Filc - co za fascynujące słowo! Od dzieciństwa uwielbiam wykonane zeń czapki i bambosze, a teraz także naszyjniki i torebki. Mając za sobą jeden kurs w Polsce odbyty przed trzema laty, natychmiast poparłam pomysł Agnieszki Jackowiak (z wykształcenia kulturoznawcy, zafascynowanej sztuką ludową - to pod jej okiem turlałam z filcu pierwsze kulki we wsi Liciążna koło Inowłodza), by udać się po naukę aż do Stambułu...
Jest początek stycznia 2011 r., gdy zjawiamy się w tym niezwykłym mieście na granicy światów i kultur. U nas ziąb i szaroburo, a tu błękit nieba, zieleń palm i cyprysów, choć wieczory i noce bardzo chłodne. Oj, przydałby się śpiwór - nasz Mavi Onur Guesthouse w dzielnicy Sultanahmet o wiele lepiej wyglądał w internecie! Ale ma ten plus, że do pracowni mistrza mamy stąd piętnaście minut spacerkiem.
Choć docieramy do Stambułu pod wieczór, zaraz ruszamy na rekonesans. Wąskie uliczki to pną się w górę, to biegną w dół, przy nich hoteliki i sklepiki. O dziwo, wiele z filcem! Kuszą odlotowe czapy i mufki, haftowane pantofelki i botki. Ale przecież wkrótce zrobimy je sami (a w dodatku to ponoć masowa produkcja z importu).
Jest i luksusowy bazar z pięknymi ubraniami, torbami i dywanami, u podnóża Błękitnego Meczetu. Podoba mi się niemal wszystko, zwłaszcza paradne kaftany, ale ceny słone.
Wieczór kończymy w Bucharze - bardzo "tureckiej" knajpce, których tu pełno. Na stole nasze ulubione bakłażany na różne sposoby, gołąbki z ryżem w liściach winorośli i kebaby. Niemal się nie znamy, ale że każdy ma inną profesję (m.in. lekarz psychiatra, nauczycielka plastyki, technolog drewna, animatorka społeczna, właściciel agencji reklamowej), jest o czym rozmawiać. Wszyscy pasjonują się ekologią, sztuką, rzemiosłem czy choćby robótkami ręcznymi - co za ciekawe towarzystwo!
O świcie budzi mnie śpiew muezina z pobliskiego meczetu: "Allah-u Ekber" - to ezan, wezwanie do modlitwy (rozlega się pięć razy dziennie). Dziś mamy wolne - przygoda z filcem zacznie się jutro. Po hotelowym śniadaniu na przeszklonym tarasie na dachu (jajka na twardo, pomidory, ogórki, oliwki, kawa) każdy robi, co chce. Jednych wsysa Wielki Bazar (powrócą z kilimami pod pachą!), innych Hagia Sophia, pałac Topkapi i bizantyjska cysterna. Ja postanawiam zobaczyć wreszcie Muzeum Archeologiczne - w 1993 r. zdobyło nagrodę Rady Europy, a jego zbiory nie mają sobie równych w Turcji. Choć to moja trzecia wizyta w Stambule, zawsze brakowało nań czasu.
Chlubą muzeum są marmurowe sarkofagi fenickiej rodziny królewskiej z Sydonu z VI-IV w. p.n.e. Jest ich 18, każdy waży kilka ton, każdy w bajecznych płaskorzeźbach. Numer 1 to tzw. sarkofag Aleksandra, cały w ornamentach ze scenami walk ludzi i zwierząt (był potrzaskany, złożono go z 400 kawałków). Niektóre wizerunki mają przedstawiać Aleksandra Macedońskiego, stąd nazwa. W istocie spoczywał w nim sydoński król Abdalonymos. Obiekt chroni szklany klosz, obok napis: "Masterpiece of Antiquity".
Mój zachwyt wzbudza tzw. sarkofag żałobnic z postaciami płaczek wspartych o jońskie kolumny; na jego tympanonach płaskorzeźby z rydwanami. Na szczęście stoją tu pokryte aksamitem ławeczki, oświetlenie jest dobre - więc można kontemplować te cuda wygodnie, do woli. Muzeum to prawdziwy labirynt na kilku piętrach. Wypełniają go niezwykłe posągi kurosów i bóstw z epoki archaicznej, rzymskie stele i grobowce, cenne znaleziska z Troi, Efezu, Miletu, dawnej Tracji i Bitynii. Wiele skarbów pochodzi z Syrii, Libanu, Palestyny, Cypru. Odpoczywam na czarownym dziedzińcu-lapidarium, popijając to kawę, to herbatę, ze szklaneczek o kształcie tulipana. W otoczeniu pinii, sarkofagów, kolumn i... kotów, które pozują do zdjęć, wdzięcznie sadowiąc się na kapitelach.
Po sąsiedzku ma siedzibę arcyciekawe Ancient Orient Museum z obiektami ze starożytnego Bliskiego Wschodu, m.in. Mezopotamii. Wejścia doń strzegą dwa bazaltowe lwy naturalnych rozmiarów, dzieło Hetytów z VIII w. p.n.e. W środku niezwykłe wrażenie robią inne lwy (i byki) - z ceramicznych płytek zdobiących babilońską drogę procesyjną do świątyni Isztar z czasów Nabuchodonozora II (VI w. p.n.e.). Spędzam tu resztę dnia, podziwiając statuy asyryjskich władców i kapłanów, obeliski z inskrypcjami oraz wotywne statuetki. Wieczór należy do łaźni tureckiej. Cemberlitas Hamami w sąsiedztwie Wielkiego Bazaru istnieje od 1584 r. i prezentuje się iście królewsko, a raczej sułtańsko. Obowiązuje ścisły podział na część męską i żeńską.
Sercem łaźni jest gorące pomieszczenie pod wysoko sklepioną kopułą z mnóstwem świetlików. Dookoła biegną nisze z marmurowymi siedziskami, korytkami oraz zdrojami ciepłej i zimnej wody. A na samym środku - kamienny okrąg, podgrzewany. Kładziemy się na nim w samych majtkach, czekając, aż zajmą się nami łaziebne. Używając ostrej myjki i wody z mydlinami niemal zedrą z nas skórę, wyszorują od stóp do głów. Potem jeszcze wylegujemy się w basenach - gorącym i bardzo gorącym, a na koniec - zimne ablucje. Wreszcie, okutane w kraciaste ręczniki, odpoczywamy na sofach przy herbacie, kawie i ajranie (słonawy rozwodniony jogurt, świetnie gasi pragnienie). Kolacja w knajpce Doy-Doy, niedaleko naszego hoteliku.
Dziś początek warsztatów. Jest nas siedmioro, w tym jeden mężczyzna (za sprawą sumiastych wąsów, długich siwych włosów i pokaźnej postury turyści i stambulczycy biorą Sławka za tureckiego wielmożę!). Wędrujemy po wąskich brukowanych uliczkach, mijając kolorowe domostwa, stare meczety i studnie ozdobione kufickimi inskrypcjami. Wokół sporo drewnianej zabudowy. Uroczo.
Na szczycie pagórka plac z popiersiem Ibrahima Müteferriki (1674-1745, wszechstronnie utalentowany pisarz, historyk, tłumacz i astronom z czasów osmańskich, założył pierwszą drukarnię z arabskimi czcionkami) i ze wspaniałym widokiem na kopułę i minarety Błękitnego Meczetu w dole, wśród drzew. Już z daleka widać, że filc to tu! Szyld Ikonium - filcowy, ma się rozumieć, dywanik - wisi na stojaku przed pracownią. W witrynie przykuwają wzrok czapki i kamizelki, szale i mozaikowe obrazki, z których słynie światowej sławy mistrz Mehmet Girgic.
Obszerny salon-galeria na parterze pełen jest wyjątkowych dzieł Mehmeta i współpracującej z nim amerykańskiej artystki Theresy May-O'Brien (reprodukcje wielu z nich odnajdę potem w fachowych książkach i pismach). W wysokiej jasnej piwnicy urządzili niedawno pracownię, i tu spędzimy trzy dni, od rana do nocy.
W środku cztery duże stoły, w kącie maty oraz drewniane formy na fezy i kapelusze. Na półkach piętrzą się wełniane warkocze i kokony. Wkrótce zamienimy je w filc! Okazuje się, że w Turcji to męskie zajęcie. A rodzina Mehmeta słynie w branży od pokoleń; jego dzieci i wnuki też zajmują się wełną (mają farmy i stada owiec). On sam jako 14-latek trafił do warsztatu ojca. Filcem zajmowali się także jego wuj i stryj, a wcześniej dziadek (w 1904 r. założył Ikonium). On to właśnie opowiedział Mehmetowi, skąd wziął się filc. Otóż pewien pasterz zauważył na owcach grube kłaczki. By uzyskać podobny efekt, przez długie dni gniótł i deptał wełnę - i nic. Ze złości się rozpłakał i... wtedy właśnie powstał filc. Morał: filcowanie to ciężka praca, pot i łzy (potrzeba też sporo wody).
Legenda mówi zaś o św. Klemensie, czwartym biskupie Rzymu i patronie filcarzy, żyjącym w I w. Wyruszając na misje, włożył do sandała trochę wełny, która z czasem sfilcowała się...
Wedle źródeł historia filcu jest o wiele starsza - sięga nawet tysiąca lat p.n.e. Wywodzi się on z tradycji azjatyckich nomadów, przede wszystkim turkmeńskich szczepów z Azji Centralnej. Powstaje poprzez tarcie i ugniatanie wełny (najczęściej owczej) z wodą i mydłem. Włókna łączą się tak mocno, że tworzą zwarty materiał - naturalny, zdrowy, ciepły i trwały, a nawet wodoodporny.
Mehmet przygotowuje nam wełnę (sam ją czesał i farbował) na sposób turecki - rozciąga pasma grabkami, z wielką wprawą. Będziemy z niej skubać kosmyki... Zaczynamy od zrobienia cienkich kawałków materiału, we wszystkich kolorach, z dwóch warstw kosmyków ułożonych na dachówkę (jedna wzdłuż, druga w poprzek - to klucz do sukcesu; nie mogą być ani za cienkie, ani za grube, żadnych dziur pomiędzy!). Przydadzą się do wycięcia motywów, którymi ozdobimy dywaniki i torebki.
Rozlegający się w południe śpiew muezina to znak, że wkrótce przerwa i obiad. Gotuje Mehmet. Dziś makaron z sosem z pomidorów, cebuli i bakłażana, na deser gruszki, wafelki i soki.
Wszyscy - prócz mnie - mają spore doświadczenie i szybko układają wzory dywaników na formie wyciętej z folii. Ja długo nad wszystkim deliberuję, ale zawsze mogę liczyć na pomocną dłoń Mehmeta czy Theresy.
Przyszły dywanik skrapiamy wodą z mydłem - Mehmet używa do tego miotełki i czajniczka z długim dziobkiem. A mydło wyłącznie tureckie, oliwkowe (nie szkodzi skórze dłoni i nie wytwarza wielkiej piany, której potem trudno się z dzieła pozbyć). Wilgotną wełnę delikatnie masujemy, przekładamy, pocieramy - i tak w nieskończoność. Potem każdy dostaje plażową matę, roluje wraz z dywanikiem i... zaczyna się turlanie i deptanie. W pracowni za ciasno, więc wychodzimy na brukowany plac. Wyglądamy pociesznie, gdy wędrujemy tam i z powrotem, turlając maty. Nagabują nas przechodnie, a turyści robią zdjęcia. Niektórzy wpadną jutro w odwiedziny, by zobaczyć, co z tego wyszło.
Kolacja znów w Bucharze (zupa z soczewicy, pieczone w piecu warzywa i ajran - 17 lir).
Nazajutrz od rana to samo. Turlanie i deptanie. Potem płukanie, tarcie, rolowanie - ale już mieścimy się przy stołach, bo dywaniki mocno się skurczyły. Równie ważne jest przyklepywanie i wygładzanie. Filc wymaga cierpliwości - im dłużej spilśniany, tym lepszy, mocniejszy i gładszy. Można się przy tym naprawdę zmęczyć. Ratuje nas kawa, herbata, łakocie i owoce, o które zadbali gospodarze.
Gdy dywaniki schną, Mehmet i Theresa dają pokaz robienia torebek - z kieszonkami, klapami, paskami, w kolorowe wzory. Procedura dosyć skomplikowana, a efekty - zaskakujące. Poznamy je jutro, gdy i nasze dzieła ujrzą światło dzienne, porządnie wypłukane i podsuszone. Można je będzie udoskonalić igłowaniem na sucho...
Mehmet pokazuje również, jak zrobić tak ulubionego przez Turków tulipana. Na naszych oczach błyskawicznie czaruje z filcu głęboki kielich złożony z kilku płatków, słupka i pręcików, z łodygą i liśćmi. Potem miętosi go, podrzuca, uderza o stół. Wkrótce tulipan gotowy. Co za mistrz!
Dziś odwiedzają go derwisze, którzy zamawiają obszerne szaty i stożkowate nakrycia głowy zwane sikke (występują w nich, wirując w tanecznych modlitwach).
Wieczór spędzamy w naleśnikarni Cennet, w pobliżu słynnej kolumny Konstantyna i "naszej" łaźni. Nieco zapuszczone, ale urocze wnętrze wyścielono dywanami, u sufitu stare wentylatory. Rozkładamy się wokół niziutkich stoliczków na poduchach, na wpół leżąc. Filcowanie nieźle dało nam w kość...
Pora na wymyślne nakrycia głowy. Przymierzamy mnóstwo czapek, beretów i kapeluszy z kolekcji Ikonium, zaglądamy do książek. Gdy każdy już wybrał coś dla siebie, Mehmet wycina z folii odpowiednie formy (odręcznie, bez namysłu!). Ich modelowanie zajmie nam wiele godzin. Uzyskanie właściwego kształtu to naprawdę wyższa szkoła jazdy.
Ja pokusiłam się o odlotową, splisowaną z jednej strony czapę, którą można nosić niczym beret albo postawić jak komin. Jej forma przypomina olbrzymią pieczarkę - podczas filcowania materiał skurczy się bowiem o 40 proc.
Pracujemy w pocie czoła, niemal bez przerwy. Zawijamy mokre czapki w ręcznik, odciskamy, wałkujemy niczym ciasto i znów trzemy. Aż Mehmet z Theresą powiedzą "dość".
Pod wieczór padamy z nóg, bolą ręce, plecy i kark. Idziemy więc na spacer i na kolację. Po powrocie do Ikonium niespodzianka - nasze dzieła, już uprane i wysuszone, czekają w galerii. Wszyscy mamy na koncie dywanik, torebkę i czapkę, a każda rzecz całkiem inna. Jak z obrazka! W piśmie "Wild Fibers" z 2009 r. natrafiam na artykuł o naszym mistrzu zatytułowany "Wirujący derwisze i mokra wełna". "Sztuka jest dla mnie rodzajem religii - mówi w nim Mehmet. - Wierzę, że wszystko, co robimy, może być dziełem sztuki. Nie warto się powielać".
W drodze do Polski umawiamy się na kolejne warsztaty - latem w Otwocku. Teraz marzy mi się długa szata podobna do tych, jakie Mehmet robi dla derwiszy...
Warsztaty - 250 euro/os., w tym materiały (filcowe dzieła stają się własnością autorów), obiad, przekąski i napoje. Nocleg, kolacje i podróż - we własnym zakresie. Termin zajęć (odbywają się dość rzadko) do ustalenia indywidualnie: Ikonium, Binbir Direk Mahallesi, Dr. Sevki bey Sokak nr 6, Sultanahmet, Istanbul, http://ikoniumstudio.blogspot.com
Mavi Onur Guesthouse, Kucuk Ayasofya mah, Aksakal Sokak nr 28 - dwójka 25 euro ze śniadaniem, www.mavionurhotel.com
Cemberlitas Hamami - 55 lir/os., masaż i napoje - płatne osobno, www.cemberlitashamami.com
1 lira turecka = ok. 1,7 zł
Warsztaty z Agnieszką Jackowiak: http://sztukapuka.pl, www.agnieszkajackowiak.pl
Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej