Zamknięte granice, zawieszone loty, odwołane wycieczki i rezerwacje w hotelach, nieczynne atrakcje turystyczne i restauracje. Pandemia mocno uderzyła w przemysł turystyczny. Wiele osób może zadawać sobie w związku z tym pytanie, jak branża poradzi sobie po zakończeniu kryzysu? Jak długo będzie z niego wychodzić? Z czym będzie się zmagać? Jakie zmiany zajdą w trendach turystycznych?
Prof. dr hab. Andrzej Kowalczyk z Katedry Geografii Turystyki i Rekreacji Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego podkreśla, że biorąc pod uwagę liczbę zachorowań na COVID-19 na świecie i spowodowanych chorobą zgonów, trudno jest odpowiedzialnie stwierdzić, jak szybko turystyka podniesie się po kryzysie. Profesor proponuje zatem przyjęcie dwóch zasadniczo odmiennych scenariuszy tego, jak będzie wyglądał świat po pandemii - optymistycznego i pesymistycznego.
- Pierwszy, zakłada, że pandemia zakończy się w ciągu najbliższych miesięcy. Ponieważ trudno stwierdzić, co doprowadzi do jej zakończenia w tak niedługim czasie, można założyć, że: a) w bardzo bliskiej perspektywie zostanie wynalezione skuteczne antidotum na rozprzestrzenianie się choroby, które bardzo szybko zacznie być stosowane w formie szczepionki w znacznej części świata, b) poziom zachorowalności osiągnie tak wielkie rozmiary, że liczba osób mogących się jeszcze zakazić zacznie zmniejszać się - tłumaczy.
W drugim scenariuszu natomiast opisuje sytuację, gdy pandemia potrwa dłużej. Jego spełnienie oznaczałoby, zdaniem prof. Kowalczyka, nastąpienie bardzo głębokiej recesji gospodarczej. - Może pociągnąć za sobą regres we wszystkich sferach, czyli proces, który można uznać za "zapaść cywilizacyjną" - uważa prof. Andrzej Kowalczyk.
Ekspert proponuje, aby skupić się na wariancie optymistycznym, prognozy dotyczące drugiego pozostawić zaś filozofom, psychologom, socjologom oraz ekonomistom. Mimo że mówimy o scenariuszu optymistycznym, turystyka taka, jaką znaliśmy jeszcze z początku 2020 roku, i tak będzie musiała się zmierzyć z kilkoma problemami.
Pierwszy z nich to upadek wielu touroperatorów (organizatorów turystyki) oraz agentów turystycznych. Profesor podkreśla, że z tym zjawiskiem już mamy do czynienia zarówno w Europie, jak i w Ameryce Północnej. - Może to oznaczać, że po ustąpieniu zagrożenia działające jeszcze biura podróży przez długi czas nie będą w stanie wyjść z kłopotów finansowych. Liczenie na pomoc banków (preferencyjne kredyty) i pomoc rządów (np. odroczenia i ulgi podatkowe) może okazać się płonne. Nie będzie to wynikać ze złej woli banków i rządów, ale ze skutków pandemii dla całej gospodarki i konieczności udzielania wsparcia finansowego innym działom.
Zdaniem eksperta, na rynku przetrwają tylko najsilniejsi finansowo. - Będzie to możliwe m.in. dzięki pomocy państwa, co może wystąpić np. w Niemczech czy Francji. Bardzo istotnym czynnikiem, który może mieć wpływ na perspektywy rynku turystycznego po ustąpieniu pandemii, będzie kondycja sektora lotniczego.
Kryzys związany z pojawieniem się koronawirusa silnie wpłynął na różne sektory gospodarki, a co za tym idzie sytuację finansową wielu osób. Profesor zaznacza, że należy liczyć się ze zubożeniem znacznej części społeczeństwa, co pociągnie za sobą spadek zainteresowania usługami turystycznymi. Niektórzy całkowicie zrezygnują z wyjeżdżania, inni będą starali się organizować wyjazdy tak, by koszt był jak najniższy.
Oznacza to np., że polska rodzina z jednym czy dwojgiem dzieci, która wyjeżdżała latem na dwutygodniowy urlop do Grecji, w okolicach Sylwestra kilka dni spędzała na Podhalu, podczas ferii szkolnych jechała na tydzień na narty do Włoch, a weekend majowy spędzała na Wyspach Kanaryjskich, będzie zmuszona zrezygnować z części wyjazdów. Dzieci będą np. wysłane podczas ferii do dziadków, rodzice nie będą brali wolnych dni na weekend majowy, a urlop za granicą rodzina ograniczy do tygodnia.
- Podobnie może być z młodymi ludźmi, którzy np. pracując w ciągu roku na umowę zlecenie w gastronomii, po to, aby za zarobione pieniądze pojechać latem na dwa tygodnie na Baleary, zrezygnują z planowanego wyjazdu i pojadą tylko na tydzień, ewentualnie spędzą tygodniowy urlop w domu (czy np. na działce letniskowej) - dodaje profesor. Oba te trendy oznaczają, że liczba klientów biur podróży zmniejszy się.
Upadek biur podróży, czy też nawet ograniczenie ich działalności, oraz spadek liczby turystów przekładają się z kolei na problemy w hotelarstwie i gastronomii. Profesor przypomina, że koronawirus pojawił się w regionach Alp, Pirenejów i Karpat (również w rejonach górskich Ameryki Północnej i Azji Wschodniej) w okresie zimowego sezonu turystycznego. - To spowodowało drastyczny spadek dochodów hotelarzy, restauratorów, właścicieli wyciągów narciarskich itd., a także części linii lotniczych czy firm autokarowych. Ponieważ trudno liczyć, że w najbliższym sezonie letnim straty zostaną chociażby w małym stopniu odrobione, część hoteli, restauracji itp. przed sezonem zimowym 2020/2021 może upaść. Może to oznaczać pojawienie się pozornie paradoksalnej sytuacji, kiedy popyt (potrzeby potencjalnych turystów) nie będzie mógł zostać zaspokojony przez podaż z powodu trudności, które będzie przeżywać branża hotelarska (czy gastronomiczna), gdyż część dotychczasowych usługodawców zlikwidowała (lub zlikwiduje) działalność albo nie będzie miała środków finansowych na prowadzenie bieżącej działalności (np. na zatrudnienie na czas sezonu zimowego pracowników, zakup produktów, reklamę itp.) - tłumaczy.
Powinniśmy zatem spodziewać się, że jeśli pandemia zakończy się w najbliższych miesiącach, to do stopniowego powrotu do sytuacji, która nawet w małym stopniu przypomina najgorsze lata przed 2020 (profesor przywołuje w tym miejscu sytuację w pierwszych miesiącach po 11 września 2001 roku) może dojść nie wcześniej niż po sezonie letnim 2021, a nawet po sezonie zimowym 2021/2022.
Kryzys związany z koronawirusem z pewnością wpłynie na trendy podróżnicze. Prof. dr hab. Andrzej Kowalczyk wymienił sześć sfer, w których można prognozować zmiany.
Na czoło wysuwają się problemy z powrotem do kraju, które dotknęły wielu turystów w lutym i marcu tego roku. Chodzi zarówno o odwołane loty, zamknięte granice, jak i obowiązkową kwarantannę po powrocie. - Znaczna część potencjalnych turystów będzie bała się powtórzenia stresującej sytuacji. Dlatego takie osoby będą wolały spędzić urlop w kraju lub za granicą, ale blisko miejsca zamieszkania - uważa ekspert. - Zjawisko może dotyczyć np. turystów z Azji Wschodniej, których liczba w ostatnich latach na świecie rosła i których wydatki były na ogół wyższe niż turystów z innych regionów. Można przyjąć, że zjawisko turystyki międzykontynentalnej ulegnie zmniejszeniu - dodaje.
Profesor uważa, że tendencja do rezygnacji z wyjazdów za granicę, nawet blisko, będzie szczególnie zauważalna wśród seniorów, rodzin z dziećmi oraz osób z chorobami przewlekłymi. - Właśnie te trzy kategorie turystów w największym stopniu odczuły trudności związane z powrotem do kraju.
Jego zdaniem ograniczone mogą zostać wyjazdy do Azji Wschodniej. - Według obecnego stanu wiedzy najprawdopodobniej właśnie ten region (aglomeracja Wuhan w chińskiej prowincji Hubei) został w pierwszej kolejności dotknięty przez koronawirus. Dla części potencjalnych turystów Chiny, nie mówiąc o Wuhan, będą się przez pewien czas kojarzyć z zagrożeniem epidemiologicznym - wyjaśnia.
Niewykluczone, że turyści będą także obawiać się dużych miast w innych częściach świata, jak np. Londynu, Paryża, Nowego Jorku, Mediolanu czy Barcelony, gdzie wystąpiła duża zachorowalność na chorobę COVID-19 wywołaną koronawirusem SARS-CoV-2. To może spowodować spadek zainteresowania tzw. city breakami. - Podróżni będą woleli omijać miejsca o dużym zatłoczeniu. Niewykluczone, że dotknie to także aglomeracji stricte turystycznych, np. Dubaju, Las Vegas czy Cancun - wymienia mój rozmówca.
Prof. Andrzej Kowalczyk przewiduje, że również pasjonaci wydarzeń sportowych czy innych imprez masowych (np. koncertów), mogą odczuwać obawy. Ekspert jako przykład przywołuje mecz z 19 lutego 2020 roku, który odbył się w Mediolanie między klubami piłkarskimi Atalanta z Bergamo i Valencia z Walencji i przyczynił się do licznych zakażeń koronawirusem w obu miastach. Niewykluczone zatem, że część osób będzie unikała dużych skupisk ludzi.
Profesor zwraca także uwagę nie inne niepokojące zjawisko. Może bowiem pojawić się wzrost zachowań ksenofobicznych wśród mieszkańców krajów i miejsc, do których przyjeżdżają turyści. A to przełoży się na zmiany kierunków wyjazdów.
- Po doświadczeniach z rozprzestrzenianiem się koronawirusa nie tylko w Europie, przyjazd turystów może być spostrzegany jako zagrożenie. Można przyjąć, że ksenofobia będzie ukrywana, ale równie dobrze można spodziewać się ze strony ludności miejscowej agresji werbalnej czy nawet czynnej wobec turystów. Zwłaszcza wówczas, gdy będą przyjeżdżać z krajów lub regionów utożsamianych z pandemią - uważa prof. Kowalczyk. Jego zdaniem może to dotyczyć nie tylko osób z Azji Wschodniej, lecz także z Europy, np. z Włoch czy Hiszpanii.
Realny jest też spadek zainteresowania wyjazdami na większe odległości, np. z Europy na Malediwy, wyspy Oceanii, czy do renomowanych kurortów, a także ośrodków spa. Mogą mieć na to wpływ ogólnoświatowa recesja, wzrost bezrobocia i kryzys w przemyśle turystycznym.
Wspomniane wcześniej obawy turystów dotyczące różnych aspektów podróżowania nie wykluczają jednak, że gdy za kilka miesięcy pandemia się skończy, odczujemy potrzebę odreagowania i wyjechania gdzieś turystycznie. - Ale czy w związku z oczekiwanym kryzysem gospodarczym wszyscy potencjalni turyści będą mogli zaspokoić te potrzeby? - zastanawia się prof. Kowalczyk i dodaje, że być może trzeba będzie zmienić swoje upodobania i postawić na tańsze rozwiązania.
Prof. dr hab. Andrzej Kowalczyk uważa, że możliwy jest powrót do modelu podróżowania typowego dla Europy Zachodniej i Ameryki Północnej w latach 50. i 60. XX wieku, czyli właśnie przemieszczania się swoim samochodem. Na taki trend wpływ miałoby kilka czynników, m.in. niższe koszty podróży oraz lęk przed lataniem samolotem pełnym ludzi znajdujących się obok siebie w bliskiej odległości.
Myślę, że dziesiątkom tysięcy turystów na świecie trauma przed lataniem na dłuższe dystanse (zwłaszcza z przesiadkami) będzie towarzyszyć przez wiele lat.
Nie bez znaczenia dla przyszłych zmian w branży jest sytuacja statku "Diamond Princess", który przez miesiąc był objęty kwarantanną. Zachorowało tam 712 osób, z czego 12 zmarło. - Przed firmami, które zajmują się organizacją rejsów wycieczkowych, pojawią się więc spore problemy. Wspomniany wyżej przypadek pokazał, że wielkie liniowce wycieczkowe mogą być swojego rodzaju "pułapkami" - zauważa profesor i przypomina, że podobna sytuacja wystąpiła również (choć w mniejszej skali) na kilkunastu innych statkach.
- Poza wyjątkami, branża turystyczna na świecie nie była dotychczas aż tak bardzo rentowna, jak się mogło wydawać turystom. Upadek w bardzo krótkim czasie licznych biur turystycznych czy lokali gastronomicznych, jest tego dowodem - mówi profesor. Dlatego trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ceny zmaleją, czy wzrosną. Będzie to zależało zarówno od możliwości finansowych turystów, jak i kondycji finansowej usługodawców.
Uważam jednak, że turystyka wyjazdowa w dotychczasowym modelu przestanie mieć status prawie powszechnie dostępnej, co miało do niedawna miejsce. Stanie się czymś bardziej „ekskluzywnym”, a na urlop co roku na Wyspach Kanaryjskich, w Grecji czy na Riwierze Adriatyckiej wielu rodzin - które dotychczas miały taki model spędzania urlopu - po prostu nie będzie stać.
- Należy liczyć się z tym, że po ustąpieniu pandemii wiele linii lotniczych upadnie. Nie tylko z powodu kryzysu w branży turystycznej, lecz w ogóle z powodu trudności, które dotkną światową gospodarkę. Przy czym może to dotyczyć zarówno przewoźników zajmujących się lotami rejsowymi (regularnymi), jak i tanich linii lotniczych - mówi prof. Andrzej Kowalczyk.
Uważa, że w najgorszej sytuacji znajdą się przewoźnicy, którzy specjalizują się w czarterach. Spodziewanym jego zdaniem efektem jest też to, że wiele linii, również te, które mogą liczyć na wsparcie państwa (np. Lufthansa), nie odtworzy w pełni siatek połączeń sprzed pandemii. - Zapewne loty na głównych kierunkach światowych zostaną uruchomione wcześniej (i może w podobnym wymiarze jak poprzednio), ale lotniska o drugo- i trzeciorzędnym znaczeniu będą musiały długo czekać. Zjawisko będzie dotyczyć świata, Europy i Polski.
Wśród procedur, które po zakończeniu pandemii znajdą się na porządku dziennym, będzie też, według profesora, mierzenie temperatury na lotniskach. Profesor UW przewiduje też spadek jakości obsługi pasażera lotniczego, ponieważ przewoźnicy będą chcieli szybko odrobić straty wywołane kryzysem. - Może to oznaczać ograniczenie usługi polegającej na poczęstunku w cenie biletu. Natomiast kwestia opłat za bagaż może być rozwiązywana różnie: albo mniejsza opłata (po to, aby zachęć potencjalnych klientów), albo większa opłata (aby np. oferować darmowy posiłek). Trudno również powiedzieć, jak będzie wyglądała kwestia ponoszonych przez linie lotnicze opłat lotniskowych. Należy pamiętać, że ograniczenia w światowym ruchu lotniczym dotknęły nie tylko przewoźników, lecz także przedsiębiorstwa zajmujące się zarządzaniem i obsługą lotnisk i samolotów.
Niedawno informowaliśmy o tym, że mieszkańcy niektórych miast w Indiach mieli szansę (nawet po raz pierwszy w życiu) zobaczyć z dachów swoich domów góry oddalone o 200 km. Miało to związek ze znaczną poprawą jakości powietrza, którą spowodowała izolacja domowa, a także zawieszenie działalności niektórych obiektów przemysłowych. Mniejsza liczba turystów sprawiła z kolei, że w weneckich kanałach poprawiła się przejrzystość wody, widać w niej było nawet niewielkie ryby. Miało to związek ze zmniejszoną częstotliwością kursowania różnego rodzaju łodzi.
Czy w takim razie możemy spodziewać się przykładania większej wagi do ekologii? Prof. Andrzej Kowalczyk jest w tej kwestii pesymistą. - Nie sądzę, żeby branża turystyczna zmieniła pod wpływem pandemii nastawienie do przyrody. Obawiam się raczej, że będzie chciała jak najszybciej zniwelować poniesione straty, m.in. ograniczając wydatki na szeroko rozumianą ochronę przyrody. Może się to odbić na jakości żywności w placówkach gastronomicznych, ograniczeniu wydatków na środki czystości przyjazne środowisku itp. - stwierdza. Jedynie osoby i podmioty, które wcześniej zachowywały się ekologicznie, nadal będą to robić.
Również turyści nie staną się po ustąpieniu pandemii bardziej proekologiczni. Najwyżej, mając na uwadze rozpowszechniany przez środki masowego przekazu mechanizm przypuszczalnego pojawienia się koronawirusa u ludzi w Wuhanie, zrezygnują, odwiedzając dalekie kraje, z ekstrawaganckich i niepotrzebnych zachowań gastronomicznych.
- Myślę, że ta kwestia nie ulegnie zmianom. W mojej opinii już wcześniej turyści zwracali uwagę na stan sanitarny obiektów noclegowych, punktów gastronomicznych itp. Jedyne zagrożenie widzę dla niektórych form oferowania jedzenia - mówi prof. Kowalczyk. Turyści mogą mniej chętnie sięgać po tzw. jedzenie uliczne. Będzie to dotyczyć zarówno miejsca zamieszkania, jak i innych krajów. - Stanie tak się z powodu obaw przed zarażeniem się chorobami - wyjaśnia.