15 lipca 1840 roku Anglia, Austria, Prusy, Rosja i Turcja podpisały traktat w Londynie dotyczący utrzymania status quo w Turcji, bo w Turcji, w Egipcie i w całym Oriencie działy się rzeczy dziwne i niebezpieczne.
Ambitny Mehmed (Mohamed) Ali, z pochodzenia Macedończyk, półanalfabeta i kupiec, człek wielce zręczny, kiedy został paszą (królem) Egiptu, zlikwidował mameluków, wymordowawszy ich bejów. Mehmed Ali chciał uniezależnić się od sułtanatu, czyli od Turcji, i zbudować samodzielne, silne i nowoczesne państwo egipskie.
Mehmed Ali popierał szkolnictwo, kazał budować kanały nawadniające, drogi i mosty, sprowadzał do Egiptu francuskich inżynierów, najlepszych w Europie fachowców, kazał rozwijać uprawę bawełny, stworzył regularną armię z fellachów, podbił Sudan na południu, a na wschodzie zajął święte miejsca muzułmanów, Mekkę i Medynę, przegoniwszy precz wahabitów.
Car niepokoił się sukcesami paszy. Anglia namówiła tureckiego sułtana, żeby zaczął wojnę z Mehmedem Alim, ale w bitwie pod Nezib syn Mehmeda Ibrahim, wspierany przez francuskiego doradcę Sevesa (Solimana paszę), zniszczył armię turecką, a w dodatku flota sułtańska przeszła na egipską stronę. Sułtan turecki umarł z rozpaczy, a władze przejął po nim syn, zupełny niedojda.
Mehmed Ali postanowił zapanować - z pomocą Francji - nad całą Turcją. Ani Anglia, ani Rosja, ani Prusy dopuścić do takiej swawoli nie mogły. Stąd londyński traktat i konferencja, na którą Francji nie zaproszono.
W Paryżu zawrzało. Wojna wisiała w powietrzu. "Mały Napoleon", czyli Thiers, pomstował. Pomstowali też republikanie, grożąc, że rozniosą rewolucję po całej Europie, przejdą Marnę i Mozelę, wykąpią się w Renie - jak wiadomo - domowej rzece francuskiej.
Wrzało też w Niemczech. Z tego wrzenia rodziły się francuskie pieśni wymierzone w Niemców oraz germańskie pieśni wymierzone rymem i rytmem w zarozumiałych Francuzów. Marianna i Germania targały się za włosy. Najsłynniejszą pieśń germańską ułożył skromny profesor z Wrocławia, August Hoffmann von Fallersleben, do melodii starego hymnu austriackiego. Tytuł pieśni brzmiał: "Deutschland, Deutschland über alles".
Mickiewicz nasłuchiwał paryskiego wrzenia z Lozanny. Wierzył, że wybiła godzina wojny powszechnej o wolność ludów, i pakował kufer. Godzina jednak nie wybiła. Ludwik Filip, król episjerów, zdymisjonował Thiersa i wybrał do rządzenia Soulta oraz anglofila Guizota.
Francja przegrała wojnę, której nawet nie zaczęła. Niewybuchłą wojnę wygrała zaś zdecydowanie Wielka Brytania.
15 lipca 1840 roku Ludwik Filip, coraz bardziej przygnębiony, promenował jak zwykle, lecz bez przekonania, po Polach Elizejskich, udając zwykłego, niespiesznego przechodnia. W drodze powrotnej do Pałacu Tuleryjskiego król uchylał cylindra przed obeliskiem z różowego sjenitu, stojącym przez ponad 3,4 tys. lat przed świątynią w Luksorze, podarowanym królowi Karolowi X przez Mehmeda Alego.
Przed świątynią Amona w Luksorze stały dwa obeliski. Wschodni i zachodni. Zachodni mierzy 23 metry i waży 230 ton. Wschodni jest trochę wyższy. Od grudnia 1831 roku przed świątynią sterczy tylko obelisk wschodni, bo zachodni trafił do Paryża.
Do Paryża trafić miały obydwa obeliski strzegące wejścia do świątyni Amona, ponieważ obydwa Francja oficjalnie otrzymała w prezencie i zasadniczo mogłaby sobie prezent w całości odebrać, ale nie odebrała. Franciszek Mitterrand, kiedy został prezydentem, na początku ósmej dekady XX w. łaskawie zrezygnował z drugiej kolumny z różowego sjenitu i łaskawie oddał Egiptowi prawa do pokrytego hieroglifami kamienia.
Prolog obeliskowej odysei wyśpiewał w roku 1828 Jan Franciszek Champollion, któremu spełniło się życiowe marzenie. Champollion wyruszył wreszcie do Egiptu na naukową wyprawę, by zobaczyć i dotknąć ziemi samemu sobie obiecanej.
W Champolliona wstąpił od najwcześniejszej młodości geniusz lingwistyki. Po łacinie i po grecku mówił w wieku lat dziewięciu, po hebrajsku - w wieku lat trzynastu, a po arabsku - w wielu lat czternastu; nauczył się koptyjskiego i wszystkich języków semickich. Champollion, zwolennik Napoleona i niestrudzony tropiciel tajemnic pisma, po powrocie z Egiptu otrzymał w roku 1830 katedrę starożytności egipskich i rozpoczął wykłady w roku 1831. Podróż do Egiptu, mordercza praca i przede wszystkim zamieszkałe w nim żywe dusze zmarłych, zaprosiły go w kolejną podróż, za horyzont nieba, do krainy cieni i prawdziwego światła, w którym znaki odsłaniają tajemnicze sensy. Jan Franciszek Champollion zmarł w Paryżu 4 marca 1832 roku i spoczął na cmentarzu Pere-Lachaise.
W dniu śmierci jego obelisk z Luksoru, owinięty pakułami i deskami jak gigantyczna mumia, leżał pod pokładem specjalnie zbudowanej barki "Luksor", ciągniętej w górę Nilu przez holownik parowy "Sfinks".
Jan Franciszek Champollion w roku 1828, zaraz po przybyciu w misji naukowej rządu francuskiego do Egiptu, udał się niezwłocznie do konsula generalnego, by ten poprosił paszę Mehmeda Alego o podarowanie królowi Francji dwóch obelisków strzegących świątyni w Luksorze, to znaczy czuwających nad szczęściem Teb.
Mehmed Ali obydwa obeliski podarował, ale nie od razu: wieść o darze ogłosił na początku 1830 roku i darczyństwo potwierdził 29 listopada, w dniu wybuchu powstania w Warszawie, po czterech miesiącach od wybuchu rewolucji w Paryżu.
Mehmed Ali Francji zawdzięczał wiele i nadal liczył na pomoc Paryża. Przed rewolucją lipcową obydwa królestwa - Egiptu i Francji - obdarowywały się szczodrze, po rewolucji również, choć Ludwik Filip musiał podejmować decyzje, których podejmować nie lubił.
Paryskie pisma dar z różowego sjenitu powitały jako coś oczywistego, jako drobny upominek o niejasnej wartości. Egiptomania nabierała dopiero we Francji rozpędu. Champollion został konserwatorem starożytności egipskich w Luwrze dopiero w roku 1826 i nie bez trudności namówił króla Francuzów, by zakupił dla muzeum wystawioną na sprzedaż kolekcję brytyjskiego konsula w Egipcie.
Obelisk należało jakoś przewieźć. Drogą wodną: rzeczno-morską, nilowo-oceaniczno-sekwańską. Dlaczego popłynął tylko jeden obelisk, ten mniejszy, zachodni?
Decyzję podjął Champollion. Niektórzy powiadają, że filolog odczuł nagle wielką trwogę, żal jakiś, a nawet - że posłyszał głos. Głos ostrzegający przed nieszczęściami, klęskami i złem stężonym, które spadnie na jego głowę, na Francję, na Egipt i na Europę z powodu ruszania obelisków.
Jan Franciszek Champollion zadrżał i głosu posłuchał, ale - niestety - tylko połowicznie.
W bazie morskiej w Tulonie w błyskawicznym tempie zbudowano drewnianą barkę pełnomorską z płaskim dnem, o małym zanurzeniu, zdolną płynąć po rzekach i po morzu nawet mocno rozbujanych. Barka "Luksor" służyła tylko jednemu celowi: przewiezieniu starożytnej kolumny z Teb do Paryża. Barka dysponowała ożaglowaniem, które jednak nie wystarczało do samodzielnej żeglugi. Barkę "Luksor" holował więc okazały "Sfinks".
W kwietniu 1831 roku "Luksor" wyruszył z Tulonu, w sierpniu dopłynął Nilem do Luksoru, w grudniu obelisk znalazł się na pokładzie, a raczej - starannie opakowany - pod pokładem. W sierpniu 1832 roku "Luksor" ze "Sfinksem" stanęły u wylotu delty Nilu. W maju konwój wpłynął do bazy w Tulonie, a stamtąd, przez Gibraltar, wzdłuż wybrzeży hiszpańskich, w pobliżu rozłożystych plaż landyjskich, wzdłuż bretońskich urwisk i normandzkich mielizn, w czerwcu 1834 roku dożeglował ze średnią prędkością czterech i pół węzła do portu w Hawrze. Z Hawru ruszył "Luksor" Sekwaną, pod prąd. W Rouen na płasko sklepioną i ciągniętą przez "Sfinksa" barkę chciwie spoglądał 12-letni chłopiec. Widok długiego sarkofagu kryjącego kamienną igłę pokrytą tajemnym pismem utkwił mu w pamięci na zawsze. Chłopiec nazywał się Gustave Flaubert.
15 sierpnia 1834 roku barka zacumowała na Sekwanie naprzeciwko siedziby ministerstwa spraw zagranicznych. Podróż z ziemi egipskiej trwała 20 miesięcy. 15 marynarzy z załogi "Luksoru" i "Sfinksa" wyzionęło podczas ekspedycji ducha: z powodu malarii, ameb, syfilisu.
Za pomocą zmyślnych dźwigów, kołowrotków i kabestanów starożytny kamień spoczął w drewnianym legowisku pomiędzy drzewami, w miejscu, w którym Szlak Królowej łączy się z placem Zgody. Tam spoczywał zawinięty i obity deskami przez kolejnych 26 miesięcy, ponieważ Ludwik Filip nie wiedział, co z nim począć, to znaczy: gdzie go postawić.
Łuk Triumfalny, nowy i błyszczący, już jaśniał ku chwale Napoleona pośrodku placu Gwiazdy, na drugim końcu Pól Elizejskich. Postać Napoleona na powrót czuwała nad placem Vendome ze szczytu długiej, krętej, cętkowanej grynszpanem kolumny. Przez lata zaniedbywana budowa kościoła Świętej Magdaleny, świątyni tak miłej sercu Cesarza, wreszcie dobiegała końca.
Obelisk z Luksoru postawiony na placu Zgody jeszcze bardziej chwałę Napoleona podnosił i umacniał, jeszcze silniejszej o Cesarzu wymagałby pamięci, jeszcze żwawiej ściągał ducha Napoleona niczym piorunochron, tym bardziej że pyramidion wieńczący strzelisty kamień do ściągania duchów nadawał się wybornie. Z tego właśnie względu po latach ostry czubek obelisku osłoniła złota blacha. Złoto jest duchów i elektryczności przewodnikiem idealnym. Obelisk do ściągania duchów służył bez wątpienia od 3 tys. lat i posłuży kolejne 3 tys., jeśli nie zjedzą go miazmaty trujące paryskie powietrze. Do czegóż innego służyć mogą zresztą egipskie obeliski?
Ludwik Filip trapił się srodze i zachodził po rozum do głowy. Postawić na placu Zgody czy też nie postawić? Przysłużyć się napoleońskiej chwale czy też narazić się ludowi? Ludwik Filip paryskiego ludu lękał się okropnie, więc wybrał plac Zgody.
Obelisk z Teb przyciągnął ducha Napoleona niezwykle skutecznie. Prosty lud do dzisiaj powtarza, że obelisk przywiózł prosto spod piramid osobiście Bonaparte.
25 października 1836 roku inżynier Jan Chrzciciel Apolinary Lebas czuł, jak pot spływa mu strugą pod sztywnym kołnierzem munduru, ale zachowywał się spokojne, jak na absolwenta politechniki przystało. "Położyłem, więc postawię, opadło, więc stanie" - powtarzał Lebas w myślach, patrząc na gęsty tłum na placu Zgody.
Gigantyczna machina naprężała liny. Setka marynarzy zacisnęła już palce na handszpakach dziesięciu kabestanów. Z osi dziesięciu wielkich jak młyńskie koła kołowrotów wyciekał smar, którym podwładni Lebasa suto namaścili osie.
Opatulony obelisk spoczywał w drewnianej kołysce objęty od strony pyramidionu grubym skórzanym kołnierzem, przechodzącym w rodzaj szarpi przymocowanych do gigantycznego drewnianego podwójnego bomu w kształcie litery A. Kołyska z kamienną mumią stała na szafocie wysokim i lekko pochylonym ku Polom Elizejskim.
"Położyłem i postawię. Opadł, to i stanie" - inżynier powtarzał prywatne zaklęcie, nie zdając sobie sprawy ani z sensu swoich słów, ani swoich czynów, i zaciskając mokre dłonie na kapeluszu stosowanym.
Erekcja udała się znakomicie. Gęsty tłum na placu Zgody z trwogą i należytą czcią patrzył, jak pyramidion powoli, lecz pewnie zastyga w pionie. Symetrycznie odwrotna operacja inżyniera Lebasa dopełniła jego dzieło rozpoczęte cztery lata wcześniej przed luksorską świątynią.
Plac Zgody wypełniły wrzawa, radość i oklaski. Na tarasie ministerstwa marynarki pojawił się Ludwik Filip w otoczeniu ministrów i rodziny. Uchylił kapelusza i łaskawie kiwał głową. Król czekał dotąd cierpliwie ukryty w ministerialnych salonach, bo gdyby pękły liny i obelisk runął, naraziłby umiarkowany swój majestat na nieuchronną śmieszność.
Starożytny słup sjenitu stanął na granitowej podstawie przywiezionej z Bretanii, która zastąpiła oryginalną bazę rzeźbioną w zawsze ryzykowne dla panujących pawiany.
*Pisarz, tłumacz, dziennikarz RFI