List z Belgii. Muzeum jak wyrzut sumienia

Napięcie między dwiema wizjami świata - kolonialną i postkolonialną - wyczuwa się w Tervuren na każdym kroku

Bruksela, stolica Europy. Na rue de Belliard koło siedzib unijnych instytucji w powietrzu niemal czuć zapach tolerancji i pluralizmu. Parę kilometrów dalej, w Tervuren, jak wyrzut sumienia stoi Królewskie Muzeum Afryki Środkowej.

- Nikt nie mówi o koloniach - wyjaśnia mój znajomy Belg Louis, kiedy mkniemy jego samochodem przez bulwar Lambermont, kierując się ku położonemu na peryferiach muzeum. - Może czasem ktoś starszy, kto pracował na placówce w Kongo. Ale w szkole, na lekcjach historii - ani słowa. Sam jestem ciekaw, co tam zobaczymy.

***

Początki muzeum sięgają 1897 r., gdy podczas Wystawy Światowej w Brukseli w królewskiej posiadłości Tervuren otwarto pawilon przedstawiający zamorskie włości Leopolda II. Wystawa miała zainteresować przedsiębiorców, toteż ważne miejsce zajęły na niej towary: kawa, kakao, tytoń, kauczuk. Obok znalazły się wypchane zwierzęta afrykańskie, a w pobliskim parku zainscenizowano murzyńską wioskę zamieszkaną przez Kongijczyków. Wystawę zwiedziło ponad milion gości, więc przekształcono ją w stałe muzeum, które stopniowo rozbudowywano i wzbogacano.

Z biegiem lat przeszło ono (podobnie jak Kongo) z rąk króla w ręce państwa, kilkakrotnie zmieniało też nazwę. Jego rola przez dziesięciolecia pozostawała niezmienna - było narzędziem kolonialnej propagandy. Dziś sytuacja się zmienia, ale napięcie między dwiema wizjami świata - kolonialną i postkolonialną - wyczuwa się w Tervuren na każdym kroku.

***

Mówi się czasem, że to "muzeum na temat muzeum". Istotnie, wiele objaśnień dotyczy nie samych eksponatów, lecz dziejów ich prezentacji i odbioru. Np. przy posągu złowrogiego anioto (członek sekty ludzi lampartów znanej czytelnikom "Tomka na Czarnym Lądzie") czytamy, że podobne rzeźby miały tworzyć przekonanie o zacofaniu krajowców i uzasadniać misję cywilizacyjną białych.

W dwóch pierwszych salach umieszczono maski, stroje, instrumenty muzyczne i broń, pochodzące z wiosek plemion Lega, Bembe, Mangbetu i in. Ta część ekspozycji, stylem przypominająca tradycyjne muzea etnograficzne, jest dość nudna i skąpo opisana, na dodatek brak objaśnień po angielsku. Ciekawostki zaczynają się później, w części poświęconej kontaktom kolonistów z tubylcami. Dominują tu multimedia. Na stanowiskach telewizyjnych można obejrzeć i posłuchać ludzi związanych z koloniami. Są wśród nich lekarz, misjonarka, etnolog, inżynier i młody hiphopowiec. Nieco dalej znajdziemy prezentację komputerową, a w niej m.in. belgijskie gazety z Konga, podręcznik ze Szkoły Kolonialnej w Antwerpii (przykładowe tytuły rozdziałów: "Higiena w tropikach", "Języki tubylcze", "Podstawowe zasady kolonizacji"), przemówienie Patrice'a Lumumby wygłoszone w dniu uzyskania niepodległości oraz afrojazzowe utwory wykonywane z tej okazji (te ostatnie szczególnie podobały się dzieciom).

Dzieje kolonii zapewne mało zainteresują najmłodszych gości muzeum. Dla nich większą atrakcją będzie umieszczona na końcu kolekcja wypchanych egzotycznych zwierząt: nosorożec, żyrafa, lampart, hipopotam. Troskliwy rodzic wolałby może uchronić pociechę przed widokiem lwa rozdzierającego gardło antylopy. A jednak ta właśnie scena wzbudziła entuzjazm dziewczynki, która oglądała wystawę podczas mojej wizyty. Znużone zwiedzaniem dzieci mogą też pobawić się w pięknym parku otaczającym budynek.

***

Belgijskie imperium w Afryce stworzył król Leopold II. Kolonizacja nosiła początkowo pozory działalności naukowo- badawczej, a spore zasługi położył królewski agent - słynny podróżnik Henry Morton Stanley. Gdy na konferencji berlińskiej (1884-85) europejskie państwa dzieliły się Afryką, nowo utworzone Wolne Państwo Konga stało się osobistą własnością Leopolda. Odtąd transporty miedzi, kauczuku i kości słoniowej pomnażały bogactwo króla oraz prywatnych koncesjonariuszy, zaś tubylcy marli masowo wskutek nędzy i okrutnego traktowania. W pierwszych latach XX w. bezwzględna polityka Leopolda wyszła na jaw (m.in. w związku z publikacją "Jądra ciemności" Conrada) i król zmuszony był w 1908 r. oddać swe posiadłości państwu belgijskiemu. Czasy Konga Belgijskiego, choć ciężkie dla Afrykanów, były mniej surowe od ery Leopolda. W połowie lat 50. fala antykolonialnych protestów w Afryce Środkowej i Wschodniej objęła też Kongo, które ostatecznie uzyskało niepodległość w 1960 r., by wkrótce pogrążyć się w wieloletniej wojnie domowej. Z kolei Belgia odcięta od kolonialnych źródeł zysku popadła w kryzys gospodarczy.

Niechlubna przeszłość narodu zwykle ciąży na późniejszych pokoleniach. Jedni wolą o niej milczeć, drudzy szukają złagodzonej wersji minionych zdarzeń, inni wreszcie próbują pójść gorzką drogą bezkompromisowego rozliczenia. Wydaje się, że w Tervuren spotykają się te trzy postawy. W sfilmowanych wypowiedziach dawnych urzędników kolonialnych brzmi nostalgiczno-pojednawcza nuta: "Kolonie nie były takie złe". Tuż obok nowe plansze demaskują kolonialne mity, takie jak "walka z niewolnictwem". Pod tym hasłem Leopoldiańska milicja Force Publique rozprawiała się z konkurentami w handlu kością słoniową. A przemilczenia? Adam Hochschild, autor głośnej książki o Leopoldzie II "King's Leopold Ghost" (Boston 1998), ostro wytyka je dyrekcji Muzeum, twierdząc, że w Tervuren brakuje np. rzetelnych wiadomości o bestialskim traktowaniu tubylców (zwłaszcza w latach 1885-1908). Zarzut jest celny, lecz muzeum wciąż ewoluuje i można liczyć na to, że kolejne wystawy będą coraz odważniej mówić o przeszłości.

Będąc w Brukseli, warto wybrać się tam nie tylko po to, by popatrzeć na eksponaty. To dobre miejsce do namysłu nad historią i nad wyzwaniami, jakie stawia ona współczesności.

Muzeum otwarte wtorek-piątek godz. 10-17, weekend 10-18, bilet 4 euro, uczniowie i studenci 1,5, dzieci poniżej 12 roku życia wstęp wolny. Dojazd: metrem do stacji Montgomery, stamtąd tramwajem linii 44

www.africamuseum.be