Ślub na plaży albo w eleganckim lokalu? Nuda. Przynajmniej dla świeżo upieczonych małżonków Ashley i Jamesa, którzy wymyślili coś, co sprawiło, że zainteresował się nimi cały świat.
Para postawiła bowiem na bardzo nietypową lokalizację - Mount Everest. Mimo że nie dotarli na sam szczyt, który ma dokładnie 8488 m n.p.m., i tak udało im się o własnych siłach zajść wysoko, bo aż do obozu na wysokości niemal 5200 m.
Razem z nimi, dzielnie znosząc mroźne temperatury, chorobę wysokościową i głęboki śnieg, przez bite trzy tygodnie wspinał się fotograf Charleton Churchill, którego zadaniem było uwiecznić ten niezwykły i ważny dla pary z Kalifornii moment.
Jego poświęcenie dla pracy jest godne podziwu, biorąc pod uwagę to, że w swoim ekwipunku musiał dodatkowo zmieścić i nieść profesjonalny sprzęt fotograficzny.
Na pewno wymagało to też wielu przygotowań i planowania - Ashley i Jamesowi zajęły one aż rok, ale wejście na Czomolungmę to nie bułka z masłem, więc nie zaniedbali niczego, także treningów przed tą wspinaczką.
Z relacji, którą fotograf prowadził na Facebooku i Instagramie wynika, że w dniu, w którym dotarli do obozu, było około -15 °C. To jednak nie odstraszyło kreatywnych małżonków przed przebraniem się na czas ceremonii i do zdjęć w tradycyjną, białą suknię ślubną oraz garnitur.
Sądząc po reakcjach mediów i internautów z całego świata na zdjęcia dokumentujące ich wyprawę, było warto. Szczęśliwe twarze 32-latki i jej 35-letniego męża mówią zresztą same za siebie.
Mimo że sam ślub musiał się obejść bez gości i miał bardzo prostą ceremonię, trudno mówić tu o skromnej oprawie.
Zapierające dech w piersiach widoki i otoczka wyjątkowości najwyższego szczytu świata sprawiły, że zaślubiny Ashley i Jamesa wzbudziły powszechny zachwyt, a im samym oraz ich fotografowi, przysporzyły sporo popularności - jak twierdzi Charleston, został dosłownie zasypany zaproszeniami do wywiadów telewizyjnych i prasowych.
Więcej niesamowitych zdjęć z wyprawy na Mount Everest i innych autorstwa Churchilla, który specjalizuje się w takich niestandardowych plenerach (i reklamuje się jako "przygodowy fotograf ślubny"), można zobaczyć na jego stronie.
On sam przyznał, że dzięki wyprawie na Czomolungmę wreszcie jest w stanie odpowiedzieć na często zadawane mu pytanie o jego ulubione miejsce, w którym robił ślubną sesję.
Bez wątpienia można powiedzieć, że Ashley i James wkroczyli we wspólne życie w imponujący sposób, udowadniając, że im ciężkie warunki są niestraszne. Mamy nadzieję i życzymy, żeby ich małżeństwo było równie (wy)trwałe, co oni.
Zobacz też:
Zwiedzają świat dzięki swoim fantastycznym zdjęciom. Za jedno dostają nawet 35 tys. zł [ZDJĘCIA]