Zamów przewodnik z kolekcji Podróże Marzeń
Gdy wysiedliśmy z autobusu, porywisty wiatr prawie przygiął nas do ziemi, ale nikomu nie przyszło do głowy, by schronić się tam z powrotem. Przed nami, za wąskim pasem wody leżało marzenie każdego obieżyświata - Ziemia Ognista
Gdy w 1520 r. Ferdynand Magellan żeglował przez cieśninę (nazwaną później jego imieniem) łączącą Atlantyk z Pacyfikiem, zauważył na wybrzeżu punkciki ognisk. Nazwał więc nowy ląd Tierra del Fuego - Ziemia Ognista. Choć termin ten odnosi się do całego archipelagu leżącego na południowym krańcu Ameryki Południowej, zwykle określa się nim tylko największą wyspę - Isla Grande - podzieloną między Argentynę (30 proc.) i Chile (70 proc.).
Właśnie na nią wjeżdżamy. Prom wchłania w swoje obszerne wnętrze nasz autobus i kilka innych, które przyjechały, gdy czekaliśmy na nabrzeżu. Przebycie przesmyku nie nastręcza dzisiaj żadnych trudności (płynie się 20 minut), ale patrząc na wzmagające się fale, nie jesteśmy tego tacy pewni. Woda przelewa się przez wysokie burty i wlewa się na pokład, serwując nam zimny prysznic.
Wraz z pokonaniem Cieśniny Magellana opuszczamy Patagonię, na pierwszy rzut oka niegościnną i monotonną, ale mającą w sobie dziki urok wolności. Przed nami jeszcze długa droga - zmierzamy na drugi kraniec wyspy do Ushuaia, najbardziej na południe wysuniętego miasta świata i turystycznej stolicy regionu. Krajobraz niewiele się zmienia - dalej te same pustkowia smagane przez wiatr. Dopiero za Rio Grande (największe miasto wyspy, 45 tys. mieszkańców) robi się bardziej zielono. Przez jakiś czas płyniemy skrajem Atlantyku, monotonię podróży urozmaicając sobie obserwacją ptactwa wodnego.
Do celu docieramy późną nocą. Strome uliczki, kolorowe, drewniane domy, schroniska - Ushuaia ma atmosferę, która sprawia, że spotkanie z nią długo pozostaje w pamięci. W ciągu wieku ziemie te przeszły z rąk "dzikich" tubylców, po których nie ma już śladu, w ręce turystów dowożonych tu statkami i samolotami. Założone w 1869 r. dziś ma ok. 35 tys. stałych mieszkańców. Z portu odpływają statki na Antarktydę (1000 km stąd), międzynarodowe lotnisko ma połączenia z Chile i Buenos Aires. Cywilizacyjne udogodnienia na końcu świata mogą zaskakiwać, ale Ushuaia nie razi "miejskością", dzięki pięknemu położeniu nad błękitnymi wodami kanału Beagle, u stóp ośnieżonych szczytów Andów.
Warto odwiedzić Muzeum Morskie (Museo Maritimo) znajdujące się w budynku starego więzienia, w którym na początku XX w. odbywali kary najsłynniejsi argentyńscy przestępcy. Ciekawe jest też Muzeum Końca Świata (Maipu 175) z wystawą poświęconą historii i przyrodzie tego regionu.
W Ushuaia nie ma problemów z noclegiem, choć w weekendy może być tłoczno. Przystępne ceny - i ciekawą atmosferę - oferują liczne hostele, np. Torre al Sur, Antarctica Hostel, Cruz del Sur (łóżko w pokoju wieloosobowym 7 dol.). W biurze turystycznym (Avenida San Martin 660) można kupić mapy i przewodniki po okolicy i uzyskać pomoc w znalezieniu noclegu.
Z centrum w ciągu 20 min. dojedziemy minibusem (odjazd co kilkanaście minut z przystanków wzdłuż Avenida Maipu, bilet 7 dol.) do parku narodowego Tierra del Fuego założonego w 1960 r. wzdłuż granicy argentyńsko-chilijskiej. Mimo że zajmuje obszar 63 tys. ha, można zwiedzać tylko jego część (wstęp 7 dol.). Większość szlaków to krótkie, łatwe odcinki, przeznaczone bardziej na relaksujący spacer niż górską wspinaczkę z plecakiem. Nasze początkowe rozczarowanie szybko jednak zamieniło się w zachwyt. Krajobraz parku to układanka niskich lasów, torfowisk, gór, zielonych wybrzeży i pełnych spokoju jezior (raj dla kajakarzy!). Podziwiamy klifowe wybrzeża i małe plaże, andyjski step i łąki (wiosną kwitną na nich orchidee). Widoczne dookoła szczyty Andów Patagońskich mają niewiele ponad 1200 m, ale wyrastając prawie z wysokości poziomu morza, zachowują cały dramatyzm i wygląd gór wysokich, przez cały rok pokrywa je śnieg (biwakowanie tylko w wyznaczonych miejscach, najlepsze pole namiotowe nad jeziorem Roca).
Przy zatoce Lapataia kończy się krajowa droga nr 3, ta sama, którą podróżowaliśmy od cieśniny Magellana. Dalej jest już tylko woda i archipelag wysp i wysepek otaczających południową część Ziemi Ognistej. Spędzamy tu kilka dni i wracamy tą samą drogą do Ushuaia - nie ma żadnej innej możliwości kontynuowania podróży! Do Buenos Aires, stolicy kraju, jest stąd ok. 3 tys. km.
Żadna wyprawa na Ziemię Ognistą nie byłaby kompletna bez rejsu. Odpływając z miejskiego nadbrzeża w Ushuaia, wkraczamy w magiczny świat kanału Beagle z jego bogactwem zwierząt i ptactwa wodnego (rejs w zależności od trasy i oferty trwa od dwóch do sześciu godz., sześciogodzinny rejs na wyspę Martillo 50 dol.).
Nasz katamaran "Ana B" jest prawie pełny - mimo końca sezonu wciąż jest tu sporo turystów. Z pokładu roztaczają się wspaniałe widoki na oddalające się miasto, sterczącą nad nim Mount Olivia i spływający w stronę miasta jęzor lodowca Martial. Skaliste wysepki dopełniają uroczego widoku - wiele z nich jest zamieszkałych. Przez chwilę obserwujemy wylegujące się nieruchomo lwy morskie, by za moment wziąć kurs na kolejną wystającą z wody skałę, tym razem z kolonią kormoranów. Otaczające nas wody nie są bezpieczne. Właśnie mijamy miejsce, gdzie w 1930 r. zatonął statek "Monte Cervantes". Mimo upływu wielu lat jego szczątki wciąż są dobrze widoczne. Na brzegach z rzadka rozsiane samotne estancje, a po drugiej stronie kanału już Chile i zabudowania Puerto Williams. Powoli zmierzamy do głównej atrakcji naszej sześciogodzinnej wycieczki - dobijamy do sporej wyspy Martillo Island, gdzie żyje duża kolonia pingwinów Magellana. Nie wychodzimy na ląd - wyspa to rezerwat. Stoimy dłuższą chwilę, obserwując z pokładu całą gamę zachowań tych kiepskich piechurów i doskonałych pływaków. Choć nie zwracają na nas uwagi, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że popisują się przed nami, bawiąc się, pływając wokół statku i przypatrując się ciekawie. To ostatnie dni, kiedy można je tu oglądać. Wraz z końcem sezonu opuszczają wyspę, by pokazać się ponownie na wiosnę (koniec marca to koniec argentyńskiego lata), więc przed wyruszeniem najlepiej upewnić się czy już/jeszcze są.
Odpływamy o zachodzie słońca. Mijamy światełka Puerto Wiliams, kierując się prosto do Ushuaia. Jest weekend i nasze pustawe do tej pory schronisko zmienia się w wielojęzyczną wieżę Babel. Następnego dnia odlecimy do Buenos Aires.
Do Ushuaia najłatwiej dotrzeć samolotem z Buenos Aires, bilet ok. 90-150 dol. Z chilijskiego Punta Arenas - autobusem drogą krajową nr 3 (w trakcie - przeprawa promowa przez Cieśninę Magellana i przekraczanie granicy chilijsko-argentyńskiej). Kursy codziennie o godz. 8, na miejscu późnym wieczorem, bilet 38 dol., konieczna rezerwacja