Ukraina. Złota podkowa Ukrainy, czyli trzy wspaniałe rezydencje

Wybraliśmy się na wycieczkę do trzech magnackich rezydencji, niegdyś wspaniałych siedzib wybitnych polskich rodów, dziś przypominających o burzliwej historii tych ziem i czasach dawnej chwały Rzeczypospolitej. Olesko, Podhorce i Złoczów leżą w odległości ok. 10 km i trochę ponad 20 km od siebie - można je obejrzeć w jeden dzień.

Jadąc szosą E40 ze Lwowa w kierunku na Kijów, wpadamy w pejzaż jak z obrazów Chełmońskiego. Wszystko wokół tonie w łagodnym, złocistym świetle, przydrożne ugory porasta burzan, nad kartofliskami snują się dymy ognisk. Babie lato. Po jakichś 70 km trzeba się skoncentrować i uważać, żeby nie przegapić zjazdu. Najpierw powinien być konny pomnik czerwonoarmistów Budionnego. Trudno go nie zauważyć! Wyciągnięty w szaleńczym galopie, straszny czarny koń potwór z jeźdźcem dmącym w trąbkę prawie wisi nad szosą - wydaje się, że za chwilę skoczy nam na głowy. Zaraz potem trzeba zjechać z szosy w boczną drogę i wkrótce z owalnego wzgórza nad równiną wyrasta pierwszy zamek - w Olesku.

Pochodzący z XIII w. otoczony parkiem zamek uchodzi za jeden z najpiękniejszych na Ukrainie. Od pierwszego wejrzenia zachwyca harmonijną, zwartą, pełną energii sylwetką. Na początku XVII w. wojewoda ruski Jan Daniłowicz przebudował surową twierdzę obronną, zamieniając ją w pełną wdzięku rezydencję mieszkalną w stylu włoskiego renesansu. Uwiwszy gniazdko, ożenił się z córką Stanisława Żółkiewskiego, hetmana wielkiego koronnego, sławnego zwycięzcy spod Kłuszyna.

Jedna z trzech córek Daniłowiczów, Teofila, wyszła za mąż za Jakuba Sobieskiego. 17 sierpnia 1629 r. w oleskim zamku urodził się przyszły król Jan III, pogromca Turków. Narodzinom monarchy towarzyszyło wiele niezwykłych zdarzeń: szalała straszliwa burza, zamek zaatakowali Tatarzy, pękł marmurowy stół, na którym położono noworodka, akuszerka ogłuchła od uderzenia pioruna. Wszystko to miało przepowiadać dziecku świetną przyszłość...

Wchodzimy na niewielki, śliczny dziedziniec. Zamknięty z jednej strony potężną bramą,

z drugiej lekką, arkadową galerią rozdziela dwa symetryczne skrzydła zamku.

Król Jan był podobno bardzo przywiązany do miejsca swoich narodzin i pragnął wykupić zamek z rąk prawowitych spadkobierców. Stało się to możliwe dopiero po wiktorii wiedeńskiej. Po śmierci króla Olesko było ulubionym miejscem pobytu królowej Marysieńki, która wiele starań włożyła w upiększenie zamkowych komnat. Po latach wypieszczona rezydencja przeszła w ręce rodziny Rzewuskich, potem stopniowo podupadała, żeby pod koniec XIX w. stać się kompletną ruiną.

Dzisiejszy splendor Olesko zawdzięcza determinacji i uporowi jednego człowieka.

Borys Woźnicki, dyrektor Lwowskiej Galerii Sztuki (oleski zamek jest jej filią), w latach 60. i 70. XX w. niestrudzenie przemierzał okoliczne wioski i miasteczka, przeszukując zamknięte i niszczejące cerkwie i kościoły. Uratował od zagłady ok. 12 tys. obiektów muzealnej wartości: rzeźb, obrazów, mebli, gobelinów, renesansowych nagrobków. Zdarzało mu się wyciągać przyszłe eksponaty z ognia, wyławiać z rzeki, wykopywać na cmentarzu albo odnajdywać w krzakach przygotowane do pocięcia na szczapy, jak barokowy anioł z ołtarza w Horodence znaleziony z tkwiącą w korpusie piłą.

W pięknie odnowionych komnatach oleskiego zamku oglądamy bogatą kolekcję przedmiotów dawnej sztuki użytkowej, galerię portretów sarmackich, obrazy batalistyczne, jak "Bitwa pod Wiedniem" Martino Altomontego namalowana pod dyktando uczestników walk - króla Jana i królewicza Jakuba. W kolejnej komnacie zachwyca alabastrowe popiersie Barbary Radziwiłłówny, w innej - wystawa XVII-wiecznej rzeźby lwowskiej z warsztatu Jana Jerzego Pinsla, jednego z najwybitniejszych, najbardziej tajemniczych artystów europejskich tego okresu.

Postacie Pinsla, prawie zawsze w rozwianych szatach, niezwykle dynamiczne, pełne ekspresji czy wręcz ekstazy, są dla mnie szczególnie interesujące. Osiemnaście takich rzeźb zdobiło przed laty nieistniejący już kościół misjonarzy w Horodence, gdzie w 1922 r. brali ślub moi dziadkowie. Powtarzając słowa małżeńskiej przysięgi, musieli mieć przed oczami anioły Pinsla ulatujące z ołtarza ku niebu...

Zwiedzanie wtorek - piątek, godz.10-16.30, weekend 11-16.30, wstęp 10 hrywien

Do pałacu w Podhorcach mamy tylko 8 km. Kiedy parkujemy samochód na rozległym, pustym placu pod koryncką kolumną, słońce akurat chowa się za potężną sylwetę kościoła św. Józefa zbudowanego na wzór rzymskiej Bazyliki św. Piotra. Stojący właściwie w szczerym polu olbrzymi kościół robi w tym niesamowitym, jak podczas zaćmienia słońca, oświetleniu podwójnie przygnębiające wrażenie: straszny, poczerniały i odrapany, przejmująco opuszczony i smutny. Hic transit gloria mundi...

Obecnie kościół przejęła cerkiew, która robi tam remont. Nie obejrzymy słynnych fresków Franciszka Smuglewicza - ośmiu medalionów w kopule przedstawiających patriarchów Starego Testamentu...

Na szczęście dokładnie naprzeciw kościoła, na końcu przepięknej, prawie kilometrowej grabowej alei, wesoło błyszczy fasada pałacu. Ale kiedy się do niego zbliżamy, pierwsze wrażenie okazuje się mylne. Podhorce, jedna z najwspanialszych rezydencji magnackich na kresach dawnej Rzeczypospolitej, są ruiną.

Imponującą rezydencję wybudował w latach 1635-40 Stanisław Koniecpolski. Była od początku pomyślana jako "miejsce odpoczynku Marsa", gdzie hetman wielki koronny miał odzyskiwać siły po trudach licznych bitew. Po Koniecpolskich właścicielami pałacu byli kolejno Sobiescy, Rzewuscy i Sanguszkowie. W połowie XVIII w. hetman Wacław Rzewuski, zwany "Emirem", zgromadził tu niezmiernie bogatą kolekcję dzieł sztuki, militariów i trofeów bitewnych - zdobiąc przestronne sale, budziły podziw i powszechny zachwyt. Ilustrowaną zdjęciami, planami i rysunkami historię Podhorców można prześledzić na ciekawej wystawie w dawnych kazamatach (bilet 5 hrywien).

I właściwie tylko tam, bo zrujnowane pałacowe wnętrza praktycznie nie istnieją. Ale jest nadzieja, że to się zmieni. Przez dziedziniec energicznym krokiem maszeruje starszy pan w berecie, z laską - dyrektor Woźnicki we własnej osobie! Ciągle na posterunku! Podhorce to chyba najtrudniejsze z możliwych wyzwań, prawdziwa praca godna Herkulesa. Ale skoro udało się podnieść z ruin Olesko i odbudować Złoczów...

Obchodzimy pałac dookoła, bo największe wrażenie robi od strony dawnych ogrodów, które opadały tarasami ku równinie wołyńskiej. Stąd najlepiej widać, że był to palazzo in fortezza, czyli pałac obronny. Wyobrażając sobie, jak wspaniale musiały wyglądać ogrody w czasach, kiedy alejkami spacerowały pawie, a na zamku trwały nieustające przyjęcia, wsiadamy do samochodu i jedziemy 23 km na południe, w kierunku Złoczowa.

- Mamy dużo mało czasu - przypomina pani Marusia, nasza przemiła gospodyni, która wybrała się z nami na tę wycieczkę ("dużo" to po ukraińsku "bardzo").

Najważniejszym zabytkiem jest tu zamek Sobieskich otoczony potężnymi kamiennymi wałami. To jedno z nielicznych dotąd zachowanych w Europie XVII-wiecznych założeń obronnych, któremu udało się przywrócić dawny wygląd.

Dobra złoczowskie należały do Marka Sobieskiego, dziadka króla Jana. W latach 1634-36 Jakub Sobieski (ojciec przyszłego króla) ufortyfikował Złoczów, a w miejscu dawnej, drewnianej warowni postawił murowany zamek. Świadczą o tym płyty na wieżyczkach strażniczych z datą 1634, herbami: Janina, Gozdawa, Rawicz i Herburt oraz literami J.S.K.K.S.K. (Jakub Sobieski Krajczy Koronny Starosta Krasnystawski). W czasach króla Jana zamek służył rodzinie jako letnia rezydencja.

Groźna z zewnątrz forteca w środku kryje niczym delikatne jądro w łupinie orzecha wykwintny zespół pałacowy. Z prawej strony renesansowy piętrowy budynek mieszkalny, czyli właściwy pałac. Oglądamy wnętrza wspaniale urządzone pięknymi meblami i dziełami sztuki. Dwie amfilady komnat - po prawej pokoje męskie, po lewej część kobieca, obie zakończone sypialniami połączonymi sprytnym łącznikiem.

Na wprost bramy wytworny i lekki chiński pawilon z bogatymi zbiorami sztuki Wschodu. W dobrze utrzymanym parku alejki i posągi. Ale ten śliczny obiekt ma, niestety, także swoją mroczną kartę. W czasie II wojny światowej była tu jedna z najpotworniejszych katowni, najpierw NKWD, potem gestapo, w której przeprowadzano masowe egzekucje.

Zwiedzanie wtorek - piątek, godz.10-16.30, weekend 11-16.30, wstęp 10 hrywien

W milczeniu, pełni wrażeń wracamy szosą tarnopolską do Lwowa. To był bardzo intensywny, niezapomniany dzień. Olesko, Podhorce i Złoczów, tworzące na mapie trójkąt, zostały nazwane złotą podkową Ukrainy. Ale Ukraina ma jeszcze wiele takich "złotych podków" - co najmniej dwadzieścia zamków wciąż czeka na swoich Borysów Woźnickich...

----------------

Korzystałam z artykułów Tomasza Stańczyka: "Złota podkowa Ukrainy" i "Ratowanie majstra Pinsla", "Rzeczpospolita" 30.12. i 24.12.1996

* Tytuł oryginalny: Za miedzą: Ukraina. Hic transit gloria mundi

Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej

Więcej o: