Podróże Marzeń. Norwegia - gdzie łąki rosną na dachach

Cofający się 10 tys. lat temu lodowiec fantazyjnie wyrzeźbił ten kraj, ryjąc doliny i przełęcze, zostawiając po sobie cyrki, siklawy i wszechobecne jeziora

Norwegia chodziła mi po głowie już od stanu wojennego. Mury w Poznaniu upstrzone były wtedy pełnymi nadziei hasłami: "Zima wasza, wiosna nasza", "Wrona orła nie pokona" i tym podobnymi. Nagle, wśród tego politycznego graffiti dostrzegłem napis, który zdumiał mnie swoją bezinteresowną abstrakcją: "Norwegia nie istnieje!". Tak bardzo zapadł mi w pamięć, że po latach postanowiłem się wreszcie przekonać, jak to jest z tą Norwegią.

***

Szybko okazało się, że choć "Polak - Norweg (nie) dwa bratanki", to ślady związków naszych krajów towarzyszyły mi od początku podróży, którą rozpocząłem w Sognefjord. To stąd właśnie pochodzi "nasza" świątynia Wang w Karpaczu, więc nic dziwnego, że podobne kościoły słupowe stały się pierwszym przedmiotem mojego ciągle nienasyconego podróżniczego pożądania. Ten w Burgund z 1180 r. jest jednym z najlepiej zachowanych spośród 28, które przetrwały w Norwegii do dziś (pięć najstarszych znajduje się w tym właśnie regionie). Na drewnianej konstrukcji gontowego dachu przysiadły rzeźby fantazyjnych zwierząt i smoków, a runiczne, misterne inskrypcje oplotły pionowe belki. W pozbawionym ławek wnętrzu światło mojego (nie całkiem legalnego) flesza wydobyło na chwilę z kompletnych ciemności XVII-wieczny malowany ołtarz, odstający kształtem i barwami od surowych, grubo ciosanych krokwi i łączników. Zwieńczona trójkondygnacyjną wieżą świątynia wydawała się w tamten pochmurny dzień jeszcze jednym strzelistym wzgórzem zanurzonym, jak one, w gęstej śmietanie mgły. Zresztą nowoczesna architektura czerpie tu bardzo wiele ze starej, co daje czasami niezwykłe efekty. Wielkie hale sportowe wyglądają jak olbrzymie arki na górskim morzu, bo ich kryte gontem dachy często mają kształt odwróconych do góry nogami łodzi. Małe kolorowe domki, bezpretensjonalne, wtopione w krajobraz, zachwycają tak samo. Szczególnie, kiedy ich dachy izolowane są. darnią, nierzadko porośniętą prawdziwymi łąkami (z drugiej strony dziwi, jak wiele budynków w tym ultraekologicznym kraju pokrytych jest. azbestem). Chwilami miałem wrażenie, jakby większość Norwegów w ogóle owych domków nie opuszczała, a ci, którzy się na to zdecydowali, postanowili wyraz twarzy dopasować do surowych krajobrazów.

***

Norwegia to kraj, w którym nawet droga do jakiegoś celu staje się celem samym w sobie. Tak właśnie od samego początku miała się rzecz choćby z przeprawami promowymi. Sunąc po gładkich taflach fiordów, nie mogłem oderwać oczu od tego, co przede mną, za mną, obok! Zasypiać też nie bardzo tu się chce, i to nie tylko dlatego, że całą noc jest jasno jak u nas w dzień, ale dlatego, że po prostu szkoda. Cofający się 10 tys. lat temu lodowiec tak fantazyjnie wyrzeźbił ten kraj, ryjąc w nim doliny i przełęcze, zostawiając po sobie cyrki, siklawy i wszechobecne jeziora, że pierwszą "noc" w dolinie Jostedalen prawie do rana spędziłem na zewnątrz. Można tu spotkać niedźwiedzia brązowego, choć pewnie o wiele częściej natkniemy się na spacerujące łosie, jelenie albo buszujące wśród sosen, olch i brzóz lisy czy wiewiórki. W krystalicznie czystych wodach migoczą zwinne pstrągi...

Pokrywający okolicę lodowiec to największa połać zamarzniętej wody w Europie Północnej - 487 km kw.! Z jego 22 nazwanych jęzorów najsłynniejsze to Nigardsbreen, Bergsetbreen i Ustdalsbreen. Wiją się wśród szarego masywu skał jak gigantyczna biała żmija. Zresztą i same skały robią niezwykłe wrażenie, kiedy wystając pionowo ze znieruchomiałych jezior, zostawiają na nich swoje prawie idealne odbicie!

***

Następny etap mojej wędrówki to wyspa Runde. Podobno w 1725 r. zatonął tu "Akerendam", holenderski statek pełen złotych i srebrnych monet zarobionych na handlu z Indonezją. Mnie jednak bardziej interesują ptaki - jest ich tu ponad pół miliona (za to mieszkańców niewiele ponad 150). Większość z około 200 gatunków gnieździ się na klifach, dlatego najlepiej wynająć łódź i opłynąć wyspę dookoła.

Przedtem jednak postanowiłem ją obejść. Idąc wzdłuż poszarpanego wybrzeża, miejscami spadającego kilkadziesiąt metrów pionowo w dół, prosto do oceanu, za nieodłącznego towarzysza miałem świszczące wietrzysko, które nie tylko mnie, ale także długowłosym owcom burzyło misterne fryzury. Po pewnym czasie stada mew trójpalczastych, alk i wydrzyków przestały robić na mnie wrażenie. Tak samo jak rybitwy, głuptaki czy nurzyki, bo czekałem, kiedy wreszcie pojawią się maskonury. Wreszcie są! Na ich widok nawet największy ponurak musi się uśmiechnąć. No bo jak się nie cieszyć, patrząc na zadziorne, zakończone czerwonymi łukami dziobki, mężnie wysunięte do przodu białe piersi i plecki w czarnych fraczkach?! Całości dopełniają gustowne, pomarańczowe płetwy, "założone" na krótkie nóżki.

Wyspiarze darzą skrzydlatych współmieszkańców dozgonną miłością. Dosłownie - na maleńkim cmentarzyku kamienne ptaszki pukają dziobkami w szarawe marmury i różowe granity nagrobków.

Zanim ruszyłem w dalszą drogę, wykupiłem z wyspowego sklepiku cały zapas puszek z fasolką w pomidorowym sosie. Nie dlatego, że za nią przepadam, ale ze względu na cenę - tylko 3,5 zł! W kraju, w którym bochenek średniej jakości chleba kosztuje co najmniej 10 zł, to okazja nie do pogardzenia. W jednym ze sklepów widziałem skarpety za. 300 zł - Norwegia to cenowa terapia wstrząsowa.

Geirangerfjord - fiord legenda, jeden z najdłuższych i najgłębszych. Skały wystają nad powierzchnię wody na wysokość 1,4 km, a resztę chowają pół kilometra od wodą. Ma się tu wrażenie, że zza krzaka czy kamienia wyskoczy za chwilę najprawdziwszy w świecie troll i spłata nam jakiegoś psikusa (nieroztropnych zamienia w głazy), choć bywają też dobroduszne trolle. Na szczęście te owłosione, ogoniaste stwory nienawidzą słonecznego blasku i można się tu za dnia czuć w miarę bezpiecznie. Poza tym ostrzegają nas przed nimi oryginalne. znaki drogowe (z portretem trolla).

***

Pora udać się dalej na północ, do Dovrefjell. Ten pokryty tundrą płaskowyż w środkowej Norwegii to naturalna granica między południem kraju a Trondheim, gdzie średniowieczni pielgrzymi nawiedzali grób króla Olafa II (wprowadził w Norwegii chrześcijaństwo, jego srebrną trumnę Duńczycy przetopili w 1537 r. na. monety!). Dziś to w dużej mierze rozległy park narodowy, w którym można spotkać stado dzikich reniferów. Na mnie największe wrażenie zrobiły woły piżmowe, nazwane tak z powodu mocnego zapachu samców. Z daleka wyglądają jak długowłose pekińczyki i dopiero w miarę zbliżania się widzimy, jak są potężne. I choć te kolosy (2,5 m długości, 1,4 m wysokości i ok. 400 kg żywej wagi!) wydają się ruszać dość flegmatycznie, krążą mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jakie to głębokie dziury potrafią wywiercić w brzuchach śmiałków, którzy podeszli zbyt blisko...

W nocy przekraczam koło podbiegunowe. Zimno! Pamiątkową fotkę robię nie tylko sobie, ale i sinoróżowemu niebu, które przed kolejną przeprawą promową znów błękitnieje i staje w konkury z niezwykłym lazurem wód. Przede mną Lofoty, jedne z najpiękniejszych wysp świata.

Archipelag uformowały lodowce i trzęsienia ziemi, a ciepły Golfsztrom sprawia, że w krystalicznie czystych wodach natknąć się można na niezwykłych kształtów brunatnice, meduzy i koralowce. Ja natknąłem się dodatkowo na robotników z Polski, którzy stawiali charakterystyczne dla tego regionu domy na wysokich palach. Nie było to zresztą jedyne takie spotkanie - w typowej lofockiej wiosce, w typowej lofockiej piekarni, z typowym lofockim piecem, w którym wypiekano typowe lofockie bułki, za ladą stała typowa Lofocianka, czyli. Polka.

