"Pura vida" - dosłownie: "samo życie", potocznie: "super" - to ulubione powiedzonko Ticos, mieszkańców Kostaryki. Są bardzo dumni ze swojej ojczyzny i lubią podkreślać różnice dzielące ją od innych krajów Ameryki Środkowej. Od prawie 60 lat nie mają armii, szczycą się wysokim poziomem edukacji (analfabetów jest tylko 4 proc.), służby zdrowia i opieki społecznej. Średnia życia sięga 76 lat, a demokracja ma prawie 120-letnią tradycję.
Z samolotu Kostaryka wygląda jak wielka, soczyście zielona dżungla. I w dużej mierze nią jest - 14 proc. powierzchni tego niewielkiego państwa (trochę większego od Szwajcarii, niewiele ponad 4 mln mieszkańców) zajmują 32 parki narodowe. Dramaturgii nadają krajobrazowi formacje wulkaniczne (geolodzy wyodrębnili ich aż 112), w tym siedem aktywnych wulkanów. Najsłynniejszy i najbardziej aktywny jest Arenal (1633 m) w górach Cordillera de Tilarán w środkowej części kraju, na terenie jednego z najmniejszych parków narodowych - Volcán Arena (12 tys. ha). Arenal spał ponad 400 lat. Jego przebudzenie w 1968 r. było równie niespodziewane, co okrutne - lawa zmiotła z powierzchni ziemi wioskę Tabacón, zabijając 78 osób. Podczas erupcji w 1975 r. zginęło kilkoro turystów. Obecnie na miejscu wioski jest wspaniałe kąpielisko o tej samej nazwie (całodniowa wejściówka 32 dol.) z wodami termalnymi o temperaturze do 39 stopni C. Na ogromnej przestrzeni, wśród lasów tropikalnych i pięknie utrzymanych ogrodów, godzinami można pławić się w górskich strumieniach tworzących naturalne baseny, stawy i liczne wodospady. Wulkaniczne źródła o dużej zawartości minerałów mają temperaturę od 22 do 39 stopni, nad najcieplejszymi unoszą się obłoki pary. Po pewnym czasie przestały mnie dziwić jaszczurki biegające po tafli wody czy wylegujące się obok tzw. szmaragdowe bazyliszki (wyglądają jak miniaturowe smoki wawelskie).
W okolicy kąpieliska jest kilka hoteli (w najdroższym z nich - Tabacón Spa and Resort - doba kosztuje ok. 200 dol.), które prześcigają się w atrakcjach dla turystów: baseny z gorącymi źródłami, bary w wodzie, farmy krokodyli i motyli, przejażdżki konne, stawy z okazami ogromnych ryb tropikalnych. Największą chlubą każdego ceniącego się hotelu jest jednak widok na Arenal. Buduje się je w tzw. bezpiecznej odległości od wulkanu, czyli zachowując kilkukilometrowy dystans. To jednak nie uchroniło przed ewakuacją gości hotelowych, kiedy w 2000 r. nastąpiło kilka erupcji (jedna spowodowała ofiary w ludziach). Sejsmolodzy na bieżąco monitorują aktywność wulkanu, twierdząc, że są w stanie przewidzieć jego wybuch z kilkugodzinnym wyprzedzeniem. W ciągu dnia ten majestatyczny twór natury intryguje wydobywającym się z niego dymem, którego zabarwienie i intensywność zmienia się parę razy dziennie. Wieczorami można obserwować strzelające w niebo iskry, żarzące się odłamki skał i wylewającą się z krateru czerwoną lawę.
Przenosimy się teraz na południowy zachód, gdzie wzdłuż plaż Pacyfiku rozciąga się jeden z najpiękniejszych parków narodowych kraju - Manuel Antonio (682 ha lądu, 55 tys. ha morza). Plaże są tu złociste, obramowane gąszczem zielonych palm i krzewów, a woda po prostu boska: błękitna, ciepła i krystalicznie czysta.
Tuż po przekroczeniu granic porośniętego lasami deszczowymi parku (wejście 7 dol. dla turystów, 2 dla miejscowych) witają nas legwany wylegujące się na pniach drzew i tak przypominające je kolorem, że trzeba wytężyć wzrok, by odróżnić je od konarów. Po kilkunastu minutach drogi przez dżunglę docieramy na jedną z rajskich plaż, gdzie jesteśmy świadkami zabawnego zdarzenia. Metrowej wysokości legwan usiłował wyrwać batona turyście, któremu w ostatniej chwili udało się ocalić swoją własność, zasłaniając się plecakiem.
W parku żyją trzy gatunki małp (z czterech występujących w Kostaryce). Małpki kapucynki zwane white-faced (Cara blanca ) mają do turystów stosunek złośliwie koniunkturalny. Bystrymi oczkami zerkają wokół w poszukiwaniu zdobyczy. Jednej właśnie się udało i triumfalnie wniosła na wysoką gałąź kartonik z piciem, który opróżniła, odwracając go do góry dnem. Miałam wrażenie, że naśmiewa się z ekswłaściciela stojącego w osłupieniu pod drzewem.
Gdy w dżungli rozlega się mrożący krew w żyłach ryk, trudno uwierzyć, że to tylko samiec małpy wyjca (Mono Congo ) zaznacza granice swego terytorium. Te czarne małpy żyjące wysoko w koronach drzew nie zaszczycają swoim towarzystwem ludzi. Trzeci gatunek małp, które chwalą sobie bujną roślinność Manuel Antonio, to tzw. małpki wiewiórki (mono titi ), nieduże stworzonka (30-45 cm) o rudawo zabarwionym futerku, niestety, zagrożone wyginięciem.
Przemierzając szlaki parku narodowego w poszukiwaniu fantastycznych widoków rozpościerających się z klifów i coraz to nowych okazów fauny i flory, natrafiamy na coś dużego i kosmatego, co bardzo wolno porusza się w koronie drzewa tuż nad naszymi głowami. Ta zaspana mordka może należeć tylko do leniwca, których w Kostaryce żyją dwa gatunki - dwu- i trójpalczasty. Naukowcy stwierdzili, że zwierzę to ma pamięć genetyczną.
Gdy leżymy na plaży, spokój zakłócają nie tylko legwany, ale też ostronosy i szopy. Nic sobie nie robiąc z ludzkiej obecności, węszą, bezceremonialnie szukając smakołyków, ostronosy śmiesznie poruszają przy tym długimi nosami. Aby obraz raju był pełny, trzeba zerkać na niebo, które co chwila przeszywają stada ptaków - żyje ich na terenie parku 350 gatunków! Nie udało nam się zobaczyć kwesala, rajskiego ptaka. Jego przepiękne, kolorowe upierzenie inspiruje artystów, a stragany i sklepy pełne są pamiątek z drewna i gliny czy obrazów z jego wizerunkiem. Za to symbol Kostaryki - tukan - mimo że chowa się wysoko wśród drzew i do obserwacji potrzebna jest lornetka, kilka razy zaprezentował nam swój imponujący żółto-zielony dziób.
Wokół Manuel Antonio znajduje się wiele niedużych, pochowanych wśród zielonych zboczy hotelików (pokój od 50 dol. wzwyż).
Po wyjściu z parku w nadbrzeżnej knajpce, których tu nie brakuje, próbujemy smacznych i niedrogich specjałów miejscowej kuchni, opartej przede wszystkim na ryżu i fasoli, ale obfitującej też w ryby, frutti di mare oraz przyrządzane na różne sposoby mięsa. Bardzo mi smakowały tamales, rodzaj budyniu z kukurydzy z dodatkiem kawałków mięsa i warzyw, zawiniętego w liście bananowe, a następnie gotowanego na parze. Wszędzie dostępne są palmitos - wnętrze wierzchołka palmy, które po ugotowaniu przypomina smakiem szparagi.
Podróżując po Kostaryce, cieszymy oczy mnogością owoców na straganach stojących wzdłuż szos: mango, papaje, ananasy, melony, arbuzy, awokado... Intryguje nas guanabana - duży zielony owoc wielkości arbuza, mający na powierzchni rodzaj łagodnie zakończonych kolców, a w środku biały, słodki, pachnący miąższ, używany głównie do sporządzania napojów.
Niepowtarzalną przygodą jest wyprawa do Tortuguero (tortuga to po hiszpańsku żółw), wioski na wschodnim wybrzeżu nad Morzem Karaibskim niedaleko granicy z Nikaraguą. Można tam dotrzeć jedynie drogą wodną, gdyż z jednej strony jest morze, z drugiej sieć kanałów rzecznych. Udało nam się ominąć stałe szlaki turystyczne, podróżując łodzią z tubylcami (2 dol. w jedną stronę, zamiast "turystycznych" 30). W Tortuguero kolorowe domki na palach zamieszkuje ludność pochodzenia afrykańskiego, która przybyła tu m.in. z Jamajki. Oprócz hiszpańskiego posługują się językiem patois (dialekt używany na Jamajce, z wyraźnymi elementami angielskiego). Z domów, knajpek, hotelików dochodzą dźwięki reggae i zapachy dań przyrządzanych na bazie mleczka kokosowego. Za parę dolarów można raczyć się świeżymi rybami, krewetkami czy homarami, a nawet zamówić na kolację coś według własnego życzenia.
Utworzono tu kolejny park narodowy objęty ścisłą ochroną (72 ha lądu i 45 ha wody). Największą atrakcją Tortuguero są żółwie, które od marca do września przypływają do wybrzeża morskiego i na plaży składają jajka. Z czterech gatunków odwiedzających to miejsce najliczniejsze są żółwie zielone (tortuga verde ). Niestety, w czasie naszego pobytu w Tortuguero plaże były puste, sezon jeszcze się nie zaczął. Za to w okresie zimowym (lipiec-sierpień) dociera ich tu około 20 tys., aby w wykopanych przez siebie norach złożyć jednorazowo nawet 100 jaj.
Rejon ten, zwany też mini-Amazonią, ma najwyższy wskaźnik opadów w Kostaryce - 6 tys. mililitrów rocznie. Pod względem klimatycznym i przyrodniczym porównywany jest do Amazonii. Nawet w porze suchej (grudzień-kwiecień) ulewne deszcze padają kilka razy dziennie. Dlatego też wyprawa szlakiem pieszym w głąb dżungli, wśród namorzynowych lasów, wymaga wysokich kaloszy i peleryny. Nasza parogodzinna wycieczka odbywała się w strugach tropikalnej ulewy, warto było jednak zaryzykować, bo wrażenia są niepowtarzalne. Wśród odgłosów spadającego deszczu słychać było "stukanie" jaszczurek, dźwięki cykad i klekotanie jadowitych żab (na grzbiecie mają gruczoły z trucizną, której dawniej używano do zatruwania strzał).
Siedząc na tarasie hoteliku, nie można oderwać oczu od "porcelanowych" róż (czerwone lub różowe kwiaty wyglądają jak zrobione z plastiku), odwiedzanych licznie przez kolibry, oraz od jaszczurek wylegujących się na liściach krzewów.
PS Dziękuję Kasi i Andrzejowi Braiter za okazaną gościnę i serce
Waluta - colon, 1 dol. = ok. 518 colones, powszechnie akceptowane są dolary amerykańskie
Noclegi w średniej klasy hotelach 30-100 dol.
Posiłek w restauracji 5-10 dol.
Przejazdy autobusami wewnątrz kraju - kilka dolarów
Wiesz coś o Kostaryce? Podziel się z innymi - napisz do nas na adres: redakcja.turystyka@gazeta.pl Najciekawsze listy opublikujemy w serwisie