Pan Robert Stoszek znalazł się w New Delhi z sześcioosobową grupą turystów, która od dwóch tygodni zwiedza Indie. Polacy planowo mieli powrócić do Warszawy 16 marca. Niestety wszystko potoczyło się inaczej.
- Moja grupa miała wylecieć planowo do Warszawy 16 marca, ale Polskie Linie Lotnicze odwołały loty. W tzw. międzyczasie kupiłem bilety w liniach Qatar do Berlina, ale pojawiła się plotka, że Niemcy również będą zamykać granice, więc gdy LOT ogłosił, że zorganizuje czarter bezpośrednio do kraju, moi podopieczni zdecydowali się wybrać tę opcję, rezygnując z katarskiego przewoźnika i tracąc sporą sumę pieniędzy. Bezpieczny powrót do domu był dla nich w tej chwili najważniejszy. Lot miał odbyć się 18 marca, ale z niewiadomych przyczyn nie doszedł do skutku. O jego odwołaniu dowiedzieliśmy się w chwili przybycia na lotnisko, czyli ok. trzy godziny przed odlotem. Chciałbym skończyć z propagandą sukcesu, którą uprawia polski rząd - mówi w zdecydowany sposób pan Robert. - Tak się po prostu nie robi. Na ten lot czekała niemal setka Polaków, którzy przybyli z odległych części kraju, w różnym wieku, spora część to seniorzy, którzy koczowali na lotnisku i w ostatniej chwili dowiedzieli się, że nie mogą wrócić do domu.
Polak organizujący wycieczki po Azji zwraca uwagę na bardzo wysokie ceny biletów, które zaoferował im polski przewoźnik. - Na stronie LOT-u figurowały nawet bilety w klasie ekonomicznej w cenie prawie 90 tys. rupii, czyli prawie pięciu tysięcy złotych. Gdy tymczasem za lot rejsowy, który nam odwołano, zapłaciliśmy po 2000 zł od osoby - denerwuje się Stoszek. - Czy rząd naprawdę dopłaca nam do lotów, tak jak to przedstawia?
Na szczęście okazało się, że LOT podstawi samolot w Delhi 20 marca. A Polakom zaoferował miejsce w hotelu. Problemem okazały się jednak kończące się wizy.
- Kończyły nam się indyjskie wizy. Nie moglibyśmy wylecieć, gdyby nie udało nam się uzyskać przedłużenia. I tu wielkie ukłony kieruję do pracowników ambasady, a szczególnie do wicekonsula, który osobiście do nas przyjechał i pomógł załatwić wszelkie formalności w Urzędzie Imigracyjnym. Spotkałem też innych Polaków w podeszłym wieku, którym ambasada pomogła wydostać się z Riszikeszu. Opowiadali, że wysłano po nich prywatny samochód. A przecież to kawałek drogi ze stolicy kraju - chwali działania polskiej ambasady, która reaguje sprawnie i nawet w nocy nie pozostawia Polaków samym sobie Stoszek.
Pan Robert zauważa, że gdy przybył miesiąc temu do Indii, nie odnotowano ani jednego przypadku zarażenia. - Podczas pierwszej fali tej choroby, gdy w Chinach zanotowano 50 zakażeń, już wtedy podjęto zdecydowane kroki. Szybko zamknięto granice i wirus nie zdołał przedostać się do Indii. Wprowadzone działania prewencyjne okazały się skuteczne. Gdy tu przyjechałem 30 dni temu na lotniskach badano temperaturę. Podobnie działo się na Malediwach, gdzie przez chwilę również byliśmy. Gdy tymczasem moim znajomym wracającym z różnych stron świata do Polski bez żadnych badań pozwalano opuszczać lotniska. Teraz, gdy wzrasta liczba zakażeń w Indiach, a WHO ogłosiło, że mamy do czynienia z pandemią, władze podejmują podobne decyzje jak polski i inne rządy na świecie. Zamykają obiekty turystyczne, szkoły i inne obiekty. Wprowadzają restrykcje i obostrzenia. Od 18 marca obowiązuje zakaz wjazdu osobom podróżującym z Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii oraz Turcji - informuje Polak.
Mężczyzna zwraca uwagę na coś jeszcze. - Część społeczeństwa indyjskiego oskarża Europejczyków o przywiezienie do ich kraju koronawirusa. Kilka razy ktoś za nami krzyknął: Koronawirus, koronawirus! Dlatego teraz siedzimy w hotelu i czekamy na lot - opowiada pan Robert.
Oby tym razem lot do Warszawy odbył się planowo. I wszyscy okazali się zdrowi.