Zamówiłem kolejną porcję kartaczy i o mały włos nie spóźniłem się na odjazd kolejki. Zawiadowca zapowiedział, że pociąg za chwilę rusza, ale patrząc na mój prawie pełen talerz i błagalny wzrok wspaniałomyślnie wstrzymał składzik o kilka minut. Zielona mała lokomotywka pogwizdywała przed przejazdami a zapach wędzonej siei szybko ustąpił miejsca aromatowi lasów Puszczy Augustowskiej. Jechaliśmy do Krusznika. Tempo podróży nie jest imponujące. 10 kilometrów pokonuje się w nieco ponad godzinę. A tu jeszcze czekało nas kilka przystanków m.in. w Bindudze tuż nad Wigrami skąd mogłem popatrzeć na wspaniały widok na jezioro a potem na wielkiej polanie Powały. Znakomity początek weekendowego wyciszenia i lenistwa. W Krusznikach już czekali na mnie moi przyjaciele, których autem będziemy podróżować przez kolejne dwa dni po Suwalszczyźnie . Wysiadłem z wagonika i patrzyłem jak lokomotywka po bocznym torze przejeżdżą na drugi koniec składu. Zagwizdała i po chwili kolejka rozpoczęła powrót do Płociczna. Macham moim kolejowym współtowarzyszom podróży na przegnanie a potem pakuje swój plecak do bagażnika.
Wyruszyliśmy w kierunku Półwyspu Wigierskiego. Powinniśmy dotrzeć tam wieczorem, ale już po godzinie mam wątpliwości czy nam się to uda. Jedziemy wolno i mamy mnóstwo przystanków. Najpierw przy wieżach widokowych w Bryzglu i Czerwonym Krzyżu a wkrótce potem nad Zatoką Piaski. Nad naszymi głowami wspaniałe sosny a przed oczyma długa i płytka zatoka z piaszczystym dnem. Nie mogłem się oprzeć. Zdjąłem buty i wszedłem do wody. Kormorany okupujące słupki po dawnym pomoście przyglądały mi się ze zdziwieniem. Długo nie wytrzymałem. Woda o tej porze roku jest krystalicznie czysta i bardzo zimna. Wracamy do auta. Czas ruszać dalej.
Z odsłoniętego szczytu cypla Rosochaty Róg widać było jezioro Wigry i klasztor . To doprawdy imponujący widok. Patrząc na Półwysep przestałem się dziwić, że kiedyś Kamedułom tak bardzo przypadło do gustu to miejsce. Gdy się tutaj osiedlali w XVII w. Było praktycznie odcięte od świata. Ostateczny kształt zespół klasztorny uzyskał dopiero w połowie następnego stulecia, po zakończeniu budowy barokowego kościoła. To właśnie jego różowe ściany i wieże rozświetlone promieniami popołudniowego słońca oglądaliśmy z Rosochatego Rogu.
Nareszcie dotarliśmy pod mury klasztoru. Moi towarzysze poszli pomyszkować wśród straganów z jedzeniem, piciem i pamiątkami a ja powędrowałem na klasztorne wzgórze. Zakonnicy już dawno je opuścili. Odbudowane po wojennych zniszczeniach budynki zajmuje Dom Pracy Twórczej w Wigrach i można je zwiedzać. Lubię oglądać klasztor z wieży zegarowej. W dole stoją rzędy niewielkich domków - dawnych pustelniczych eremów, przy których mnisi mieli niegdyś własne osobne ogródki. Obecnie w eremach mieszczą się hotelowe pokoje. Warto zdecydować się na spacer między eremami zarówno na górnym jak i dolnym poziomie. Poszukiwacze mocniejszych wrażeń schodzą do krypty w kościele.
Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić wiele miejsc. Zaczeliśmy od Kamionki. Od dawnawiem, że w okolicach tej wsi staje się ona najbardziej górską z nizinnych rzek. I trafiliśmy w miejsce dzikie i przejmujące. Oto zobaczyliśmy jak spokojna puszczańska rzeczka staje się nagle wąska i odcinku kilkuset metrów nabiera rozpędu. Wokół nas stał tajemniczy, nieco zamglony las, pod stopami mięliśmy omszałe kamienie, a rzeczka, zmieniając kolory z hukiem przetacza się po odsłoniętych głazach i żwirowym dnie. Nie mogliśmy się napatrzeć. Do auta wracamy tą samą drogą.
Bocznymi drogami, wśród coraz wyższych pagórków dojechaliśmy do Jeleniewa. Przystanek w barze "Pod Jelonkiem", gdzie przeprowadziliśmy krótki test kartaczy i babki ziemniaczanej. Jednogłośna opinia... jedliśmy już lepsze. Wjechaliśmy pomiędzy pagórki Suwalskiego Parku Krajobrazowego . Po chwili przystajemy przy olbrzymim głazowisku Rudka. Pole jest usiane większymi (są tu głazy o obwodzie sięgającym do 8 metrów) i mniejszymi kamieniami, które przed wiekami zostały tutaj przetransportowane przez lodowiec ze Skandynawii. Takich głazowisk w okolicy jest więcej. Najsłynniejsze to Bachanowo. Cały tutejszy krajobraz jest dziełem lodowca. Wyniosłe moreny czołowe, kopulaste kemy, ozy ciągnące się niekiedy na długości 3 km, niezliczone głazy i urocze jeziorka "oczka" tworzą niepowtarzalny, urokliwy pejzaż tej krainy. Wspięliśmy się na Górę Zamkową. Na wzgórzu otoczonym jeziorami stało kiedyś jaćwieskie grodzisko. Widać jeszcze zarys jego wałów. Na sąsiednich wzniesieniach archeolodzy odkryli ślady miejsc kultu i cmentarza stąd ich nazwy Kościelna i Cmentarna. Przez korony drzew widać tafle jezior z wysepkami. Podróż przez tę część Suwalszczyzny to prawdziwa uczta dla oczu. Z górki i pod górkę. Jasne żwirowe drogi, wiją się pośród kopulastych pagórków. W dolinach wędrują konie. Zatrzymujemy się przy molenie staroobrzędowców w Wodziłkach. We wsi nadal mieszkają wyznawcy dawnego prawosławnego obrządku. Proponują nam kąpiel w bani - tradycyjnej wiejskiej łaźni. Stoi przy strumieniu na łące niczym niewielka drewniana szopka. Wnętrze jest małe i mroczne. A na środku stoi stos kamieni. Pachnie żywicą...aż żal odmawiać.
Wkrótce jesteśmy nad Hańczą - najgłębszym polskim jeziorem (108,5 m. - a jak twierdzą naukowcy - być może nawet 111 m.). Słońce jest coraz niżej. Wracamy przez Smolniki. Z pagórka za wsią, w ostatnich chwilach dziennego światła podziwiamy jedną z najpiękniejszych polskich panoram. Zielono-złote lasy odbijają się w błękitnej wodzie jezior a w oddali widać charakterystyczny wysoki stożek Cisowej Góry. Po chwili zapada zmrok. Kolory gasną. Czas do domów.