Ewelina Wajgert ma 33 lata, na co dzień zajmuje się grafiką i ilustracją. Teraz zamienia się w rzeczniczkę ponad 150-osobowej grupy Polaków (a według danych z ambasady może być ich nawet 400), ludzi, których nawet nie zna, aby w tej trudnej i nowej sytuacji, jaką jest pandemia, znaleźć się w bezpiecznym miejscu, czyli Polsce.
- Nie wszyscy z nas bagatelizowali sytuację i wyjechali na krótkie wakacje w czasie, gdy epidemia już trwała. Nie. Wielu z nas jest tu od miesięcy, niektórzy przyjechali na studia, inni do pracy, inni podróżują od dawna. Ja przyjechałam w październiku. Czy ktoś wtedy miał pojęcie o tym, że wybuchnie epidemia? - napisała pani Ewelina w emocjonującym wpisie na Facebooku.
Polka miała wracać 18 kwietnia, ale pod wpływem informacji o rozprzestrzeniającym się wirusie i decyzji Polski o zamknięciu granic postanowiła przebukować swój lot. W niedzielę, 15 marca o godz. 20.00 miała być w domu.
- Niestety, w sobotę rano przywitała mnie informacja, że wszystkie loty zostaną wstrzymane już o północy z soboty na niedzielę. Mój lot został po prostu anulowany. Nie dano nam czasu, aby przygotować się do powrotu. Stany Zjednoczone, kraje arabskie dały swoim obywatelom ostrzeżenie 72 godziny przed, aby obywatele mogli wrócić do kraju przed zamknięciem granic. Nas nie ostrzeżono. Nie da się przygotować w jeden dzień na powrót z drugiego końca świata. (…) Sam lot trwa minimum kilkanaście godzin, czasem z przesiadkami ponad 30. Nie dość, że dano nam nierealny czas na reakcję, to jeszcze wmawiano wcześniej, że nieoficjalna informacja to plotka. Zrobiłam, co mogłam, by wrócić, ale się nie dało. Utknęłam tu - pisze graficzka.
Gdy poinformowano, że rząd, choć zamyka granice i przestrzeń powietrzną, uruchamia akcję #lotdodomu, pojawiła się nadzieja. Szybko jednak zastąpiła ją niepewność i strach.
- Nie można się dodzwonić na infolinię dla Polaków przebywających za granicą, którą stworzyło Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie mamy dostępu do wiarygodnych informacji. To dodatkowo potęguje stres - mówi Polka. - Nie wiem, co robić. Czy czekać z nadzieją, że jednak ten czarter się pojawi, czy szukać innego połączenia. Oczywiście co jakiś czas sprawdzam inne możliwości, znajomi podsyłają mi również pomysły.
Jak na razie ta oczekiwana informacja o uruchomieniu czarteru z Bali wciąż nie nadchodzi. Wręcz przeciwnie. W grupie na Facebooku "LOT do domu. Grupa wsparcia" - przedstawiciel Polskich Linii Lotniczych Jakub Kluziński napisał: "Niestety z wielu względów Bali na tę chwilę nie jest możliwe. Być może sytuacja się zmieni i pod koniec tygodnia będzie to możliwe, ale jeśli ktoś chce wrócić szybciej, to należy szukać połączeń alternatywnych. Planowane są loty z Dohy (ale tylko do 18.03, bo potem Katar też się zamyka), do Dubaju, Stambułu lub Londynu. Stamtąd powinno być najłatwiej dostać się do Polski" - czytamy.
- Zadawałam pytania. Chciałam zrozumieć, dlaczego nie można zorganizować lotów czarterowych na Bali? Do kiedy możemy spodziewać się jakichkolwiek informacji? Ale nie otrzymałam żadnych konkretów. Dostałam odpowiedź, że "nie jest to możliwe w tej chwili do zorganizowania" - mówi zdenerwowana Polka. - Od początku słyszymy, że sami musimy znaleźć drogę powrotną do domu.
Pod postem dotyczącym powrotu z Indonezji wyświetlają się setki komentarzy. - Każda informacja jest ważna. Mamy przemieszczać się do Bangkoku lub Hanoi z małymi dziećmi, czy czekać na Bali? - pyta jedna z internautek.
Na razie jednak wciąż brak informacji o uruchomieniu czarteru z Bali. Z Dżakarty podobnie. Choć przedstawiciel LOT-u odpisuje internautce, że "na tę chwilę nie ma [lotów z Dżakarty - przyp. red.], ale będą rozważane różne możliwe destynacje w tym regionie". Najlepiej zatem nie czekać na rządowe czartery i szukać alternatywnych rozwiązań. Jednym z nich jest lot do Bangkoku.
Ale i ta opcja staje się niemożliwa. Jedna z turystek pisze w komentarzu: Dostałam następującą informację z Odyseusza: "Bangkok - wszyscy podróżni mają obowiązek okazania lekarskiego poświadczenia, że nie są nosicielem COVID-19". To jak mamy tam wlecieć? - pyta.
- Boję się, że utknęłam tu na dobre - słyszę od pani Eweliny. - Obawiam się, że to mogą być tygodnie, a w najgorszym wypadku miesiące. Trudno przewidzieć, co wydarzy się w najbliższych dniach, bo tak szybko wszystko się zmienia. Rzeczy, które do niedawna wydawały mi się niemożliwe i to, że Polska mogłaby zamknąć granice, jednak się dzieją. Dlatego biorę pod uwagę wszystkie scenariusze. Wolałabym być w Polsce. U siebie. W Białymstoku - mówi Polka.
Wysłaliśmy zapytanie do Polskich Linii Lotniczych LOT, co mają zrobić Polacy, którzy próbują wydostać się z Bali. "Dla wszystkich obywateli RP, którzy ze względu na odległość nie są w stanie przekroczyć granicy Polski transportem kołowym, tworzymy możliwość powrotu do kraju drogą lotniczą. W okresie od 15 marca do 28 marca realizujemy tylko połączenia specjalne w ramach operacji #LOTdoDomu. Bieżąca lista lotów dostępna jest na stronie: https://www.lot.com/pl/pl/lot-do-domu" - czytamy w odpowiedzi biura prasowego.
Przedstawiciele LOT-u dodają, że za specjalne loty pasażerowie zapłacą zryczałtowaną stawkę. Cena zależy od kierunku, z którego realizowany będzie przelot. W granicach Europy ma to być od 400 do 800 zł, zaś przelot dalekiego zasięgu ma kosztować od 1600 do 2400 zł. Pozostałą kwotę dopłaci polski rząd.
"Podczas rezerwacji biletu w ramach akcji #LOTDoDomu prosimy zwrócić uwagę na to, że rejsy specjalne to loty bezpośrednie, oznaczone numerami LO8XXX. Wszelkie informacje przydatne dla pasażerów można znaleźć na stronie: https://www.lot.com/pl/pl/koronawirus-zalecenia-dla-podroznych" - pisze biuro prasowe polskich linii.