Stolice Europy. Lizbona - za siedmioma wzgórzami

Lizbonę zwiedzamy tramwajem, windą i kolejką linową

Jaka jest Lizbona? Wpisawszy odpowiednią frazę w wyszukiwarkę internetową, dowiemy się, że jest jak: "płótno impresjonisty upstrzone punkcikami wież i katedr", "Cyganka, kusząca i tajemnicza", "starzejąca się piękność - wygląda lepiej o zmroku", a także, że: "Lizbona to Paryż południowej Europy, tętni kulturą, atmosferą, życiem", "Przyjechać do Lizbony, to jak cofnąć się w czasie do średniowiecza".

Ostatnie zdanie jest bardzo nieprecyzyjne, bo przyjechać do Lizbony, to jak odbyć przyspieszoną lekcję historii od średniowiecza po nowoczesność. Gdzie obrócić głowę, widać kawał dziejów, na ogół zaklętych w kamieniu, budulcu cierpliwym i tolerancyjnym, odpornym na działanie wiatrów historii, który chętnie posłuży tak w meczecie jak w kościele. Wpływy wielu kultur, jakie przetoczyły się przez tę rubież Europy w minionym tysiącleciu, nasunęły mi skojarzenie z Jerozolimą (choć Półwysep Iberyjski jest przeciwnym biegunem miasta trzech religii), skoro stąd wyruszały zmierzające tam wyprawy krzyżowe. Dziś Lizbona straciła na znaczeniu. Ale wszechobecne ślady dawnej potęgi pozwalają uświadomić sobie, że niegdyś to tu znajdowały się wrota na świat. Tu zaczęła się globalizacja.

***

Choć Lizbona leży na siedmiu wzgórzach, najlepiej zwiedzać ją piechotą. Stolica Portugalii ma ledwie pół miliona mieszkańców (tyle co Poznań) i wszystkie historyczne dzielnice, poza Belem, leżą obok siebie w centrum, zajmując ok. 6 km kw.

Praça do Comércio (plac Handlowy) to dawne serce miasta połączone z arterią - rzeką Tag - którą dopływały towary i wieści ze świata. Plac ma też inną nazwę: Pałacowy, bo przez 400 lat stał tu pałac królewski, aż do trzęsienia ziemi w dzień Wszystkich Świętych 1755 r. To tragiczne wydarzenie - zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, wielu w zawalonych kościołach, a także wskutek tsunami i pożarów - stanowi cezurę w dziejach Lizbony. Za sprawą Markiza de Pombal zburzone dzielnice zyskały nowy, modernistyczny wygląd - ulice przecinają się pod kątem prostym. Choć pałacu już nie ma, ówczesny król wciąż tu mieszka, pod gołym niebem - pomnik Józefa I na koniu jest centralnym punktem placu.

Handel wyniósł się z placu Handlowego nieco dalej w głąb miasta. Ale wciąż można tu dobrze zjeść. Martinho da Arcada reklamuje się jako najstarsza restauracja w Lizbonie. Tawernę otwarto w 1782 r., wcześniej mieścił się tu sklep z owocami i lodem. Restauracja szczyci się także tym, że przesiadywał w niej najsłynniejszy poeta portugalski Fernando Pessoa. Ściany ozdabiają stare, czarno-białe fotografie Lizbony, jest na nich i Pessoa, który bardzo nie lubił być fotografowany. Choć zmarł w 1935 r., przez dwie godziny dziennie czeka tu na niego zarezerwowany stolik.

Na przystawkę zamawiamy paszteciki z dorsza, a potem dorsza w panierce. Bacalhau to narodowa potrawa - podobno Portugalczycy potrafią przyrządzić dorsza na 365 sposobów, inaczej na każdy dzień w roku. Nie obejdzie się bez szklaneczki porto, najsłynniejszego portugalskiego wina. Wyróżnia się jego cztery podstawowe rodzaje: białe, czerwone, rubinowe i lekko brązowe (aloirado ), to ostatnie, najdroższe, dojrzewa 10-15 lat.

