Podróże po Węgrzech. Historia pewnej obrączki

W synagodze wysłuchałam koncertu, potem zjadłam czulent w towarzystwie pobożnych Żydów, a u Rothschilda kupiłam koszerny barszcz. Na Węgrzech żyje najliczniejsza w Europie Środkowej społeczność żydowska

Przed Wielką Synagogą przy ul. Dohany melomani w wieczorowych strojach czekają w długiej kolejce do kasy - przełom sierpnia i września w Budapeszcie to festiwal kultury żydowskiej, czyli dwutygodniowy maraton koncertów i wystaw. Podobnie jak inni przechodzę przez rygorystyczny system kontroli: bramka do wykrywania metali, ochroniarz przeszukuje torbę, każe wyłączyć aparat fotograficzny. W środku szumi jak w ulu: to największa w Europie synagoga, może pomieścić 3 tys. osób i sądząc po wypełnionych ławkach, właśnie tyle czeka na koncert Budapest Klezmer Band. Odnowiona przed kilku laty, oszałamia przepychem: dziesiątki lamp oświetlają mauretańskie łuki, koronkowe dekoracje w czerwieniach i brązach oraz finezyjne złocenia, na które zużyto 40 kg kruszcu. Na balkonach i w przejściach goście klaszczą i kołyszą się w rytm żywiołowej muzyki, w której saksofonista, trębacz i skrzypek brawurowo mieszają gatunki: od rzewnych cygańskich melodii, przez tango, czardasza po rock and rolla.

Na organach z połowy XIX w., które znajdują się za bimą (podium do czytania Tory), grał Franciszek Liszt. Jestem w świątyni reformowanej, więc zawsze było tu słychać muzykę, a kobiety od zawsze mogą śpiewać i siedzieć wspólnie z mężczyznami podczas modlitw. Zimą wierni przenoszą się z nieogrzewanej Wielkiej Synagogi do mniejszej bożnicy tuż obok, postawionej w 1930 r. i nazwanej Synagogą Bohaterów, dla uczczenia ofiar pierwszej wojny światowej.

Stoi za nią niezwykły pomnik: raz przypomina menorę, siedmioramienny świecznik symbol życia, a raz symbol śmierci - wierzbę płaczącą z tysiącami metalowych listków z nazwiskami ofiar Holocaustu. Drzewo ufundowała rodzina Tony'ego Curtisa. Słynny amerykański aktor (m.in. "Pół żartem, pół serio") w rzeczywistości nazywał się Bernard Schwartz, a jego ojciec był Żydem, który wyemigrował z Węgier.

***

Dzielnica żydowska pokrywa się z granicami dawnego getta. Wędrówka po peszteńskim kwartale zamkniętym ulicami Andrássy, Károly, Rákóczi i Erzsébet to podróż w niemal filmowych dekoracjach. Szykowne kamienice z XIX i początku XX w., które należały do bankierów, lekarzy czy prawników, zdobią witraże, stiuki i kamienne dekoracje z motywami judaistycznymi.

W XIX w. społeczność żydowska zyskała pełne prawa. Żył wówczas i działał Theodor Herzl, twórca syjonizmu (1860-1904) - na jego cześć nazwano plac przed Wielką Synagogą, przyszedł na świat w sąsiednim domu. W Budapeszcie urodził się światowej sławy fizyk Edward Teller (1908-2003), twórca bomby wodorowej, tu nauki pobierał "węgierski Chagall" Amos Imre (1907-44). Teller wyjechał, gdy na Węgrzech wprowadzono zasadę numerus clausus , czyli ograniczania liczby żydowskich studentów na uniwersytetach, a malarz Imre nie powrócił z obozu pracy w Niemczech.

Temat Holocaustu najpełniej pokazał Imre Kertesz (Nobel 2002, urodzony w Budapeszcie w 1929 r.), ale miejsc związanych ze sławnym pisarzem nikt nie potrafi mi wskazać. - Przecież on od lat mieszka w Niemczech - mówi nasz przewodnik Richard Bogdan.

Z 800 tys. Żydów, którzy mieszkali przed wojną na Węgrzech, 600 tys. zginęło podczas Zagłady. Tym, którzy przeżyli, pomaga Federacja Węgierskich Gmin Żydowskich. - Codziennie wydajemy kilkaset darmowych obiadów - mówi Gusztáv Zoltai, przewodniczący federacji, która zajmuje zabytkowy budynek przy ul. Sip. - Starszym i schorowanym zapewniamy wsparcie finansowe i opiekę medyczną, m.in. w żydowskim szpitalu, jedynym w tej części kontynentu.

Na Węgrzech mieszka najliczniejsza w Europie Środkowej społeczność żydowska, ok. 100 tys. osób, większość w stolicy. Działają domy modlitwy, klub dla młodzieży, jesziwa, żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnia. Żeby dostać się do budynku University of Jewish Studies na ulicy Berkocsis, znów muszę przejść gruntowną kontrolę. Studiuje tu trzysta osób: kształcą się rabini, kantorzy, nauczyciele; każdy chętny do zgłębiania hebrajskiego, żydowskiej kultury i historii ma do dyspozycji milionowy zbiór książek, pism, a nawet średniowiecznych manuskryptów (w uczelnianej niewielkiej synagodze pamiątkowe witraże ufundowali krewni osób, które właśnie stąd były deportowane).

Ortodoksi mają mykwę przy ul. Kazinczy. Tu również znajduje się koszerna piekarnia, a kilka przecznic dalej - rzeźnik i winiarnia. Na ulicy Dob ortodoksyjna synagoga sąsiaduje z koszerną rzeźnią i restauracją Hanna. To raczej niewielka stołówka z domową atmosferą, niewygórowanymi cenami i pysznymi zserbo - ciastkami z masą orzechową. Przy sąsiednim stoliku starsi ludzie dyskutują nad talerzami czulentu z fasolą, mężczyzna z pejsami i w kapeluszu z zamkniętymi oczami szepcze modlitwę, po czym duszkiem wypija coca-colę. Za ok. 4 tys. forintów można zamówić "szabas lunch": hallah , czyli szabasową kręconą bułkę, rybę, ciasto i wino. Nieco dalej, w skromnym sklepiku U Rothschilda kupuję koszernego kubusia i słoik buraków z Brooklynu z etykietką "Borscht", a w sklepiku z judaikami - haftowaną jarmułkę. W okolicy jest nawet koszerna pizzeria, o barach z muzyką klezmerską na żywo nie wspominając.

23 synagogi są otwarte dla wszystkich, podczas Jom Kippur i Rosz ha-Szana świętują w nich dziesiątki tysięcy osób. Moją uwagę zwróciła ortodoksyjna bożnica przy ul. Rumbach - budynek z 1870 r., w stylu mauretańskim, nie jest jeszcze do końca odnowiony, ale zachwyca wspaniałą kolorystyką, misternymi dekoracjami w fiolecie i ultramarynie.

Na skwerze przy ul. Dob trafiam na mosiężnego anioła umocowanego na jednej z pustych ścian starej kamienicy. Pochylony nad leżącym mężczyzną podaje mu wstęgę, przywołuje pamięć Carla Lutza, szwajcarskiego konsula, który uratował tysiące Żydów przyznając im obywatelstwo i wydając paszporty gwarantujące nietykalność. Podobnie działali inni dyplomaci z krajów neutralnych, zwłaszcza najbardziej znany Raoul Wallenberg, sekretarz szwedzkiej ambasady, który ochronił 20 tys. węgierskich Żydów.

***

W bogatszej części dzielnicy, przy ul. Erzsébet, króluje New York Palace, kiedyś siedziba NY Insurance Company, dziś hotel. Włoscy właściciele urządzili wnętrza z 1894 r. nowoczesnymi meblami, ale legendarna New York Café zachowała atmosferę fin de siecle'u. Elewację oświetlają lampy trzymane przez kilkanaście mosiężnych faunów, a wewnątrz, wśród spiralnych kolumn, kaskadowych żyrandoli i luster, goście popijają kawą orzechowy tort Esterhazy'ego. Zupełnie jak przed wiekiem, gdy przy swoich stolikach siadywali znani pisarze i aktorzy. Tu pisał swoje pierwsze teksty Ferenc Molnar, autor "Chłopców z Placu Broni", oraz Alexander Korda, czyli Sandor Kellner - najpierw dziennikarz, później słynny reżyser i producent.