W każdej mijanej wiosce na rozległych rusztowaniach suszą się dorsze - co roku wisi ich tu prawie 15 tys. ton! Głowy wysyłane są potem do Nigerii, gdzie lądują w pikantnych potrawach, a resztę kupują głównie Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy. Okres połowów trwa od stycznia do czerwca, kiedy ryby płyną na tarło w kierunku Vestfjordu, po czym rozpoczyna się ich konserwowanie. Tradycyjnie odbywa się na trzy sposoby: filetowanie, solenie i suszenie przez trzy tygodnie. Inne sposoby to tzw. klipfisz - solenie, czyszczenie, ponowne solenie i suszenie w specjalnych piecach, oraz tzw. sztokfisz - rozpłatane ryby wiesza się po dwie za ogony i suszy na chłodnym powietrzu.

Największe wrażenie zrobiło na mnie Nyksund, wioska widmo, w której zatrzymałem się na nocleg. Choć ślady osadnictwa sięgają tu ponoć czasów prehistorycznych, osada przeżywała swoje pięć minut jedynie pod koniec XVII w. Potem zbyt płytkie wody i fatalne drogi skutecznie wypłoszyły wszystkich rybaków - w latach 70. ubiegłego wieku wioska niemal opustoszała. W tej chwili interesują się nią przede wszystkim artyści, i to głównie ci spowinowaceni chyba z Hitchcockiem!

Kolejny przystanek - Sto, skąd wypłynąłem na podglądanie kaszalotów specjalnie do tego celu przerobionym kutrem rybackim. Płyniemy, płyniemy - i nic! Mijają trzy godziny i dalej nic się nie dzieje (poza coraz silniejszym wiatrem i rosnącymi z każdą minutą falami). Morze posiniało, łajba niemiłosiernie kołysze i pokład zaczął się zamieniać w szpital z pacjentami złożonymi wiadomą chorobą. Kapitanowi nie pozostaje nic innego, jak zawrócić i schronić się w najbliższym archipelagu. W taką pogodę ponoć żaden kaszalot by się tu nie pojawił. Nagle, tuż przy prawej burcie strzela w górę potężna fontanna! Jest! Ze stalowoburego morza wysuwa się czarne, błyszczące cielsko i pruje przed siebie. Żadne zdjęcie nie odda nawet w części tego, co się wtedy przeżywa. Patrzysz i chłoniesz, od pierwszej chwili do ostatniej, kiedy stwór daje nura i żegna cię potężnym ogonem, który z prawdziwą gracją znika w morskich czeluściach.

***

Odbijam na wschód. Drogowskaz "Narvik" znowu kieruje myśli ku Polsce. Chcę jeszcze powędrować do Abisko w północnej Szwecji i dojść do dwóch potężnych wzgórz, tzw. Bramy Laponii. Ta część Gór Skandynawskich porośnięta jest głównie tajgotundrą, która przechodzi w kamieniste pustkowie. Żyją tu niedźwiedzie, lisy polarne, sowy śnieżne, orły przednie i bieliki, a także pardwy, które jako zdeklarowane wegetarianki zimą muszą drążyć pod śniegiem długie korytarze w poszukiwaniu pokarmu. Po kilku godzinach marszu spotykam też moje pierwsze stado reniferów (potem będę je widywał dość często). Najlepiej jednak zapamiętam nury czarnoszyje. Ich mała, czarno-biało upierzona rodzinka pływała spokojnie po ukrytym między wzgórzami jeziorze. Kiedy zacząłem się do nich zbliżać z lufą aparatu fotograficznego, tata nur rozpostarł skrzydła, wypiął groźnie niedużą pierś i. stanął pionowo na wodzie. Ja z kolei stanąłem jak wryty! Szkoda, że nie miałem magnetofonu, bo dźwięki, jakie wydawał, były do niczego niepodobne. W geście niekłamanego szacunku dla odwagi i poświęcenia tego ptaka zrezygnowałem ze zdjęć.

Na promie Polska dopadła mnie, ledwo odbiliśmy od brzegu. Wracający do kraju rodacy ustawili się przed sklepem wolnocłowym i zakupiwszy stosowne napoje, szybko przeszli do ich konsumowania...

Podróżowałem z grupą ornitologów zapaleńców busem wynajętym w Polsce - koszt 1450 zł od osoby, w tym przejazdy i przeprawy promowe

W sieci

http://www.norwegia.pl

http://www.norway.com

http://www.infonorway.com

Więcej o: