W niektórych miejscach byłem po kilka razy, odbyłem też dwie podróże dookoła świata. Do Azji jednak wracam często - wciąż pozostaje dla mnie wymarzonym celem. Najbardziej lubię Indie, Nepal i Sri Lankę. Tam zawsze najbardziej mnie ciągnęło z uwagi na niezwykłą odmienność owych kultur od naszej; są one wciąż żywe, nie są to sztuczne twory wykreowane z myślą o turystach.
trzy podróże. W 1973 r., po pierwszym roku studiów, pojechałem na wakacje do Stanów Zjednoczonych. Mój dziadek wyemigrował tam jeszcze przed wojną, a ja akurat dostałem paszport. To było duże przeżycie. W 1976 r. przyjęto mnie na praktykę studencką do Palermo. W szpitalu nie chcieli nas z koleżanką widzieć i od ręki dali stosowne zaświadczenie - powiedzieli, że Sycylia jest bella i żebyśmy im nie zawracali głowy. Przejechaliśmy wtedy pociągiem całe Włochy, zwiedzając różne miejsca po drodze, w kieszeni mieliśmy 30 dolarów. A pod koniec studiów zorganizowałem prawdziwą wyprawę: ciężarówką wypożyczoną za darmo z fabryki w Starachowicach pojechaliśmy na Bliski Wschód - Irak, Jordania, Syria. To było niesamowite doświadczenie.
swoje notatki. Staram się jechać przygotowany, bo szkoda tracić czas na szukanie informacji na miejscu czy marnować szansę zobaczenia czegoś. Gdy tylko zacząłem organizować wyjazdy trampingowe z krakowskim biurem podróży Almatur, założyłem skoroszyt i od wszystkich wyciągałem zapiski, dokładając swoje. Tak powstał BIT - Biuro Informacji Trampingowej. W 1983 r. wyjąłem z kubła na śmieci w Bangkoku mój pierwszy przewodnik Lonely Planet. Nie było mnie wówczas stać, by coś takiego kupić. Dokładnie go przejrzałem i stwierdziłem, że zgromadziłem wystarczającą ilość informacji, aby uczciwie napisać własny. W 1987 r. powstał pierwszy polski przewodnik globtroterski "Birma, Tajlandia, Malezja, Singapur, Indonezja" - kosztował 600 zł, a na czarnym rynku sprzedawano go za 12-15 tys. Kolejny dotyczył Chin. Za notatki, które do niego sporządziłem i sprzedałem zachodniemu wydawcy, dostałem pierwszy bilet na podróż dookoła świata.
Kiedyś przede wszystkim sam lub z grupami trampingowymi, które prowadziłem. W latach 70. władze dawały pieniądze studentom na wyjazdy grupowe, trzeba było tylko napisać program, potem był konkurs i rzeczywiście można było pojechać tam, gdzie się człowiekowi zamarzyło. Żeby nie stać w kolejkach, paszporty załatwiało się przez biuro Almatur. Ponieważ sporo tego organizowaliśmy, ktoś z Almaturu wymyślił, żeby założyć sekcję ds. trampingu. Zająłem się tym ja. Mieliśmy różne pomysły, np. rejsy statkami z Odessy. Kosztowało to równowartość dżinsów - tzn. kupowało się dżinsy, sprzedawało w Odessie i można było płynąć dalej, do Aleksandrii czy Algieru. Teraz staram się podróżować z żoną i synem (Monikę poznałem zresztą w pociągu do Pekinu, a ślub wzięliśmy na duńskiej wyspie Bornholm).
Nie przywiązuję się do rzeczy materialnych, rzadko przywożę coś z podróży. Dawniej przecież człowiek ani pieniędzy nie miał, ani miejsca w plecaku. Co najwyżej wymieniało się jakieś drobiazgi, mam ich trochę np. z Nepalu.
Gorce. Dawno temu poznałem tam wspaniałych ludzi, u których zawsze mogłem się zatrzymać. Wyskakiwałem tam na weekend, często tuż przed lub po jakiejś podróży. Są to co prawda góry trochę "kapuściane", ale za to jesienią bajecznie kolorowe, no i z pięknym widokiem na Tatry. Ważne są dla mnie również Bieszczady, bo tam kiedyś mieszkałem.
Nie ma takiego miejsca. W Iraku o mały włos by mnie zastrzelono, ale i tak mógłbym tam wrócić w każdej chwili.
*Andrzej Urbanik - z zawodu lekarz radiolog, guru polskich globtroterów (zyskał przydomek Tourbanik), autor pierwszych polskich przewodników globtroterskich, założyciel internetowego forum podróżniczego Travelbit, od 23 lat organizuje coroczne Ogólnopolskie Spotkania Obieżyświatów Trampów i Turystów (OSOTT)