Kilka przecznic dalej biegnie szeroka ulica Andrássy, zwana budapeszteńskimi Champs-Elysées. Pełna eleganckich sklepów, restauracji i bogatych kamienic, przed pięcioma laty została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Stoi tu neorenesansowa Opera 1884 r. - Węgrzy twierdzą, że tylko La Scala ma lepszą akustykę i tylko Covent Garden większą scenę (przed wiekiem bilet kosztował 12 forintów, czyli tyle co dwa dobre konie).

Codziennie po południu można wraz z przewodnikiem zajrzeć do lóż z purpurowymi zasłonami i kanapami oraz przejść się po paradnych schodach królewskich z wielkim lustrem u szczytu - tafla, w której ponoć z upodobaniem przeglądała się cesarzowa Sissi, odbija wspaniałe kandelabry i kolumny z żółtego marmuru. Ciekawostką jest wciąż sprawna klimatyzacja z 1884 r., czyli umieszczone pod fotelami żeliwne kratki, przez które nawiewano chłodne lub ciepłe powietrze.

Jeszcze bardziej okazale prezentuje się eklektyczny gmach Parlamentu z 1904 r. W środku czerwone dywany spływają z 96 stopni, w najwyższym punkcie budynek liczy 896 m, a pierwsze posiedzenie odbyło się w niegotowym jeszcze obiekcie w 1896 r., w rocznicę tysiąclecia państwa węgierskiego. Magiczna liczba upamiętnia rok 896, kiedy Madziarzy rozpoczęli panowanie w dorzeczu Dunaju. Wnętrza pełne marmurów, fresków, malowideł i majolik stworzył Imre Steindl, żydowski architekt, zwycięzca konkursu (wśród witraży o tematyce historycznej jeden opowiada historię króla Dawida; podczas wojny stuletnie witraże wyjęto z ram i schowano w podziemiach). W reprezentacyjnej Sali pod Kopułą, w szklanej gablocie spoczywają węgierskie regalia: wysadzana szafirami i ametystami tysiącletnia korona Stefana I oraz królewskie jabłko i berło. Na korytarzach zwracają uwagę mosiężne popielniczki z rowkami oznaczonymi personalnymi numerami parlamentarzystów - podczas zbyt nudnych przemówień wychodzili z sali, żeby zapalić cygara i odkładali tlące się (na potem) w "swoich" rowkach.

***

Na nabrzeżu Dunaju (w pobliżu Parlamentu) stoją dziesiątki par butów: dziecięce z wyciągniętymi sznurówkami i pantofle na obcasach, znoszone obok eleganckich, ustawione z przesadną starannością na krawędzi muru albo niedbale porzucone - wszystkie mosiężne i hiperrealistyczne. To niezwykle poruszający pomnik pięciu tysięcy Żydów, którzy ściągali tu buty przed rozstrzelaniem i strąceniem w dół przez strzałokrzyżowców, węgierskich faszystów (wspomina o tym Kertesz w "Losie utraconym"). To wtedy, w 1944 r., Dunaj nazwano "czerwoną rzeką".

Historię Zagłady wiernie dokumentuje otwarte trzy lata temu nowoczesne, multimedialne Muzeum Holocaustu. Teatralna lornetka, lalka, papierośnica, filiżanka i inne przedwojenne przedmioty codziennego użytku przypominają społeczność, która od lat 30. XX w. była sukcesywnie pozbawiana praw i dla której Auschwitz stało się największym cmentarzem w historii Węgier (zginęło tam pół miliona węgierskich Żydów). Mówią o niej także liczne filmy i plansze, w tle słychać przejmujące odgłosy maszerujących ludzi. Nazwiska niektórych ofiar wygrawerowano na murze, pod którym zwiedzający kładą kamyczki - symbol pamięci o zmarłych.

Niezwykłe wrażenie robi należąca do muzeum synagoga: zamiast drewnianych ławek stoją tu szklane, przezroczyste krzesła z wygrawerowanymi laserowo portretami tych, którzy odeszli: prawnika Zsigmunda, krawcowej Evy, sprzedawcy porcelany Gyuli i wielu innych. Kruche, szklane in memoriam w stuletnim wnętrzu pustej bożnicy.

***

Mad leży 200 km od stolicy, w słynącym z wina regionie Tokaj. Miasteczko bajeczka: słoneczne wzgórza z winnicami, zadbane domki i kurant co godzina wygrywający melodię. Siwowłosy przygarbiony mężczyzna, który przyjechał tu kiedyś z rodziną, poszedł prosto do synagogi. - Tutaj stałem z innymi, tędy strzałokrzyżowcy nas wyprowadzali, sześćset osób prosto do Auschwitz, przed deportacją oddałem wszystkie kosztowności - opowiadał rodzinie. Udało mu się ocalić tylko obrączkę, którą schował w mysiej dziurze. To było gdzieś tutaj, pokazywał wnukom. Schylił się, sięgnął - złote zakurzone kółko trzydzieści lat przeleżało w zniszczonej bożnicy.

Znam tę historię od Barnabasa Fehéra, który wielkim kluczem otwiera i zamyka drzwi świątyni z 1795 r. (staruszek mieszka po sąsiedzku i od lat dogląda budynku). Barokowa synagoga zdobyła trzy lata temu nagrodę Europa Nostra za doskonałą renowację. Dziś w Mad nie mieszka ani jeden Żyd i świątynia jest używana okazjonalnie, ostatnio rok temu na ślub.

Na węgierskiej prowincji znajduje się ponad półtora tysiąca cmentarzy i półtorej setki synagog, mniej lub bardziej zapomnianych...

- Pokolenie drugiej wojny wymiera, a ich dzieci, urodzone i wychowane za komuny, to dla nas "stracona generacja", która odeszła od religii - opowiada Jeno Freund z kahału w Miszkolcu. - Do korzeni wracają teraz wnuki i prawnuki pokolenia Holocaustu, które chcą kultywować tradycję. Ostatnio dwukrotnie mieliśmy tu bar micwę, po raz pierwszy od ćwierć wieku!

W eklektycznej bożnicy z XIX w., pomysłu Ludwiga Förstera, autora Wielkiej Synagogi budapeszteńskiej, czas się zatrzymał. Nie została zniszczona w czasie wojny, ale nie była też odnawiana. Może dzięki temu wyblakłe freski, wytarta posadzka, babiniec na balkonie i ławki z imiennymi mosiężnymi tabliczkami sprzed wieku mają szczególny urok.

W Tokaju

Żydowskie tropy odnalazłam także w Tokaju - niewielkim miasteczku pośród wzgórz obsadzonych winoroślą, gdzie krzyżują się uliczki z szyldami zachęcającymi do degustacji najbardziej znanego węgierskiego trunku. Ul. Bema zamieszkiwali kiedyś żydowscy kupcy - przed wiekami to przede wszystkim oni handlowali winem. Dziś w kraju działają tysiące małych winiarni, takich jak Elisabeth przy Bema. Gospodyni prowadzi do podziemi z 1740 r., w których leżakują beczki zatkane szklanymi korkami.

Tokaj to dwa miasta, naziemne i podziemne. Korytarze biegną w różne strony - drążono je bez planu w miękkim tufie, dopóki nie napotkano na twardą skałę. Z niskich stropów pokrytych kroplami wody zwisają pajęczyny i nitki pokryte botrytis , szlachetną pleśnią, która decyduje o smaku tokaju. Przez cały rok panuje tu 96-stopniowa wilgotność, a powietrze ma 12 stopni - w takich warunkach leżakuje trunek, który zamawiał z upodobaniem Ludwik XIV i za którym przepadała cesarzowa Sissi (niezwykle dbała o formę i nie uznawała żadnych deserów poza tokajem). Próbuję wytrawnego furminta i słodkiego aszu zwanego winem królów i królem win, w piwnicy, z której zamawiała dostawy caryca Katarzyna II.

W sieci

www.wegry.info.pl

www.opera.hu

www.parlament.hu

www.hdke.hu

Więcej o: