Po kilku godzinach spędzonych na zachwycaniu się kościołami i muzeami aż chce się posiedzieć w którymś z eleganckich weneckich barów. Najprzyjemniej i najatrakcyjniej jest na placu św. Marka, gdzie pod arkadami ulokowały się trzy sławne kawiarnie: Florian, Quadri i Lavena. Podobnie jak w Paryżu i Wiedniu życie towarzyskie w Wenecji toczy się przy kawiarnianych stolikach - to tam mieszkańcy Wenecji najczęściej spotykają się na pogaduszki ze znajomymi. Tradycje te sięgają czasów republiki, kiedy to za pośrednictwem Wenecjan kawa trafiła z Orientu do Europy. Weneccy oficjele w XVI-wiecznym Konstantynopolu jako pierwsi poznali "czarna wodę, którą pija tak gorącą, jak tylko mogą, i która ma właściwości odpędzania snu". W następnym stuleciu zaczęto sprowadzać do Wenecji ziarna kawy arabskiej, ale orzeźwiający czarny napój początkowo traktowano jak lekarstwo. Szybko jednak napar znalazł rzesze uzależnionych wielbicieli, a znajomą postacią w krajobrazie Wenecji stał się wędrowny sprzedawca kawy.
Pierwszy bottega del caffé (bar kawowy) otwarto na Placu św. Marka w 1638 r. Pomimo wysokich cen warto podczas pobytu w Wenecji choć raz wybrać się do którejś z wytwornych kawiarni na placu św. Marka. Ich pretensjonalna atmosfera, przygrywające gościom kwartety smyczkowe i kelnerzy zręcznie przemykający między stolikami to także cześć wielkiego widowiska, jakim jest Wenecja. Każdy lokal ma nieco inne uroki: Quadri, oświetlona promieniami porannego słońca, zachowała autentyczny XVIII-wieczny klimat, Florian, jej bardziej znany rywal, aż do południa pozostaje schowany w cieniu, a w Lavenie po prostu podają najlepsza kawę.
Caffé Florian, uchodząca za najwytworniejszą kawiarnię w Wenecji, powstała w 1720 r. i jest najstarszym wciąż działającym lokalem tego typu we Włoszech. Mimo dość brutalnie przeprowadzonych prac konserwatorskich pozostaje wspaniałym przykładem XVIII-wiecznej elegancji. Tradycyjnie Florian (z akcentem na drugą sylabę) był ulubionym miejscem spotkań literatów - bywali tu Byron i Dickens, Goethe i Tomasz Mann, Marcel Proust i George Sand, nie mówiąc o wszędobylskim Ernescie Hemingwayu. W tej weneckiej kawiarni chętnie przesiadywali także sławni muzycy, wyjąwszy Ryszarda Wagnera, który nie chciał się natknąć na Giuseppe Verdiego i wybierał stolik w Caffé Lavena. Pisarze i artyści wciąż zaglądają do Caffé Florian, choć bardziej po to, żeby się pokazać, niż posłuchać melancholijnych wirtuozów wiolonczeli i skrzypiec.
Wenecja. Kiedy austriackie wojska dowodzone przez feldmarszałka Radetzky'ego stłumiły powstanie w Wenecji podczas Wiosny Ludów w 1848 r., kawiarnia stała się miejscem spotkań republikańskich patriotów. Austriacy woleli się bacznie przyglądać swym krnąbrnym poddanym z Caffé Quadri po przeciwnej stronie. Na placu regularnie urządzano parady przy dźwiękach muzyki wojskowej, co powodowało masowy exodus klientów Floriana. Dziś, bez cienia ironii, orkiestra w tej najbardziej weneckiej kawiarni gra Marsz Radetzky'ego Johanna Straussa, skomponowany na cześć pogromcy Wenecji.
Nawet poza sezonem te zabytkowe lokale robią duże wrażenie. Mało gdzie na świecie można bowiem napić się gorącej czekolady w tak urzekającym miejscu z elegancka sztukateria, czerwonym adamaszkiem na ścianach, żyrandolami z Murano i pozłacanymi lustrami.
Kto chciałby w wyrafinowanej scenerii podumać o duchach Wenecji, może się wybrać do kawiarni w którymś z najlepszych hoteli w Wenecji. W Gritti Palace, wychodzącym na Canal Grande, bywał Hemingway, a w Hotel des Bains w stylu art déco Visconti kręcił Śmierć w Wenecji. Na uwagę z pewnością zasługuje tez letni taras w Londra Palace, gdzie warto się napić schłodzonego Prosecco, podziwiając widok na San Giorgio Maggiore po drugiej stronie kanału. To w tym miejscu Czajkowski skomponował Czwartą symfonię.
Poza wytwornymi hotelami klientele weneckich kawiarń trudno wcisnąć w ramy jakiegokolwiek stereotypu. Na przykład na Campo Santa Margherita chętnie przesiadują zarówno modnie ubrani studenci, jak i gospodynie domowe wracające z zakupów. Tradycyjne lokalne bary i gelaterie, takie jak Paolin na Campo Santo Stefano, przyciągają eleganckich architektów i niedbających o strój nauczycieli akademickich. Usytuowanie tego lokalu przy bardzo uczęszczanej trasie z Akademii do Rialto sprawia, ze z reguły jest tu tłoczno. Równie przyjemne są skromne bary ze sfatygowanymi chromowanymi stolikami, często schowane w bocznych uliczkach. Weneckie winiarnie, zwane bácari, pełnia zarazem funkcje czegoś w rodzaju bistra, gdyż serwuje się w nich kuszące przekąski, nawet dania z makaronu czy risotto. To tam najlepiej smakuje klasyczny włoski aperitif amaro, bardziej przypominający gorzki syrop na kaszel. Sami wenecjanie wola spritz, przyrządzany z białego wina, amaro i wody sodowej, ale wielu entuzjastów ma także piwo, podawane albo w szklaneczce zwanej biron, albo w nieco większej biréta.
Wenecja. Na kieliszek znakomitego wina warto wstąpić na Campo San Felice, naprzeciw kościoła pod takim samym wezwaniem. O charakterze lokalu świadczą nie tylko połyskujące rubinem kieliszki w dłoniach gości, ale także zrobione z beczek stoliki. Nieco mniej znane wśród turystów sa bezpretensjonalne tradycyjne bary, takie jak te w rejonie gwarnej Strada Nova. Schowane przy maleńkich calli, mają kameralne wnętrza w rustykalnym stylu. W lokalach tych niczym niecodziennym nie są wiszące pod sufitem ciężkie wiosła czy inne akcesoria związane z łodziami. Klientela jest wyjątkowo zróżnicowana i obok vecchio veneziano (wenecjanie z dziada pradziada) przesiadują tu (czy nawet grają z nimi w karty) na przykład lewicowi intelektualiści.
Tradycyjne bary w Wenecji oferują ciccheti e l'ombra, czyli przekąski i wino. Lampkę wina zwie się tu un 'ombra (cien), ponieważ pierwotnie trunki składowano w cieniu na placu św. Marka. Giro di ombre w miejscowym dialekcie to wędrówka po winiarniach, podczas której degustuje się nie tylko wina, ale i owe ciccheti - miejscowawersje tapas, którą mogą stanowić oliwki, crostini (grzanki) z serem, łosoś albo baccalá (solony suszony dorsz). Bardziej konkretne przekąski to na przykład wiejskie salami własnego wyrobu bądź sarde in saor, sardynki w marynacie z cebuli, octu, wina i orzeszków pinii. Pietro Aretino, bawiacy w Wenecji w XVI w., twierdził, ze "Wenecjanie nie wiedza, jak jeść ani pić". Najwyraźniej nikt go nie zaprosił na giro di ombre.