Pogórze Przemyskie na rowerze. Łysonie w dolinie Sanu

Tu nie warto się śpieszyć. Zwalniamy tak jak San, który, wpływając pomiędzy niewysokie wzniesienia, robi się mniej wartki i spokojniejszy

Gdzie szukać spokoju, jeśli nie we wschodniej części Polski? Obok trochę już zadeptanych i "szalenie modnych" (jak przeczytałem w jednym z magazynów podróżniczych) Bieszczadów znajduje się kraina niemal zupełnie nieznana, a bardzo ciekawa - między Sanokiem i Przemyślem rozciąga się Pogórze Przemyskie. Nietrudno tam o atrakcje turystyczne najwyższej próby, jak choćby zamek w Krasiczynie - perła renesansowej architektury. Pogórze Karpackie najlepiej poznawać na rowerze. Ruch samochodowy jest tam niewielki, a podjazdy, nawet te poza asfaltowymi drogami, są na tyle łatwe, że średnio sprawny kolarz nie będzie miał problemów.

Podgórzańskim krajobrazom okolic Sanoka i Dynowa uroku dodaje szeroki tutaj San. Znaczna część naszej rowerowej wycieczki biegnie jego doliną.

***

Zaczynamy w Mrzygłodzie - miejscowości, która dzisiaj jest wsią. Łatwo jednak zauważyć, że nie zawsze tak było. Mrzygłód stracił prawa miejskie kilkadziesiąt lat temu, ale przetrwał małomiasteczkowy układ urbanistyczny w postaci niewielkiego rynku z prostopadłymi uliczkami. Ten atrybut miejskości urozmaicony jest tu akcentem typowo wiejskim - bocianim gniazdem. Warto odwiedzić kościół Rozesłania Apostołów z początku XV w. Liczne dziejowe zawieruchy zatarły jego pierwotne cechy architektoniczne, ale przetrwała legenda, jakoby w jego budowie uczestniczyli jeńcy krzyżaccy. Niestety, wnętrze kościoła można obejrzeć tylko przez zamkniętą kratę.

Jest jeszcze jeden element w krajobrazie Mrzygłodu, który nie pasuje do statusu wsi - pomnik Władysława Jagiełły. Jego pierwowzór stanął tu w 1910 r. na fali upamiętniania bitwy pod Grunwaldem, która ogarnęła wówczas Galicję. Mieszkańcy uczcili w ten sposób pamięć króla, który nadał prawa miejskie Tyrawie (tak wówczas nazywano Mrzygłód) i ufundował kościół. Odsłonięty na początku wieku pomnik przetrwał do 1942 r., kiedy to zburzyli go Niemcy. Ten, który dzisiaj stoi, wzniesiono w 1960 r.

Odprowadzani kamiennym spojrzeniem króla opuszczamy Mrzygłód i jedziemy doliną wzdłuż Sanu. Po ok. 2 km przejeżdżamy przez Hłomczę, gdzie można obejrzeć drewnianą cerkiew z 1859 r., niestety tylko z zewnątrz (jest zamknięta). Za Hłomczą przekraczamy San, tym samym przenosząc się z Pogórza Dynowskiego do Pogórza Przemyskiego. Geograficzne podziały są tu jednak najmniej ważne, bo po obu stronach rzeki jest równie pięknie. Cienka asfaltowa dróżka doprowadza nas do Dobrej Szlacheckiej. Tu również warto się zatrzymać. Na skraju wsi znajduje się bardzo rzadko spotykany zespół sakralny złożony z dwóch cerkwi, przy czym jedna z nich (XVII w.) jest bramą - to jedyny taki obiekt w Polsce. Dziś jest dzwonnicą kościoła rzymskokatolickiego. Ponieważ do końca sierpnia wnętrze cerkwi będzie remontowane, w ciągu dnia jest ona najczęściej otwarta i, zachowując ostrożność, można zajrzeć do środka (od września klucze do cerkwi będą u właścicielki pobliskiego sklepu; niedzielne msze św. odbywają się o godz. 9.45).

***

Droga, którą jedziemy w dół doliny, zmienia nawierzchnię z asfaltowej na miło szemrzący szuter. Na poboczach rosną imponującej wysokości żółte kwiaty zwane łysoniami, które, choć nie są pielęgnowane ludzką ręką, robią wrażenie, jakby pochodziły z przydomowego ogródka. Tuż za miejscowością Ulucz znajduje się kolejny wyjątkowy zabytek - drewniana cerkiew, której powstanie niektórzy historycy datują na początek XVI w. na podstawie "archaicznych cech konstrukcyjnych budynku". Jednak badania dendrochronologiczne wykazały, że powstała w 1659 r. Nie mniej ciekawe od samej świątyni jest jej położenie - trzeba się wspiąć 300-metrowym podejściem na zalesione wzgórze. Jest ono tak strome, że o podjechaniu na rowerze nie ma co marzyć. Taka lokalizacja wiąże się z obronnym charakterem świątyni, która wchodziła w skład klasztoru bazylianów. Otaczał ją podwójny pierścień murów, w które wkomponowano dwie baszty-dzwonnice. Niestety, nie zachował się ślad po tych elementach fortyfikacji. Można zwiedzić też wnętrze świątyni, w którym nie ma oryginalnego wyposażenia, jest za to wystawa ikon (bilet 2 zł, trzeba zgłosić się do Doroty Demkowicz, Ulucz 16, na początku wsi, przy drodze stoi drogowskaz).

Z cerkiewnego wzgórza pędzimy na złamie karku, by za moment znów wrócić do spokojnego tempa wycieczki - tu nie warto się śpieszyć. Zwalniamy, tak jak San, który, wpływając pomiędzy niewysokie wzniesienia, robi się mniej wartki i spokojniejszy. Za Uluczem droga prowadzi przez pustkowia. Jedziemy wśród rozległych pól, na poboczach rosną wysokie łysonie, fragment drogi prowadzi przez aleję starych dębów.

Droga, choć ma poważną powiatową rangę, a na poboczach stoją znaki, nie może poszczycić się asfaltową nawierzchnią. Ale dzięki temu nie trzeba obawiać się wzmożonego ruchu samochodów (nie spotkaliśmy żadnego na dystansie kilkunastu kilometrów). Co jakiś czas mijamy drogowskazy prowadzące do resztek tzw. Linii Mołotowa, wybudowanej podczas II wojny przez Sowietów, która miała powstrzymać Niemców w drodze na wschód.

***

Kilka kilometrów za Uluczem, w Jabłonicy Ruskiej, jest przejście promowe do Krzemiennej na drugą stronę Sanu (czynne w godz. 6-22) i rozdroże, na którym trzeba zdecydować, czy pojechać do przeprawy, czy skręcić w prawo i zmierzać w kierunku Dynowa przez nadsańskie pustkowia. Tak właśnie robimy - przecież przede wszystkim dla nich tu się znaleźliśmy. Sielską atmosferę wycieczki psuje wisząca nad naszymi głowami burzowa chmura. W końcu nie wytrzymuje i polewa nas gęstym, grubym jak groch deszczem. Jak na złość w zasięgu wzroku nie ma choćby lichego schronienia. Pędzimy co sił w nogach. Deszcz jest na szczęście ciepły, ale po minucie jazdy pod naturalnym prysznicem jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Przegrywamy wyścig z burzą. Nagle zza zakrętu pojawia się - pierwszy od kilku kilometrów - dom. Kryjemy się pod dachem, a gospodarz zaprasza nas do środka. Sadowimy się w sieni i razem z przyjacielsko nastawionymi psami patrzymy, jak słońce podświetla wielkie, coraz rzadziej padające krople. Będzie tęcza! Okazało się, że jesteśmy w Wołodzi. Tuż za tą miejscowością dojeżdżamy do asfaltowej drogi, którą można jechać dalej doliną Sanu aż do Dynowa albo tak jak my, skręcić na wschód. Mimo że jest wakacyjny weekend, samochody mijają nas nie częściej niż co pół godziny. Spokój zakłócają jedynie burze nieustannie krążące dziś nad Pogórzem. Asfaltowa dróżka wije się doliną potoku Jaworka. Po kilku kilometrach podjazd staje się całkiem stromy, ale wyprowadza nas w okolice szczytu Bodnarów (z doliny Sanu pokonaliśmy ok. 200 m w pionie). Z płaskowyżu w prawo odbija droga -najwygodniejszy i najszybszy szlak prowadzący z powrotem do doliny Sanu.

***

Czuję jednak niedosyt i mimo że jest późno i zdrowy rozsądek podpowiada wybór właśnie tej drogi, obmyślam ciekawszy wariant trasy z przejazdem przez zalesione wzgórza pasma Krztowa. Jedziemy jeszcze kilka kilometrów na wschód i skręcamy do wsi Brzezawa. Rozpadało się, a my nie mamy już czasu na przeczekanie deszczu. Na domiar złego leśne dukty, które mają nas przeprowadzić w dolinę Sanu, są niemożebnie zarośnięte, a stara mapa tak samo przydatna w poszukiwaniu właściwych ścieżek, jak nawigacja intuicyjna. Po przebrnięciu jeżynowych zarośli, łanów malin wysokich na dwa metry i odcinka specjalnego korytem strumienia, wydostajemy się na błotnistą leśną drogę. Jest tylko jeden problem. nie wiemy, gdzie prowadzi, ale najważniejsze, że w dół i że da się nią jechać. Z duszą na ramieniu wjeżdżamy do nieznanej miejscowości. Zapadła szarówka, więc niewiele widać. Równie dobrze możemy być w Uluczu, Dobrej Szlacheckiej albo w jednej z wiosek po drugiej stronie zalesionego pasma. Skupiam wzrok na tabliczce jednego z domów, starając się przeczytać nazwę miejscowości. Dobra Szlachecka! Jesteśmy uratowani. Do Mrzygłodu mamy jeszcze tylko kilka kilometrów asfaltową dróżką.

Dojazd: najwygodniej samochodem z Rzeszowa i dalej do Dynowa lub Sanoka; z Sanoka do Mrzygłodu jest 15 km, a droga niemal w całości biegnie wzdłuż Sanu. Z zachodu do Sanoka można dojechać przez Jasło i Krosno.

Noclegi w gospodarstwach agroturystycznych, np. w "Umileniu" w Mrzygłodzie - dwójka 55 zł.

W Dynowie warto zajrzeć do Semafora (na rogatkach przy rozdrożu na Przemyśl, Rzeszów i Krosno) - potrawy z grilla i proziaki - tradycyjne placki posmarowane masłem czosnkowym, znane tylko na Podkarpaciu

W sieci

http://www.waskotorowka.prv.pl

http://www.gminadydnia.pl

http://www.dynow.pl

http://www.mrzyglod.net

Więcej o: