Dominika Berger: Rzeczywiście. Pojawiają się takie głosy, że rząd za późno podjął decyzję o zakazie wychodzenia z domu. Opóźniano ją, mając na uwadze ekonomię i gospodarkę. Mówi się, że to właśnie opieszałość rządu wpłynęła na tak wysoką zachorowalność i tak wiele przypadków śmiertelnych.
Tak, to główny zarzut. Już wtedy zachorowalność była na wysokim poziomie. Dostaje się też radykalnie prawicowej partii VOX, której przedstawiciele pojechali do Włoch w momencie, gdy już było tam niebezpiecznie. Mówi się, że wzięli udział w wielu zebraniach i później wiele osób z ich otoczenia zachorowało.
Na początku ten problem ignorowano. Hiszpania była jednym z pierwszych krajów, w którym pojawił się koronawirus. To prawda. Nikt się jednak nie spodziewał takiej skali zachorowalności.
Przyznam, że ja też uczestniczyłam w większym zgromadzeniu, które odbyło się 8 marca. To była akcja na rzecz kultury, podczas której domagaliśmy się zwiększenia budżetu na nią o 2 proc. Wzięły w niej udział najważniejsze osobistości ze świata sztuki: aktorzy, reżyserzy, właściciele galerii czy dyrektorzy muzeów. Podczas tej manifestacji część osób się odsuwała bądź trzymała dystans i trochę się z nich podśmiewano. Kto by pomyślał, że jednak miały rację.
W tym momencie jest to pandemia prawdziwa. Zamknięcie ludzi w domach, podobnie jak w Polsce, miało spowodować, żeby krzywa zachorowalności przestała rosnąć. W poniedziałek [30 marca - przyp. red.] zmarło 950 osób. To dobowy rekord w kraju. Choć zdaniem ministra zdrowia Salvadora Isly pojawił się cień nadziei na poprawę sytuacji. W kolejnych dniach liczba ofiar już się zaczęła zmniejszać. Nie wiadomo, czy to chwilowe, czy czeka nas jeszcze większa tragedia. Specjaliści prognozowali, że pod koniec tego tygodnia [30 marca-5 kwietnia - przyp. red.] ma nastąpić szczyt zachorowalności, a następnie spadek.
Tak. Za każde nieumotywowane wyjście z domu trzeba zapłacić mandat w wysokości do 600 euro, bo tak jak niemal na całym świecie wprowadzony został nakaz izolacji i wychodzenie na zewnątrz jest dozwolone tylko do sklepu lub do apteki. Zamknięte zostały bulwary, parki, place. W jednym ze sklepów, w którym robiłam zakupy, powiedziano mi, żebym wzięła rachunek, choć nigdy tego nie robię, bo może mnie skontrolować policja, a to znaczy, że mundurowi sprawdzają, pilnują porządku. Większość mieszkańców siedzi więc w domach i czeka aż sytuacja wróci do normy.
Niestety sytuacja wciąż wygląda tragicznie. Brak miejsc w szpitalach, maseczek, testów. Kilka dni temu wydano rozporządzenie, że służby ratunkowe mają nie zabierać do szpitali osób starszych, które nie mają szans na przeżycie. Medycy mają takich pacjentów zostawiać w domach, a bliscy mają im zapewnić opiekę paliatywną. Sposób przekazywania tej informacji w mediach mocno mnie poruszył. Służby medyczne zostały poinstruowane, żeby nie ujawniano chorym prawdziwego powodu pozostawiania ich w domu i używano innych argumentów, aniżeli brak łóżek w placówkach. Do tego naprawdę wielu lekarzy i pielęgniarek, którzy zetknęli się z zarażonymi, sami są już chorzy. Wszystko to wygląda przerażająco.
Jest to absolutnie tragiczne i wynika z całej tej trudnej sytuacji. Z tego, co słyszę i obserwuję, Hiszpanie jednak bardziej dotkliwie przeżywają fakt, że nie mogą się pożegnać z bliskimi. Jeden z cenionych hiszpańskich dziennikarzy nagłośnił tę sprawę i podziękował na swoim Twitterze, że pozwolono mu się pożegnać z bliską osobą. Ktoś użyczył swojego telefonu, przyłożył słuchawkę do ucha umierającemu. Po tym zdarzeniu wprowadzono możliwość wysłania e-maila na adres szpitala. Personel zapewnia, że wiadomości te są przekazywane chorym.
Niestety to prawda. Dotarłam też do ciekawych badań, które pokazują zróżnicowanie zachorowalności w Barcelonie w zależności od dzielnicy. Na obrzeżach miasta, gdzie mieszkają nieco biedniejsi Katalończycy, gorzej wykształceni i z większą swobodą podchodzący do zakazów opuszczania domostw - tych zachorowań jest więcej. Natomiast w innych dzielnicach osób zakażonych czy przypadków śmiertelnych jest zdecydowanie mniej.
Nie mogę tego doświadczyć osobiście, bo sama przecież jestem w domu. Ale mam kolegę, który pracuje jako fotograf w jednej z hiszpańskich gazet i który mi powiedział, że jego praca przekształciła się w coś niesłychanie monotonnego, dlatego że jedyne zdjęcia, jakie może robić, to są fotografie ulic. Na początku ludzie w maskach czy opuszczone ulice Barcelony były interesujące, szybko jednak okazało się, że wszyscy oswoili się z takimi widokami.
Ja z domu się prawie nie ruszam. No chyba, że muszę wyjść do sklepu. W tej chwili zakaz wychodzenia ma trwać do 11 kwietnia, ale mówi się, że zostanie przedłużony do 26 kwietnia. Myślę, że większość Hiszpanów dostosowuje się do nowych reguł, choć są dla nich trudne. Przymusowa izolacja jest dla wielu osób nie do zniesienia, dlatego ogłoszono duży nabór psychologów, którzy zapewnią wsparcie w trudnych momentach. Ludzie przez 1,5 miesiąca siedzą w domu i w większości, gdy nie ma możliwości pracy zdalnej, nie pracują.
Skutki ekonomiczne będą niewyobrażalne. Hiszpania, co warto podkreślić, też nie jest dobrze przygotowana, jak poradzić sobie z tym kryzysem. To nie jest kraj, w którym można liczyć na jakieś zaplecze socjalne.
Kilka dni temu zaaprobowano dekret umożliwiający m.in. zwolnienie z opłat skarbowych, które się płaci przy prowadzeniu działalności. Ale wczoraj rano takim osobom pobrano normalną sumę z konta, pomimo że nie pracowały przez pół miesiąca. I z tego powodu było dość duże oburzenie.
Trudno zapomnieć o śmierci, gdy nagle stała się wszechobecna. Widok ludzi w maseczkach i w rękawiczkach też już spowszedniał. Ale wciąż rozczula mnie pozytywna strona tej pandemii, że ludzie potrafią być solidarni, że potrafią się wspierać i zrobić jak najwięcej, żeby była jak najmniejsza liczba zachorowań. Wiele hoteli zostało zamienionych w szpitale. Inni ludzie własnym sumptem szyją maseczki, kolejni robią zakupy seniorom.
Wszyscy pamiętamy o wysiłku pracowników służby zdrowia. Codziennie o 8 wieczorem wielu Hiszpanów (w tym ja) wychodzi na balkon i bije brawo przez 5 minut dla medyków, którzy się narażają i walczą z wirusem.
Ale też, co bardzo mnie cieszy, wielu z nas pocieszenia szuka w kulturze i sztuce. W mediach społecznościowych udostępnionych zostało wiele bezpłatnych koncertów czy spektakli, które transmitowane są online. To trend zauważalny na całym świecie. Portale streamingowe, za których pośrednictwem można oglądać seriale, biją rekordy oglądalności. Na Facebooku ludzie się chwalą przeczytanymi książkami. Co byśmy zrobili bez sztuki?