Wędrowiec zdołał pokonać samotnie pustynię Gobi, norweski płaskowyż Hardagervidda, ma za sobą pieszą wędrówkę wzdłuż rzeki Wisły i polskiego wybrzeża Bałtyku. Po latach wraca do krainy swojej młodości, aby snuć #TatrzańskieOpowieści i skłonić nas do refleksji na temat panujących tam warunków i tego, co możemy zrobić, aby bardziej świadomie i odpowiedzialnie przemierzać góry.
Jak zwykle Mateusz Waligóra stawia przed sobą ambitny cel. Finalnie przejdzie ponad 300 km znakowanych tras turystycznych, pokona kilkadziesiąt tysięcy metrów w górę i w dół, odwiedzi siedem schronisk. Ma za sobą trzy czwarte zrealizowanego planu. Czy męczą go tłumy? Czy na własnej skórze doświadcza zakorkowanych szlaków? Jakie problemy zauważa ten wędrujący myśliciel, dla którego droga i wyzwania, które sobie wyznacza są tylko pretekstem do snucia opowieści o świecie. Rozmawia z turystami, naukowcami, przyrodnikami, ratownikami TOPR, pracownikami Tatrzańskiego Parku Narodowego i mieszkańcami Podhala. Przygląda się napotkanym zwierzętom, obserwuje otaczającą go przyrodę, ale przede wszystkim przemierza te majestatyczne góry – czasem bardziej zatłoczone, innym razem pozwalające na samotny marsz i zadumę.
Nie wszystkie refleksje Mateusza są jednak optymistyczne. Już na początku wyprawy, wędrując Wyżnią Doliną Chochołowską zielonym szlakiem w stronę Wołowca, miał nieodparte wrażenie, że nie idzie przez las, a… tartak. – Trudno znaleźć mi inne porównanie. Przykry widok i przykre uczucie – zauważa Waligóra, który zastanawia się, jak możliwa jest tak intensywna wycinka drzew.
Wydaje się, że rekompensatą dla tych smutnych przemyśleń, będzie kontakt z naturą. W Dolinie Chochołowskiej dostrzegł lisa, a w okolicach Łopaty, między szczytami, zauważył kozicę Wantę z rodziną. Jednak i te spotkania przywiodły przykrą refleksję. Zwierzęta w ogóle się go nie bały.
To niestety smutne skutki działań ludzi, turystów, którym wydaje się, że dokarmianie dziko żyjących zwierząt, w dodatku tym, czym żywią się ludzie, to dobry pomysł – mówi Waligóra. – Zgadzam się, liski i jelonki są „słodkie". Ale dokarmiając je, podpisujemy na nie wyrok śmierci. Zwierzęta wtedy nie tylko tracą umiejętność poszukiwania naturalnego pokarmu, ale stają się też łatwiejszym celem dla drapieżników i kłusowników.
Mateusz Waligóra na własnej skórze doświadcza konsekwencji zmian klimatu. Upały są mordercze, ale podróżnik nie odpuszcza. – Gdyby nie strumienie po drodze, czułbym się jak w piekle – opowiada. – Ta woda to prawdziwy skarb, w dodatku jest zupełnie za darmo!
Szybko jednak okazało się, że choć była zimna, przyniosła ulgę i gasiła pragnienie, to picie jej prosto z potoku, bez odpowiednio starannego filtrowania, nie było dobrym pomysłem. Wędrowca dopadła „klątwa Janosika". – Dziś chcę się przyznać do błędu – relacjonował. – Pamiętacie, jak zachwalałem wam picie wody z tatrzańskich strumieni? Nie róbcie tego! Woda smakuje świetnie, ale niestety, strułem się. Za którymś razem nie chciało mi się już jej odkażać, po prostu nabrałem ją z potoku do butelki, dodałem elektrolity, wypiłem i… to był bardzo zły pomysł.
Podróżnik na szlaku @karokrasinska/Materiał promocyjny
Na szczęście podróżnik szybko wrócił do formy, aby kontynuować wyprawę i snuć kolejne #Tatrzańskie Opowieści.
Poza charakterystycznym kapeluszem, jednym z najważniejszych elementów jego ekwipunku jest kultowy, czerwony, szwajcarski scyzoryk Victorinox.
Miałem taki na inkaskich ścieżkach w Peru, w Patagonii, którą przejechałem rowerem, na szczycie Kilimandżaro, a także w Sianożętach i Ustce, gdy wędrowałem wzdłuż polskiego wybrzeża Bałtyku. Teraz w Tatrach mam ze sobą model Pioneer X Alox Victorinox, który z powodzeniem wykorzystuję do naprawy sprzętu, ale używam go też na co dzień w mniej widowiskowych sytuacjach: do krojenia produktów spożywczych czy cięcia plastrów opatrunkowych. Przede wszystkim jednak rzeźbię nim kolejne wyprawowe wspomnienia.
Victorinox Pioneer X Alox @karokrasinska/materiał promocyjny
Chęć odkrywania nieznanego, pragnienie działania i niegasnący zapał do podróży łączą Mateusza Waligórę z marką Victorinox, która to wszystko ma wpisane w swoje DNA. W tym roku szwajcarski scyzoryk świętuje swoje 125-lecie. Przez ten czas towarzyszył w wyprawach wielu podróżnikom, zwiedził wszystkie kontynenty, a nawet poleciał w kosmos. Popularność scyzoryków Victorinox wynika z ich niezawodności, funkcjonalności, a także kultowego designu. Dzięki temu uczestniczą w wyprawach w najdalsze zakątki globu, ale również są niezawodnymi towarzyszami naszej codzienności.
Z okazji 125-lecia powstała replika Oryginalnego Szwajcarskiego Scyzoryka Oficerskiego i Sportowego. Model Replica 1897 dostępny jest w liczbie zaledwie 9?999 egzemplarzy, co tylko podkreśla jego wyjątkowość i kolekcjonerską wartość.
Victorinox Materiał promocyjny
W relacjach z obecnej wędrówki Mateusza Waligóry znajdziemy również wyznanie, że nawet tego wytrawnego podróżnika w pewnym momencie dopadły wątpliwości, zmęczenie i poczucie beznadziei. Nikt z nas nie jest ze skały. Czy Waligóra zrealizuje swój cel? Czy przemierzy 300 km oznaczonych tras? Już wkrótce #Tatrzańskie Opowieści znajdą swój finał.