Na przystani promowej w Gdyni stawiliśmy się o godz. 6 rano. W kasie czekały na nas bilety na prom (650 zł do Karlskrony i z powrotem, powrót za dwa tygodnie, rowery bezpłatnie). Godzinę później do nabrzeża przybił prom "Stena Baltica". Już same jego rozmiary zrobiły na nas duże wrażenie. Po kontroli dokumentów razem z samochodami osobowymi wjeżdżamy na prom. Zabezpieczamy rowery, zabieramy podręczny bagaż i ruszamy na siódmy pokład do naszych kabin. Rejs był bardzo przyjemnym przeżyciem - spokojna niczym jezioro tafla Bałtyku, łagodny wiatr, nasycone jodem morskie powietrze. Dziewczynki zwiedzały prom, ja kupiłem w kantorze szwedzkie korony (po ok. 50 gr). Ok. godz. 18 prom zwolnił, na horyzoncie zauważyliśmy pierwsze z 33 wysp archipelagu Karlskrony - małe granitowe szkiery w przeszłości (i obecnie) broniące dostępu do portu w Karlskronie. O 19 zjechaliśmy z promu na szwedzką ziemię, kierując się obwodnicą do centrum miasta w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Polka mieszkająca w Szwecji na stałe, którą spotkaliśmy na ścieżce rowerowej, powiedziała nam, że możemy rozbić namioty na kąpielisku obok osiedla domków Ringo (w Szwecji, bardzo przyjaznej dla turystów, można spędzić jedną noc poza zorganizowanymi kempingami). Kierując się w stronę przystani, obserwowaliśmy krajobraz, zabudowania i ukształtowanie terenu. Wzdłuż osiedlowej drogi ciągnęły się skały ozdobione roślinnością. Wrażenie zrobiły na nas drewniane domki z ogrodami, stojące przy samej drodze, a nawet na wzgórzach. Niemal przy każdym stał nieodłączny samochód, łódź motorowa lub żaglowa. Miejsce wskazane przez naszą rodaczkę okazało się bardzo dobre. Wstawiliśmy rowery do drewnianej przebieralni, zrobiliśmy kolację, rozbiliśmy namioty i... spać.
Pierwszą noc w Szwecji przespaliśmy jak przysłowiowe susły. Rano wyruszyliśmy do centrum Karlskrony 11-kilometrową ścieżką rowerową. Jazda na rowerze to tutaj prawdziwa przyjemność, zwłaszcza że kierowcy bardzo uważają na rowerzystów. Podziwialiśmy przystanie z mnóstwem różnej klasy jachtów i łodzi motorowych. W biurze informacji turystycznej na rynku dostaliśmy mapy ze szlakami rowerowymi w południowej części kraju oraz broszury o historii miasta (również polskojęzyczne). Tak zaopatrzeni ruszyliśmy w stronę trasy E22 biegnącej w kierunku Malmö i Göteborga. Szlak rowerowy obfitował w zakręty, wzniesienia i obniżenia terenu. Ok. 20 km za Karlskroną ustaliliśmy, że rezygnujemy z dojazdu do Kopenhagi, wracamy do Karlskrony i jedziemy na wyspę Oland, a jeśli zdążymy przed dniem odpłynięcia promu (22 sierpnia), zwiedzimy także wyspy w pobliżu Karlskrony. Pojechaliśmy kilka kilometrów do sklepu w pobliżu miasta Nattraby, gdzie szwedzka artystka Malin Svenson przebudowała starą wieżę ciśnień na hutę szkła artystycznego. Zbliżał się wieczór i trzeba było rozejrzeć się za bezpiecznym miejscem na nocleg. Ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się w okolice miejscowości Skaykula. Nieco z boku lokalnej drogi w pobliżu dużego rozlewiska stał dość duży, ładny dom. Spytaliśmy jego mieszkankę, starszą panią, o możliwość rozbicia namiotów na łące - z uśmiechem wyraziła zgodę. Potem, w zapadających ciemnościach poszliśmy na spacer w kierunku przystani. Za domkiem starszej pani mieścił się naturalny rezerwat przyrody. Po oczku wodnym pływały kaczki, nieco dalej rosły drzewa, a skały porastała bujna roślinność. Gospodarze domku z przystanią wyrazili zgodę na naszą kąpiel.
W słoneczny sobotni poranek byliśmy na nogach przed godz. 8. Toaleta, śniadanie i zwinięcie namiotów zajęły nam ok. 2 godz. Ruszyliśmy w drogę powrotną do Karlskrony, kupując po drodze pieczywo w sklepie ICA. Przez Lyckeby i Ramdalę zmierzaliśmy w kierunku Jämjö. Pokonaliśmy kilka solidnych podjazdów, co wymagało znacznego wysiłku, ale dziewczynki świetnie sobie poradziły z doborem przełożeń w rowerach. W Jämjö zjechaliśmy z trasy E22 na lokalną drogę, kierując się do małej miejscowości Kristianopel nad samym morzem. Jako liczna grupa wzbudzaliśmy spore zainteresowanie i sympatię. Droga wiodła przez lasy, obok wielu gospodarstw. Przy każdym z nich nienagannie wystrzyżone trawniki, ogrody z altanami, place zabaw dla dzieci i łodzie. Dochodziła godz. 18, rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg. Przy kolejnych zabudowaniach pytaliśmy gospodarzy o zgodę na rozbicie namiotów. Młody mężczyzna bez wahania wskazał nam trawnik z okrągłą trampoliną obok własnego domku. Zmęczone dziewczynki z wyraźną ulgą przyjęły zgodę gospodarza - od rana pokonaliśmy już ok. 50 km. Ustawiwszy rowery przy kamiennym ogrodzeniu, zabraliśmy się do rozkładania namiotów. Przyglądali się nam z zaciekawieniem córki gospodarzy - pięcioletnia Teah (Tija) i dziewięcioletnia Lina. Gdy namioty już stanęły, zaprosiły nasze bliźniaczki do wspólnych podskoków na trampolinie (bariera językowa nie była żadnym problemem). Przyglądaliśmy się im razem z gospodarzem Peterem i jego żoną Aną. Zaprosili nas do domu, zaproponowali kąpiel i kolację złożoną z pizzy. Byliśmy zachwyceni! Nasze polsko-szwedzkie spotkanie zakończyło się o pierwszej w nocy zaproszeniem na wspólne śniadanie.
Niedzielny poranek powitał nas promieniami mocno grzejącego słońca. Do wczesnej pobudki zachęciła nas wizyta małej, wesołej Tii. Po smacznym śniadaniu, ok. godz. 10 pożegnaliśmy przemiłą szwedzką rodzinę, wymieniliśmy adresy i drobne upominki, z nadzieją na spotkanie (może w Polsce?) i ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Kristianopela dojechaliśmy w samo południe. Ta maleńka miejscowość słynie z przepięknych prywatnych ogrodów, różanego i lawendowego, sklepu i gospody utrzymanych w XVIII-wiecznym stylu, dużego kąpieliska, kempingu i portu jachtowego. Wjechaliśmy najpierw do portu, gdzie wśród wielu jachtów zauważyliśmy jeden z grupą młodych Polaków, którzy przypłynęli ze Świnoujścia. Przy kąpielisku spotkaliśmy dwóch rowerzystów z Warszawy - oni również zwiedzali Szwecję na rowerach. Potem wzięliśmy mapy z biura turystycznego i ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Kalmaru. Lokalne drogi poprowadziły nas obok miasta Brömsebro do parkingu Broms, tuż przy trasie E22. Stał tam budynek z toaletami, w dzień pełniący również funkcję kiosku z prasą i biura informacji turystycznej. Na sporym zielonym terenie znajdowały się też ławki dla podróżnych i plac zabaw dla dzieci. Zbliżał się wieczór, więc zdecydowaliśmy się zostać tu na noc. Zabezpieczyliśmy rowery pod zadaszeniem, rozbiliśmy namioty na trawie i zrobiliśmy kolację z naszych zapasów.
Poranne słońce dało sygnał, że czas ruszyć w drogę, do Kalmaru zostało nam ok. 50 km. Wjechaliśmy na trasę E22. Droga wiodła przez lasy, łąki i pastwiska, na których pasły się konie. Popsuła się pogoda, zaczęło mocno wiać, jazda z ciężkimi sakwami po pagórkowatym terenie wymagała sporego wysiłku, szczególnie od Alicji i Oli. Minąwszy Bergkwarę i Soderakry, zjechaliśmy ponownie na lokalną drogę nr 130. W pobliżu miasteczku Hagby kupiliśmy chleb i wodę, po czym ruszyliśmy do Vassmolosy. Na noc zatrzymaliśmy się na niewielkim parkingu w pobliżu Ljungbyholm. Za drucianym ogrodzeniem zobaczyliśmy rezerwat przyrody przypominający nieco oazę na pustyni: drzewa, krzewy i skały. Zbierało się na deszcz, więc rozbiliśmy namioty i przykryliśmy rowery folią. Po kolacji, gdy układaliśmy się do spoczynku, deszcz grał już na namiotach wspólnie z wiatrem swoją własną melodię.
Deszcz i silny wschodni wiatr nie wróżyły udanego dnia. Choć ok. godz. 8 przestało padać, wiatr nie dawał za wygraną. Korzystając z poprawy pogody, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę - do Kalmaru pozostało nam ok. 12 km. Droga do centrum miasta to zjazd z solidnej góry, trzeba było zachować stałą kontrolę nad ciężkimi rowerami. Miasto jest bardzo ładne, z dużą ilością zieleni, przystani wodnych i zabytków. Na drewnianym podeście grupa ludzi w różnym wieku tańczyła do muzyki zespołu ABBA. W informacji turystycznej dostałem mapy Kalmaru i wyspy Oland. Na pobliskiej wysepce Slottsfjarden górował renesansowy zamek, zbudowany i zmieniony w twierdzę przez szwedzkich królów z dynastii Wazów - Gustawa, Eryka XIV i Johana III (niestety, bilet 75 koron od osoby!). Obozowisko rozbiliśmy w pobliskim lesie.
Z Kalmaru na wyspę Oland jedziemy przez nowoczesny sześciokilometrowy most, tylko dla samochodów. Ale codziennie od godz. 7 do 19 (o pełnej godzinie) kursuje Cykelbuss - autobus z dużą przyczepą na rowery. Przejazd trwa ok. 20 min i kończy się na parkingu ok. 7 km od centrum portowego miasteczka Farjestaden. Kilka minut po godz. 10. siedzieliśmy wygodnie w autobusie, podziwiając fantastyczne widoki na Kalmar i całą okolicę. Po wyładowaniu rowerów jedziemy do centrum, gdzie kupujemy zapas chleba, oglądamy port jachtowy i kąpielisko, a potem wjeżdżamy na drogę 136 w kierunku miasta Borgholm. Tu odwiedzamy imponujący kompleks rozrywkowy z basenami, zoo, parkiem piratów i ruszamy dalej, aby jak najwięcej zobaczyć na północy wyspy. Słoneczna, choć wietrzna Olandia (137 km długości, ok. 16 szerokości) jest ulubionym miejscem wypoczynku Szwedów - ponad 20 kempingów, setki kilometrów ścieżek rowerowych, mnóstwo zieleni, rejsy statkami. Bujne wrzosowiska wpisano na listę dziedzictwa UNESCO. Jadąc drogą 136, podziwialiśmy krajobraz: pola, łąki, lasy liściaste i iglaste. Nie zabrakło też symbolu Olandii - wiatraków. Z około 2 tys. zostało ich już tylko 355. Za miasteczkiem Ralla silny wiatr mocno spowolnił tempo naszej jazdy. Ok. 12 km przed Borgholmem zatrzymaliśmy się więc na nocleg na przydrożnym parkingu. Przed snem zabezpieczyliśmy folią rowery przed deszczem, co okazało się czynnością bardzo przezorną.
O godz. 7 obudziły nas silne podmuchy wiatru i krople deszczu podskakujące na namiotach. Kiedy koło południa poprawiła się pogoda, ruszyliśmy w kierunku Bergholmu. Po lewej minęliśmy kilka starych wiatraków, zza niedalekiego horyzontu wystawały ruiny zamku (odwiedzimy go w drodze powrotnej). Przed wjazdem do miasta zobaczyliśmy z prawej strony rezerwat przyrody Alvaret, pełen traw, skał i krzewów. Przed ulewnym deszczem uciekliśmy na nadmorski kemping Kapelludden (rozbicie namiotu 180 koron). Dziewczynki prosiły, żeby wracać do Karlskrony, głównie z powodu pogody, która psuła się coraz bardziej. Z żalem zgodziłem się zawrócić. Kiedy przestało padać, wyjechaliśmy z Borgholmu, kierując do potężnych ruin starego zamku Borgholm, stojącego na wzgórzu ok. kilometr za miastem. Potężne mury zrobiły na nas duże wrażenie. Zamek, zbudowany w 1572 r., na miejscu warowni, później przebudowany, w 1806 r. zniszczył pożar (zwiedzanie 50 koron od osoby). W ruinach organizowane są obecnie koncerty muzyczne. Robimy pamiątkowe zdjęcia, i widząc, że niebo znów się chmurzy, kierujemy się do głównej trasy. Po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się na dużym parkingu w pobliżu miasta Ralla. Za bujnymi krzewami rozciąga się widok na pola, łąki, przez lornetkę dostrzegamy most do Kalmaru. Po kolacji na zadaszonych ławkach rozkładamy namioty i zasypiamy.
O 5 rano obudziły mnie podmuchy targającego namiotem wiatru. Ulewny deszcz wsiąkał w ziemię jak w gąbkę. Kolejną pobudkę dziewczyny zrobiły mi o godz. 8. Po śniadaniu ruszyliśmy z powrotem do Kalmaru. Załadunek rowerów i przejazd przez most nie trwał długo. Ścieżką rowerową dotarliśmy do rynku z XVII-wieczną katedrą i ratuszem. W 1647 r. średniowieczną zabudowę Kalmaru zniszczył pożar. Miasto zostało odbudowane na wyspie Kvarnholmen, w stylu barokowym, z przecinającymi się pod kątem prostym ulicami. Z malowniczej starówki wyjechaliśmy starą miejską bramą Vasterport wprost na centrum handlowe przy głównej ulicy. Potem udaliśmy się w kierunku parku, przy którym stał średniowieczny zamek. Zostawiliśmy rowery przy specjalnych stojakach i weszliśmy na jego teren. W głębokim rowie dawnej fosy zieleniła się trawa. W dolnych murach wykuto wiele otworów strzelniczych, na górnych stały solidne wieże boczne. Przez murowany tunel dotarliśmy do zamkowego dziedzińca (zwiedzanie zamku 75 koron od osoby). Uznaliśmy, że zdjęcia będą wspaniałą pamiątką z tego historycznego miejsca.
Nasza trasa prowadziła inną drogą niż przy wjeździe do Kalmaru. Pracownik stacji benzynowej podarował nam mapę i wyjaśnił, jak dojechać do Ljungbyholm lokalną drogą, a potem ścieżką rowerową. Doskonale wkomponowana w zielone i leśne tereny ścieżka poprowadziła nas przez ponad 15 km do miasteczka Tvarskog. Tu zrobiliśmy zakupy za 35 koron (kurczak z rożna, chleb, napoje). Gdy usiedliśmy na pobliskich ławeczkach, z nieba spadła ściana deszczu. Posiłek dokończyliśmy na zadaszonym przystanku autobusowym. Po półgodzinie przestało padać, mogliśmy więc jechać dalej. W gęstym lesie kilka kilometrów za miastem uzyskaliśmy zgodę starszego pana na rozbicie namiotów na trawniku przed jego ładnym domkiem. Schował nasze rowery do garażu i pozwolił skorzystać z łazienki. Odświeżone dzieciaki z szybkością błyskawicy przygotowały namioty do nocnego wypoczynku i szybko zapadła niczym niezmącona cisza.
Po noclegu w szumiącym lesie pożegnaliśmy uprzejmego gospodarza i skierowaliśmy się do miasta Paryd. Długie odcinki drogi prowadziły przez lasy przechodzące w łąki i pola. Krajobraz coraz bardziej przypominał tereny górskie. Następnym etapem w drodze do Karlskrony było duże miasto Torsas. Prowadziła do niego droga z mnóstwem zakrętów, podjazdów i zjazdów wśród wysokich lasów, wzdłuż dość szerokiej górskiej rzeki. Cały ten obszar był naturalnym rezerwatem przyrody. Zatrzymaliśmy się w zatoczce i po stromym zboczu zeszliśmy ścieżką nad rzekę. Niemal na jej środku falował drewniany pomost z drabinką. Rozciągał się stąd piękny widok na okolicę. Późnym popołudniem dotarliśmy wreszcie do Torsas, zrobiliśmy zapas pieczywa i nieco zmęczeni licznymi wspinaczkami zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Zagadnęliśmy gospodarza jednego z domów na rogatkach miasta, który zaproponował nam spędzenie nocy na podłodze w sosnowym domku.
Ok. 9 rano ruszyliśmy w dalszą drogę - od Karlskrony dzieliło nas ok. 30 km. W południe zrobiło się bardzo ciepło i niemal bezwietrznie. Na osiedle Ringo dotarliśmy ok. 15. Obok przystani bawiły się dzieci, niektóre skakały do wody. Chłopcy z zapałem zarzucali wędki, co kilka minut wyciągając szarpiące się na haczykach ryby. Schowaliśmy nasz ekwipunek w przebieralni, a potem moje panny szybko się przebrały i pobiegły poszaleć w wodzie, ja przygotowałem im gorącą herbatę i posiłek. Pod wieczór na przystani zostaliśmy już tylko my. Rozbiliśmy namioty, zjedliśmy kolację i ustaliliśmy, że następnego dnia pojedziemy na wyspy Senoren i Sturko.
Słońce mocno świeciło, zapowiadał się ładny dzień. Ruszyliśmy w kierunku Lyckeby znaną nam już ścieżką rowerową wzdłuż trasy E22. Drogowskaz w pobliżu miasteczka Ojersjo informował o lokalnej drodze w kierunku wysp Senoren, Sturko i Tjurko. Ten rejon pełen jest zatoczek, przystani i kempingów (rozstawienie namiotu 180-240 koron, czyli 90-120 zł). Po kilkunastu kilometrach za osadą Mocklo pojawił się przed nami bardzo stromy wjazd na most Mocklosund. Dziewczyny podjęły wyzwanie z pełnym sukcesem, ale kosztowało je to bardzo dużo wysiłku. Z obu stron mostu rozciągała się szeroka panorama na zatoki i wyspy. Z mostu skręciliśmy na parking, by złapać "drugi oddech". Trafiliśmy na bazar staroci. Na straganach odzież, porcelana, wyroby rzemieślnicze, płyty gramofonowe itp. Kupujących nie brakowało. Krętą, wznoszącą się na długim odcinku drogą wśród lasów i łąk pojechaliśmy dalej, z zamiarem dotarcia do kempingu na krańcach Sturko. W miasteczku Bredavik zobaczyliśmy na wzniesieniu duży zabytkowy wiatrak, w środku było muzeum historii wyspy i wiatraków, które na niej pracowały. Po 5 km dotarliśmy na kemping z mnóstwem przyczep i domków (samochód z przyczepą 350 koron, czyli ok. 175 zł, namiot 160-190 koron). Z plaży rozciągał się widok na bardzo duży akwen, z licznymi zatokami i lasami na brzegach. Drewniane, bardzo długie molo było głównym punktem dużego kąpieliska. Kiedy moje pociechy się kąpały, przygotowałem posiłek i gorącą herbatę. Potem wróciliśmy na parking przy moście Mocklosund na nocleg, po drodze kupując pieczywo. Rozbiliśmy namioty w miejscu osłoniętym od wiatru, schowaliśmy rowery pod zadaszeniem i przed snem poszliśmy na spacer. Z oświetlonego mostu podziwialiśmy nocne widoki na okoliczne wyspy.
Po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Karlskrony, planując dokładniejsze obejrzenie tego portowego miasta. W centrum przez wąską kładkę weszliśmy na kamienną wyspę z doskonałym widokiem na wszystkie strony świata. Potem pojechaliśmy na mieszczący się na wzgórzu rynek (Stortorget), gdzie pierwszego dnia byliśmy bardzo krótko. Naprzeciw biura informacji turystycznej stoi kościół św. Trójcy zwieńczony potężną kopułą, a nieco z boku barokowy kościół św. Fryderyka. Świątynie wzniesiono w XVIII w. na zlecenie mniejszości niemieckiej. Na rynku jest też miejski ratusz i pomnik króla Karola XI. Obok targu rybnego mieści się Blekinge Museum, można zwiedzić starą stocznię Varvet w południowej części wyspy Trosso. W muzeum marynarki wojennej największą atrakcją jest szklany tunel, dzięki któremu można zobaczyć spoczywający na dnie stoczni wrak statku z XVIII w. Do każdej wyspy w pobliżu Karlskrony można dojechać samochodem, rowerem lub popłynąć statkiem. Z rynku wróciliśmy przez port do osiedla Ringo, po drodze robiąc zakupy. Rozbiliśmy namioty na przystani, by spędzić tu ostatnią noc w Szwecji. Obok nocowali dwaj rodacy z Warszawy, również rowerzyści, ojciec z 16-letnim synem, którzy przyjechali do Szwecji na tydzień.
Umówiłem się z dziewczynkami, że ostatni dzień w Szwecji spędzimy na przystani. W nocy nad Karlskroną przeszła potężna burza. Rano deszcz przestał padać, a lekki wiatr szybko osuszył namioty. W południe słońce świeciło już mocno na bezchmurnym niebie, nad wodę zaczęli się schodzić okoliczni mieszkańcy. Dziewczynki pobiegły na przystań, gdzie pływały i skakały do wody w towarzystwie szwedzkich dzieci. Potem sprawnie spakowaliśmy nasz ekwipunek i o 17.30 ruszyliśmy w kierunku terminalu portowego, oddalonego o 6 km. Prom "Stena Baltica" pojawił się na horyzoncie ok. 18.30, ale dopiero o godz. 20 obsługa dała nam sygnał do wjazdu na prom.