Restauracja sąsiaduje z XIX-wiecznym łukiem triumfalnym ozdobionym rzeźbami historycznych postaci. Wiedzie pod nim droga na Rua Augusta, główny deptak ze sklepami dla turystów. Ta dzielnica - Baxia - została całkowicie odbudowana po trzęsieniu ziemi. Pobliskie uliczki noszą nazwy od rzemieślników niegdyś je zamieszkujących: Rua dos Sapateiros (szewcy), Rua do Ouro (złoto), Rua da Prata (srebro) itd.

Zaraz po lewej stronie uwagę przykuwa przedziwna wieża z żelaza w stylu neogotyckim, stojąca luzem pośród kamienic - to Elevador de Santa Justa, winda z 1902 r. Zaprojektował ją Raul Mesnier, uczeń Gustawa Eiffela, aby połączyć Baxia z wyżej położoną częścią miasta. Wchodzimy do obszernej, drewnianej kabiny i wznosimy się 32 m w górę. Po schodach można się wspiąć jeszcze wyżej, na taras widokowy, a następnie wyjść korytarzem na miasto.

Jesteśmy w handlowej dzielnicy Chiado, a kilka ulic dalej zaczyna się artystyczna - Bairro Alto. Dawniej te tereny nie wchodziły w granice miasta, były tu pola uprawne. Dziś jest dużo kafejek, barów, galerii i bohemy. W barach-dziuplach miejscowi łokieć w łokieć z turystami tłoczą się przy kontuarze, wychylając szklaneczki nalewki wiśniowej ginjo. Ci bardziej snobistyczni przysiedli w słynnej kawiarni Brasiliera, z brązowym pomnikiem Fernanda Pessoi przy jednym ze stolików.

Wąskie, brukowane uliczki Bairro Alto wznoszą się i opadają pod nachyleniem, jakiego nie powstydziłby się kurort alpejski. Wiele fasad kamienic jest zaniedbanych, odłupanych z tynku. Trzeba uważać, aby nie wdepnąć w psią kupę. Są tu trzy windy szynowe będące w istocie krótkimi tramwajami. Najbardziej znany (uwieczniony w filmie "Lisbon Story" Wima Wendersa) jest wagonik wspinający się po ulicy Bica. Zamontowany pod koniec XIX w., początkowo był napędzany parą. Przeciętne nachylenie trasy - 20 proc.!

***

Przejażdżka tramwajem to obowiązkowy punkt programu. Żółte, "oldskulowe" wagony są najbardziej charakterystycznym elementem tego miasta, tak jak piętrowe autobusy są wizytówką Londynu, a gondole - Wenecji. Pokonywanie wzgórz nie jest jedynym problemem. Małe, stalowo-drewniane pudełka, podczepione do plątaniny drutów, muszą się przeciskać przez wąskie uliczki. Kiedy ktoś zaparkuje auto zbyt blisko torów, trzeba czekać, aż odnajdzie się kierowca.

Najpopularniejszy (wśród turystów) jest jednowagonowy tramwaj nr 28, który zjeżdża z Bairro Alto do Baxia, by wspiąć się do innej magicznej części Lizbony - Alfamy. Na Praça do Comércio można też wsiąść w tramwaj turystyczny, który robi pętlę po najważniejszych atrakcjach (objaśnienia w kilku językach słychać w słuchawkach).

Górzystość Lizbony sprawiała, że część miasta miała kłopoty z wodą. W XVIII w. zbudowano akwedukt wsparty na olbrzymich, 60-metrowych przęsłach. Dziś już nieczynny, pozostał jedną z kilku budzących podziw budowli Lizbony - główny kanał ma aż 18 km długości. Podobno akwedukt zyskał złą sławę, gdy w XIX w. jakiś seryjny morderca zrzucał swe ofiary z jego łuków.

***

Alfama, najstarsza dzielnica oszczędzona przez żywioły, najlepiej oddaje dawny klimat miasta. Po trzęsieniu ziemi z rozpędu chciano i ją wyburzyć, ale szczęśliwie skończyło się na planach. Domy z białego piaskowca, kwiaty w oknach, z braku balkonów pranie suszy się na ulicy. Część budynków wyłożono portugalskimi malowanymi kafelkami azulejo. Warto odwiedzić ich muzeum na Rua da Madre de Deus 4. W jednej z sal namalowana na kafelkach panorama pokazuje, jak wyglądała Lizbona przed trzęsieniem ziemi.

Wąskie uliczki Alfamy, przez które z trudem dałoby się przepchnąć konia, to pozostałość z czasów muzułmańskich (VIII-XIII w.). Dla Maurów przestrzeń publiczna liczyła się mniej od przestronnych wnętrz domów i podwórzy. Nie tylko wpłynęli na charakter tej dzielnicy, dali jej też nazwę - al hama znaczy źródło lub łaźnia, od odkrytych tu niegdyś gorących źródeł.

Dawniej zamieszkiwali ją żeglarze, biedacy i rozmaici wyrzutkowie. I dziś bogacze raczej nie kupują locum w Aflamie. Mieszkają tu starzy ludzie, nierzadko przez całe życie, z uwagi na niskie, kontrolowane przez władze czynsze. Brak funduszy widać na fasadach domów mocno nadgryzionych zębem czasu.

Ale dziś jest ślicznie. Sąsiedzi właśnie rozwieszają girlandy przed czerwcowym festynem św. Antoniego, patrona Lizbony. Oznacza to m.in. rozpoczęcie sezonu sardynkowego, cała dzielnica zapachnie w te dni grillowanymi rybkami.

Św. Antoni patronuje m.in. małżonkom i narzeczonym. Podczas festynu jego imienia (jak u nas podczas andrzejek) młode Portugalki wróżą sobie przyszłego męża. Panna nabiera wodę w usta i trzyma tak długo, póki nie usłyszy męskiego imienia - oczywiście będzie to imię ukochanego. To jedna z metod. Inna, nieco drastyczna, polega na torturowaniu figurki świętego, dopóki ten nie dostarczy dziewczynie kandydata na małżonka.

Przez okrągły rok można się w rzeczonej sprawie modlić w kościele św. Antoniego w Alfamie. Tuż obok stoi katedra Se z XII w. Wzniesiono ją na pamiątkę wyzwolenia miasta spod władzy Maurów (1147 r.), naturalnie na miejscu głównego meczetu.

***

Zamek św. Jerzego góruje nad Alfamą. Jego historia sięga VI w., gdy tą częścią Europy władali Wizygoci, jednak to, co widzimy, to tylko rekonstrukcja z połowy ubiegłego wieku. Zamek, odbity z rąk muzułmanów przez pierwszego króla Portugalii Alfonsa I Zdobywcę, służył za pałac królewski do XVI w., gdy pobudowano nowy, nad Tagiem. Można wejść na rozgrzane słońcem mury. Jest cicho i spokojnie, o wojennej przeszłości przypominają tylko stare armaty wycelowane w leżące w dole miasto.

To kolejny znakomity punkt widokowy, w jakie obfituje Lizbona. Morze dachów krytych czerwoną dachówką rozciąga się aż po Tag toczący wody do Atlantyku szerokim i leniwym nurtem. Ponad rzeką widać most 25 Kwietnia (tego dnia w 1974 r. odbyły się pierwsze wolne wybory) wzorowany na słynnym Golden Gate w San Francisco. W dole, niemal pod mostem, dawne doki zaadaptowane na restauracje i kluby nocne. A po drugiej stronie rzeki ogromna figura Chrystusa z rozłożonymi ramionami - jak w Rio de Janeiro, tylko mniejsza (24 m) - postawiona w podzięce za zachowanie przez Portugalię neutralności podczas II wojny.

Dalej na zachód wzdłuż Tagu leży dzielnica Belem, kolebka dawnej świetności Portugalii. To stąd w 1497 r. Vasco da Gama wypłynął do Indii. Ostatnią noc na lądzie spędził w pustelni, a pięć lat później na jej miejscu w podzięce za udaną wyprawę król Manuel I położył kamień węgielny pod klasztor Hieronimitów. Pieniądze na budowę pochodziły z pięcioprocentowego podatku, jakim obłożono importowane przyprawy.

Wzniesiony w stylu gotycko-manuelińskim klasztor jest najwspanialszym symbolem potęgi Portugalii w erze wielkich odkryć. W środku znajdują się grobowce Luisa de Camoesa i Vasco da Gamy (lecz szczątki tego ostatniego spoczywają w jego rodzinnym Vidigueira). Ściany, filary, balkony, portale pokryte są gęstymi reliefami z motywami morskimi: ryby, żółwie, korale, syreny, potwory morskie. Niezwykła szczegółowość detali trochę przypomina indyjski Taj Mahal.

Na brzegu rzeki wznosi się wieża obronna Belem z 1515 r. Kiedyś stała pośrodku nurtu, ale koryto się przesunęło. Z biegiem czasu wieża utraciła obronną rolę i pełniła funkcję więzienia, posterunku celnego, stacji telegraficznej oraz latarni morskiej. Dziś to atrakcja turystyczna wpisana na listę zabytków UNESCO. Tuż obok stoi monumentalny pomnik odkrywców z 1960 r. upamiętniający Henryka Żeglarza (patrona odkryć geograficznych, który jednak nigdy nie pływał na statkach). Komu mało rozległych widoków, może na szczyt pomnika wjechać windą.

Czas coś przekąsić. Rozczarowała mnie reklamowana ciastkarnia Antiga. Z jakiegoś powodu wizyta tutaj znajduje się w programie wszystkich wycieczek, co sprawia, że atmosfera jest dworcowa (a raczej lotniskowa, biorąc pod uwagę sunące kolumny Chińczyków i Japończyków). Specjalność zakładu - babeczki z budyniem, zwane tu Pasteis de Belem - są smaczne, ale chyba nie gorsze sprzedają ciastkarnie i restauracje w całym mieście.

***

Lizbona to nie tylko przeszłość. Położony nad Tagiem, z drugiej strony centrum, Park Narodów (Parque das Naçoes) jest dla odmiany całkowicie nowoczesną dzielnicą, zbudowaną z okazji Expo '98. Niektóre pawilony nadal działają. Zabawne, że w jednym z niewielu płaskich miejsc Lizbony działa kolejka linowa - taka sama, jakie w Alpach wożą narciarzy, tyle że tu kursuje w poziomie, wzdłuż rzeki! Można wrócić piechotą nadrzecznym bulwarem pełnym restauracji, fontann i rzeźb w małych, zadbanych parkach. Widać stąd dobrze nowoczesny most Vasco da Gamy, najdłuższy w Europie (17,2 km). Ale bez wątpienia największą atrakcją Parku Narodów jest oceanarium, jedno z największych na świecie. Głęboki na kilkanaście metrów basen o szklanych ścianach, ze szczerzącymi zęby żarłaczami i gigantycznym samogłowem (mola mola ) robi wrażenie nawet na kimś, kto podwodny świat zna z autopsji.

Wizyta w Lizbonie nie byłaby pełna bez kolacji z fado , portugalską muzyką. Skąd się wzięło fado (nazwa oznacza los, od łac. fatum )? Niektórzy uważają, że od potomków muzułmańskich zdobywców. Inni - że z Brazylii, od śpiewów niewolników, pełnych smutku i tęsknoty za utraconą ojczyzną. Jeszcze inni przekonują, że to pieśni marynarzy marzących o powrocie do domu. Najlepsze restauracje fado znajdują się w Alfamie i Bairro Alto (stolik lepiej zarezerwować wcześniej). Ubrani na czarno pieśniarze i pieśniarki z towarzyszeniem gitarowego akompaniamentu śpiewają z wielkim przejęciem wymalowanym na twarzach. Portugalczycy traktują fado bardzo poważnie, jak świętość narodową. Podczas występu nie wolno rozmawiać. Wolno jeść - ale jak przełknąć tego dorsza, kiedy rzewne pieśni ściskają za gardło?

W sieci

www.visitlisboa.com

www.golisbon.com

www.mnazulejo-ipmuseus.pt

Więcej o: