Zdania te nabierają sensu dopiero wtedy, gdy zdecydujemy się przekonać o tym na własne oczy. Miasto zbudowane u stóp gór Sierra Nevada w Andaluzji jest miejscem, w którym kultura Europy przenika się ze światem orientalnym, tworząc fascynującą mieszankę.
Spodziewałam się, że po wjeździe do miasta od razu padnę na kolana. Pierwsze wrażenie nie było jednak do końca pozytywne. Na początku wydaje się, że Granada to typowe europejskie, zatłoczone miasto pełne modnych sklepów i barów typu fast food. Nad nim góruje zaś zwykły pałac, nie wyglądający wcale jak architektoniczny cud - Alhambra . Wystarczyło jednak skręcić w labirynt bocznych uliczek, by szybko odkryć urok tego miejsca. Po krótkim zachwycie nad pięknymi kamieniczkami i ukrytymi w głębi placami doszłyśmy z towarzyszkami podróży do wniosku, że bez mapy się nie obędzie. W wąskich zaułkach można się szybko zgubić i nie bez powodu nawiązuje do tego nazwa miasta (zbudowane tu domy położone są tak blisko siebie jak pestki w owocach granatu). Po wyjściu na nielubianą już przez nas główną ulicę udałyśmy się zatem na poszukiwania punktu informacji turystycznej. Dzięki bardzo dobrym wskazówkom przy drodze szybko go znalazłyśmy, a miły pan, który władał kilkoma językami (co w Hiszpanii jest raczej rzadkością) wręczył nam darmową mapę i zaznaczył obowiązkowe punkty wycieczki. Już kierowałyśmy się na Alhambrę, kiedy ujrzałyśmy kuszący napis u drzwi restauracji: "Tapas do piwa za darmo". W Granadzie można znaleźć wiele miejsc, gdzie tapas - niewielkie andaluzyjskie przekąski - dodawane są bezpłatnie do napojów. Czasu było jeszcze dużo, więc nie odmówiłyśmy sobie tej przyjemności. Podczas gdy zajadałyśmy kanapeczki z tradycyjną andaluzyjską szynką Jámon, miły pan kelner pochwalił się znajomością kilku polskich przekleństw. Był tak rozgadany, że gdybyśmy nie uciekły, pewnie spędziłybyśmy tam cały dzień...
Przyszedł czas na główny cel podróży - Alhambrę, czyli najlepiej zachowany pałac arabski na świecie. Obiecałyśmy sobie, że nie będziemy jeździć po mieście autobusem, jak to czyni większość turystów. Na wzgórze Sabika, na którym wznosi się pałac, wspięłyśmy się więc o własnych siłach. Mimo ogromnego upału, była to dobra decyzja. Wzdłuż zacienionej drogi prowadzącej na szczyt można było usiąść, odpocząć, a także zmoczyć stopy w płynącym strumyku. Kiedy już dotarłyśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się sznur ludzi stojących w kolejce po bilet. Obiekt odwiedza tak wielu turystów, że wejście na jego teren jest limitowane . Co pół godziny wpuszczane są spore grupy i zdarza się, że bilety są już w danym momencie wyprzedane. Na szczęście dowiedziałyśmy się o tym przed przyjazdem i zarezerwowałyśmy bilety przez Internet. Koszt wejścia -13 euro. Należy pamiętać, że bilet jest ważny tylko w wybranym dniu i o określonej godzinie. Jeśli ktoś się spóźni, może zapomnieć o zwiedzaniu perły Andaluzji. Zostawiając za sobą wielką kolejkę z ulgą weszłyśmy na teren pałacowy. Szybko się przekonałyśmy, dlaczego Alhambra jest najważniejszym i najwspanialszym monumentem Granady. Bogactwo architektoniczne panujące w jej wnętrzu jest naprawdę ogromne. Władcy ostatniej dynastii muzułmańskich Nasrydów wznieśli to arcydzieło jako ukoronowanie swojej sztuki i potęgi, ale nie chcąc zasmucać tych, których nie stać na przepych, zachowali umiar i skromność na zewnątrz budynku. Ci, którzy o tym nie wiedzą będą po wejściu bardzo zaskoczeni.
Cały obiekt składa się z kilku części. Otoczony murami główny kompleks Alhambry to stara twierdza Alcazaba, pałace Nasrydów i pałac Karola V. Nieco dalej poza murami i nieco wyżej znajduje się zespół ogrodowy i pałac Generalife. Kompleks pałacowy Nasrydów zachwyca lekkością i jednocześnie bogactwem. Dziesiątki sal, komnat, przejść i odgrywających centralną rolę w andaluzyjskich pałacach dziedzińców, zdobią baśniowe rzeźbienia, ornamenty i mozaiki. Z daleka wydaje się, że rzeźbienia kolumn wykonane są z najprawdziwszej koronki. To sztuka mauretańska w najlepszym wydaniu. Z oczami dookoła głowy wędrowałyśmy po kolejnych komnatach i dziedzińcach. Przez symetryczne okna zwieńczone łukami rozpościera się przepiękny widok na Granadę. Niczym japońscy turyści, nie mogłyśmy oderwać się od aparatu. Kulminacja pstrykania nastąpiła w momencie, gdy dotarłyśmy do najczęściej fotografowanego miejsca w pałacu - otoczonego pięknymi arkadami Dziedzińca Lwów - najdoskonalszego przykładu zdobnictwa mauretańskiego z fontanną wspartą na 12 rzeźbach przedstawiających lwy. Dalej była Sala Królów z polichromowanymi malowidłami na suficie, Sala Dwóch Sióstr z zapierającym dech w piersiach gipsowym sklepieniem i Sala Abencerragów z kopułą w kształcie gwiazdy. W końcu trafiłyśmy do zielonych labiryntów magicznych ogrodów, z których wcale nie chce się wychodzić. Wśród pięknej roślinności, szumu wodospadów i fontann mogłyśmy złapać chwilę oddechu. Pałac Generalife , dawny letni pałac sułtanów przywitał nas przyjemnym chłodem. Rezydencja miała zapewnić wypoczynek z dala od zgiełku pałacowego życia i chyba świetnie spełniała swoje zadanie. Położona wśród tarasowych ogrodów wydaje się ostoją spokoju. Wszędzie pełno tu kanałów, basenów, sadzawek i fontann. Kolejny punkt wycieczki, Pałac Karola V zaprojektowany przez ucznia Michała Anioła, wydał się nam już zbyt ciężki i monumentalny w porównaniu z tym, co widziałyśmy wcześniej. Na koniec zostawiłyśmy sobie fortecę - Alcazaba. Z jej murów roztacza się szeroka panorama Granady i okolicznych gór. Widok z najwyższej wieży Torre de la Vela na długo pozostaje w pamięci.
Choć wcale się nie chciało, musiałyśmy wracać na dół. Kilka godzin za murami Alhambry to zdecydowanie za mało, by móc się nasycić jej baśniowym klimatem. Z góry zobaczyłyśmy jednak kolejne ciekawe miejsce i choć dotarcie tam wiązało się z następnym marszem pod górę, nie można było go ominąć. Mowa o wzgórzach Albaycin - dawnej dzielnicy arabskiej z wąskimi, wijącymi się uliczkami i białymi domami. Leży z dala od zgiełku miasta, z zaskakującymi widokami na okolicę i przytulnymi placykami. Wpinałyśmy się tu dzielnie, mając wrażenie, że ciągle kręcimy się w kółko. Może to skutki słońca, które uparcie świeciło nam nad głowami, ale białe domki zlewały się w jedność. Spacerując tu czułyśmy się jak w innym, nieznanym świecie. Zdawało się, że za każdym rogiem czeka nas jakaś niespodzianka. Mapa zupełnie nie pomagała, więc całkiem przypadkiem dotarłyśmy na plac San Nicolás, z którego roztacza się fantastyczny widok na miasto i górującą nad nim Alhambrę. Po kolejnej sesji zdjęciowej i krótkim odpoczynku wylądowałyśmy na uroczym placyku przytulonym do białego kościółka. Skusiła nas mała knajpka, w której schowałyśmy się przed doskwierającym upałem. Zamówiłyśmy popularny w Hiszpanii napój orzeźwiający - Tinto de Verano. Składający się z wina i cytrynowej Fanty trunek szybko postawił nas na nogi. Do tego niespodzianka tapas w formie owocowej sałatki - i już byłyśmy gotowe do dalszej drogi. Kilkaset metrów dalej, na wzgórzu Sacramonte odkryłyśmy pełną uroku i specyficznego klimatu cygańską dzielnicę, gdzie zatrzymał się czas. Mieszkają tutaj Cyganie wciąż żyjący, jak przed wiekami, w malutkich domkach częściowo wykutych w skale (zwanych cuevas, czyli groty). Wieczorem można zobaczyć pełne ekspresji tańce flamenco wykonywane przez cygańskie tancerki. Nam niestety nie było to dane i po raz kolejny odczułyśmy, że jeden dzień w Granadzie to stanowczo za mało.
Schodząc na ślepo ze wzgórza znalazłyśmy się w bardzo kolorowym, przepełnionym zapachami i muzyką miejscu. Po odszukaniu go na mapie, okazało się, że jesteśmy w sławnej dzielnicy Calle Calderer~a - zwanej małym Marokiem. To centrum marokańskich sklepików oferujących torby, biżuterię, latarenki, fajki wodne, zestawy do picia herbaty i wiele innych intrygujących przedmiotów. Kolejny jakby oddzielny świat tego miasta. Wystarczyło jednak skręcić w bok, przejść kilkanaście metrów i już byłyśmy w innej, hiszpańskiej Granadzie. Tu także kusiły sklepiki z pamiątkami, oferujące już jednak zupełnie inny asortyment. Kolorowe obrazki, zdobione wachlarze, kastaniety, pocztówki, magnesy na lodówkę - do wyboru do koloru. Serce ściskało z powodu braku gotówki. Kiedy dotarłyśmy do placu Plaza de Isabel la Catolica, na którym stoi gotycko-renesansowa Katedra - Mar~a de la Encarnación , było już późne popołudnie. Niestety i tu trzeba płacić za wejście, więc zaczęłyśmy liczyć nasze zaskórniaki. Nagle zaczepiła nas miła starsza pani, która usiłowała nam wcisnąć gałązkę rozmarynu. Mogłoby się wydawać, że zwykły kawałek roślinki to uroczy prezent, ale kobieta natychmiast chciała nam powróżyć. Wiedziałyśmy, co się święci i w porę uciekłyśmy - zaczyna się od roślinki, a kończy utratą portfela. Uznałyśmy całe zdarzenie za znak i wydałyśmy uratowane pieniądze na wstęp. W Katedrze składającej się z kilku kaplic i ołtarzy zobaczyłyśmy kolekcję malarstwa flamandzkiego, rzeźbione fasady, a także groby katolickich królów, którzy zostali tu pochowani. Po Alhambrze nic już jednak nie robiło na nas takiego wrażenia. Może lepiej było zostawiać ją na koniec...
Pospacerowałyśmy jeszcze trochę po nowoczesnej części Granady, która jest nie tylko perłą architektury, ale też miastem uniwersyteckim. Zazdrość nas zżerała, że można się uczyć w tak cudownym otoczeniu. Miałyśmy nadzieję, że zobaczymy jeszcze jakieś cuda, więc do dworca autobusowego postanowiłyśmy dojść pieszo. Zmarnowane, ale szczęśliwe dotarłyśmy tam po godzinie wędrówki i błądzenia. Ciężko opisać ból nóg, jaki odczuwałyśmy, ale nie do opisania jest także moc wrażeń o jakie wzbogaciłyśmy się tego dnia. Pożegnał nas widok skąpanych w zachodzącym słońcu gór Sierra Nevada. To miejsce, do którego chce się wracać...
Granada to stolica prowincji o tej samej nazwie w Andaluzji i ważny ośrodek uniwersytecki. W Polsce funkcjonują dwie nazwy: Grenada i Granada (choć ta pierwsza jest bardziej popularna).
Dojazd: najłatwiej dojechać tu samochodem lub autobusem z Malagi (czas jazdy ok. 90 minut, koszt ok.11 euro)
Lot do Malagi we wrześniu 2010 można znaleźć już za około 250 zł w dwie strony.
Lokalny port lotniczy - Federico Garcia Lorca - znajduje się 15 km na zachód od miasta i obsługuje głównie ruch krajowy.
Infrastruktura turystyczna w Grenadzie jest wspaniale rozwinięta, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem noclegu. Turyści i studenci, którzy zamierzają zatrzymać się w mieście na dłużej, powinni zwracać baczną uwagę na ogłoszenia przyklejone na budkach telefonicznych.