W świetle reflektorów i w blasku Księżyca góry robiły się coraz wyższe, droga układała się miejscami w serpentyny. Na nocleg zatrzymałem się w uroczym hotelu Muczne we wsi Muczne. Ponieważ zjawiłem się tu jedynie na weekend, by nie marnować czasu wstałem razem ze słońcem. Wyszedłem na balkon i oniemiałem. W świetle wschodzącego słońca, na tle niezwykle niebieskiego nieba, zobaczyłem Bukowe Berdo mieniące się żółciami, pomarańczami, zgniłą zielenią, brązami - przepiękne! Chciałem jak najszybciej znaleźć się na górze, poczuć na twarzy oddech połonin, zatopić się bez reszty w krajobrazie. Po niespełna godzinie już tam byłem! Poza Bukowym Berdem był jeszcze Krzemień, Szeroki Wierch, Halicz i Rozsypaniec. Na horyzoncie pokazywała swoje wdzięki Tarnica, po lewej jak na dłoni rysowała się Obnoga i Grandysowa Czuba, a po prawej głęboko w dolinie wił się wśród buków niewidoczny Terebowiec. Byłem w raju!
Przeżyłem w tym roku podczas pieszej wyprawy dookoła Polski - w Łupkowie, w "schronisku na końcu świata" albo, jak nazywają je niektórzy, "Ostatnim Takim Schronisku" w Bieszczadach. To stary drewniany budynek, bez wygód i prądu, ale z fantastyczną atmosferą stworzoną przez gospodarza Adama Furmaniaka. Właśnie tu spotkałem legendarnego bieszczadzkiego pieśniarza i poetę Karola Płudowskiego. Specjalnie dla mnie, samotnego wędrowca, który miał jeszcze przejść Beskid Niski, Tatry, Beskidy i Sudety, dał recital. Słów śpiewanej przez niego pieśni: "I mówię tak samemu sobie/Patrząc w zawite z łyka kręgi/Szczęśliwy, kogo przyozdobił/Kijem i torbą los włóczęgi/Kto w swym ubóstwie nie zna troski/Ani przyjaciół ani wrogów/I może z wioski iść do wioski/Modląc się do spotkanych stogów..." - nie zapomnę nigdy. Doskonale oddają emocje związane z samotną wędrówką. Wpis Karola w moim "dzienniku pokładowym" to jedna z najcenniejszych pamiątek wyprawy, podobnie jak podarunek od Adama - wykonana przez niego rzeźba.
Ja akurat "doszedłem tam ". Było to 11 lipca 2007 r., w 126. dniu mojej wędrówki wzdłuż granicy zachodniej, następnie plażą Wybrzeża Bałtyckiego, ścieżkami Warmii, Mazur, Suwalszczyzny, Podlasia, przez nadbużańskie łąki, przemyskimi dróżkami i dalej bieszczadzkimi szlakami...
w Karpatach Ukraińskich, w 2005 i 2006 r. Przeszedłem Czarnohorę, Świdowiec, Gorgany i Bieszczady Wschodnie. Byłem na Howerli, Bliźnicy, Sywuli i Pikuju. Szedłem wzdłuż przedwojennej granicy Polski. Napawałem się pięknem Lwowa, zadumałem nad grobami Orląt. Poznałem tam ludzi ciężko pracujących w lesie i wypasających bydło na połoninach, biednych, ale niezwykle życzliwych i gościnnych, gotowych podzielić się ostatnią kromką chleba. Przyjmowali mnie na nocleg bez względu na porę dnia czy nocy. Czułem się wśród nich jak w rodzinie.
góry. To moja miłość; nieraz trudna, stawiająca wymagania, ale wspaniała. Góry uczą pokory, odpowiedzialności, rozsądku, cierpliwości... To dzięki nim zawiązały się i ciągle zawiązują nowe przyjaźnie. To dzięki nim jestem bliżej nieba
Muczne w Mucznem (obecna nazwa: Ośrodek Rekreacyjno-Wypoczynkowy "Pod Bukowym Berdem"). Stojąc na balkonie, można "być w Bieszczadach, nie wychodząc w góry", a rankiem zobaczyć pasące się na łące stado jeleni. To doskonałe miejsce, by udać się na wycieczki ścieżkami historyczno-przyrodniczymi do Dydiowej, Sianek, źródeł Sanu, Dźwiniacza. Od czasu, gdy zaprzyjaźniłem się z gospodarzami hotelu (też ze Świętokrzyskiego!) i spotkałem w nim wielu ciekawych ludzi, lubię go jeszcze bardziej. No i podają tu znakomite żeberka w miodzie na ostro. Niebo w gębie! (tym sposobem odpowiedziałem na kolejne pytanie tego kwestionariusza).
oczywiście mapy i przewodniki. Oprócz tego zawsze mam dobrą latarkę, scyzoryk (pamiątka po ojcu), kompas (może kiedyś odbiornik GPS), różaniec (od Ojca Świętego Jana Pawła II), zapalniczkę, termos z herbatą z rumem i entuzjazm oraz nadzieję, że spotkam i poznam ciekawych ludzi, zobaczę coś nowego nawet w miejscach, które już znam.
Nie uprzedzam się do miejsc i ludzi. Nawet w okolicach, które wydawały nam się mało sympatyczne, można zobaczyć coś innego, ciekawego.
Najpierw do Krakowa, gdzie czeka mnie rodzinne wydarzenie - siostrzenica mojej żony, Justyna, urodzi córeczkę. Później zapewne będą jesienne Bieszczady i podziwianie feerii kolorów oraz odwiedziny w wyremontowanym hoteliku w Zatwarnicy, skąd udam się ścieżką historyczną do Hulskiego, Krywego i Tworylnego.
Chciałbym przejść szlak św. Jakuba z Lourdes do Santiago de Compostela, dokończyć przejście Łuku Karpat w Rumunii i Słowacji, wrócić na Ukrainę i zobaczyć zamki dawnej Rzeczpospolitej oraz Krym, odwiedzić Gruzję, obejść Bałtyk, ruszyć szlakiem transsyberyjskim, wrócić w Sudety, do Puszczy Rominckiej. I jeszcze wiele innych wymarzonych miejsc zobaczyć... Oby starczyło życia
Wojciech Bogusław Różycki mieszka w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jego piesza wyprawa granicami dookoła Polski trwała 192 dni. Rozpoczął ją 8 marca 2007 r. w Ustrzykach Dolnych, ale - z uwagi na głęboki śnieg zalegający wysokie partie gór - przeniósł się do Zgorzelca, by kontynuować wędrówkę i zakończyć ją tamże 15 września. W sumie pokonał ok. 4 tys. km. Można o tym poczytać na: