr hab. Zbigniew Lasocik - profesor prawa i kryminologii, kierownik Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego, Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych.