Część pozostała w mojej ukochanej Warszawie, rodzinnym mieście, które staram się odwiedzać co roku. Jeżeli tego nie zrobię, wpadam w nostalgię, której nie może uleczyć nawet czyste ottawskie powietrze. Inna część serca została na zawsze w Południowej Afryce, wokół Cape Town i w parku Krugera. Kolejny fragment - w Nowej Zelandii. To kraj nadzwyczajnej urody, pełen niezwykłej roślinności, gdzie z miejsc najdalej oddalonych od morza daje się wyczuć słoną wodę. Widzę swoje serce, jak siedzi pod najpiękniejszym, najstarszym drzewem kauri - dwakroć starszym od "Bartka", a zwanym Tane Mahuta od imienia maoryjskiego boga - i słucha szumu jego liści. Jeszcze inny kawałek siedzi u podnóża góry Taranaki, no i oczywiście spora część pozostała w Hamilton w rejonie Waikato, znanym z filmowej wersji opowieści Tolkiena jako Shire, kraj hobbitów, miejsce urodzin Froda.
w parku Krugera, a dokładniej noc, kiedy zobaczyłam bezchmurne niebo afrykańskie. Nie da się tego zapomnieć i trudno to opisać. W takiej chwili człowiek rozumie, jak małym i mało ważnym jest tworem, zwłaszcza jeśli do widoku dodać dźwięk - ryk słoni i lwów, a w tle świerszcze. Często wędrowałam po sześćsetletnim zagajniku w Hamilton, pośród drzew znanych mi jedynie z podręczników. Nie tylko fascynował mnie jako botanika, ale też ożywiał maoryjską mitologię. Pomagał zrozumieć, skąd wziął się taki właśnie system wierzeń i dlaczego ma tyle powiązań z naturą, której na Nowej Zelandii nie da się zignorować, nawet jeżeli jest to tylko maleńka oaza w mieście.
że baobaby wyglądają, jakby żywcem wyszły z legendy. Kto czytał "W pustyni i w puszczy", pamięta "Kraków", który udzielił schronienia Stasiowi i Nel. Widziane z bliska afrykańskie baobaby zachwycają urodą. Według legendy lew, król zwierząt o porywczym charakterze, w napadzie złości wyrwał baobab z ziemi i cisnął precz. Kiedy złość mu przeszła, pożałował swego czynu, podszedł do drzewa z przeprosinami i wsadził je w ziemię... do góry nogami. Od tego czasu baobaby wyglądają, jakby im liście wyrastały z korzeni, tak właśnie, jak to widziałam w parku w Vendzie.
gdzie krzewy jagód były dużo wyższe ode mnie, a promienie słoneczne nie dochodziły, bo niebo przysłaniały jałowce wirginijskie i jodły Douglasa (niektóre liczą 2000 lat) wyrastające ponad paprociami drzewiastymi. W kanadyjskiej dżungli nadbrzeżnej chodzi się po materacu z mchów i wdycha powietrze, jakiego nigdzie indziej nie ma.
Spędziłam kiedyś tydzień w Coos Bay Oregon, w domu wiszącym nad stromym brzegiem Pacyfiku, z prywatną plażą i rojem kolibrów, które piły nektar z kwiatów fuksji i pojników umocowanych wzdłuż wielkich okien patrzących na ocean. Woda Pacyfiku na tej szerokości geograficznej pozwalała jedynie na moczenie pięt podczas długich spacerów po plaży. Pogoda była też idealna. Kiedy mieliśmy dosyć słońca, wybieraliśmy się do lasu na wyśmienite żółte jeżyny. Szklany dom pośród szumu oceanu, promieni słońca i uwijających się kolibrów - tak, to moje najpiękniejsze wakacje.
chodzić po ulicach Warszawy, ciągną mnie jak magnes Starówka, Łazienki, stare cmentarze. Dlaczego? Może szukam tego kawałka serca? A może cieni tych, co odeszli? A może siebie?
w North Rustico na Wyspie Księcia Edwarda (kraina Ani z Zielonego Wzgórza). W wielkiej stodole zamienionej na restaurację podawano owoce morza: homary jak słonie, świeżutkie, polane rozpuszczonym masełkiem, zupę-specjał zwaną seafood chowder, a do tego tony fantastycznych dodatków.
mężem i z aparatem fotograficznym. Mój wierny Nikon pomaga zapisać na kliszy to, co widziałam. Mąż pozwala przetrwać podróże i cieszyć się beztroską, bo wiadomo, że tam, gdzie on jest, nie będzie chaosu i przykrych niespodzianek. A potem dzięki niemu mogę uporządkować wspomnienia.
Nie lubię zatrzymywać się w dużych hotelach. Nie mają twarzy, wszędzie są takie same. Wolę małe pensjonaty, jak te, które spotkałam na wycieczce rowerowej po Umbrii i Toskanii - pałacyki, wille przerobione na raj dla turystów. Każdy pensjonat inny, a do tego karmią w nich doskonale. Polecam więc to, co firmuje włoskie ministerstwo rolnictwa.
Gaspé w Québec. Półwysep zapewne piękny, ale nie jest szczególnie miło podróżować po tej części świata samochodem z rejestracją z Ontario i nie mówić tamtejszą wersją francuskiego. Ludzie byli bardzo niesympatyczni, a policja traktowała nas jak przestępców.
Izraela, z drugą wizytą. Za pierwszym razem obwożono nas z paradą. Tym razem będziemy oglądać kraj z okien wynajętego samochodu. Mam nadzieję, że uda mi się popływać w Morzu Martwym, leżąc płasko na plecach, a nie bujać się jak bezradny korek.
Marzę o sercu Australii i wspinaczce na Uluru, czyli Ayers Rock, słynną czerwoną skałę. Chciałabym też wybrać się do Japonii, niekoniecznie do Tokio, raczej tam, gdzie jest ciszej, ale są kolekcje bonsai, i gdzie można podziwiać ogrody.