Jadąc z przejścia granicznego w Zwardoniu piękną drogą E50 wzdłuż Tatr (pamiętajmy o kupnie winiety na słowackie autostrady i drogi szybkiego ruchu), docieram do Popradu, dużego miasta na granicy Tatr Wysokich i Levocskich Vrchów - Gór Lewockich. Tu skręcam w lewo wzdłuż rzeki Poprad w kierunku na Bardejov i po 13 km jestem w pięknym XIII-wiecznym mieście Kezmarok (Kieżmark), powstałym z połączenia trzech wsi: słowackiej osady rybackiej, osady królewskich strażników granicznych i kolonii niemieckiej. Jego nazwa pochodzi od niemieckiego Käsemarkt, czyli "targ serowy".
W 1463 r. rozpoczęto tu budowę zamku, który miał ochronić jego zamożnych mieszkańców (korzystne położenie na szlaku handlowym z zachodu na wschód Europy) przed najazdami. Nie wyszło to jednak miastu na dobre, bo władający zamkiem ród Zapolya (Zapolskych), z pretendentem do tronu węgierskiego Janem, od początku dążył do podporządkowania sobie miasta. Dokonał tego w 1530 r. Hieronim Łaski, polski szlachcic w służbie węgierskiego rodu. Kieżmarscy mieszczanie nie pogodzili się z utratą swobód i po wielu walkach w 1655 r. odzyskali status wolnego miasta królewskiego, a po pięćdziesięciu latach odkupili zamek, kończąc wielowiekową waśń.
W średniowieczu w Kieżmarku mieszkali Niemcy, Słowacy, Węgrzy, Polacy, Żydzi i Rusini, przez wieki zmieniały się dominujące religie, jak luteranizm czy katolicyzm. Po drugiej wojnie światowej, miasto opuścili Niemcy (jedna trzecia mieszkańców), uciekając przed Armią Czerwoną. Dzisiaj mieszka tu sporo Romów.
Zaparkowałem samochód przy rynku. Po lewej gmach Reduty (ogromna biblioteka), na środku przebudowany w stylu klasycystycznym średniowieczny ratusz z 1461 r. Szerokim deptakiem wśród mieszczańskich kamienic doszedłem do późnogotyckiego zamku i pozostałości miejskich murów obronnych z XV w., przy których stoi zabytkowy budynek liceum. Piękne miejsce, którego tłem są strzeliste Tatry wyrastające pomiędzy budynkami Hradnego Namestia. Podążając za grupką licealnej młodzieży, okrążyłem twierdzę, docierając na stary ryneczek.
Stąd już tylko dwa kroki do wyjątkowego zabytku - największej na Spiszu późnogotyckiej (I połowa XIII w.) Bazyliki Świętego Krzyża, ufundowanej przez rodzinę Zapolskych, z wolno stojącą, najpiękniejszą na Spiszu renesansową dzwonnicą. Miejsce magiczne. W środku króluje gotycki ołtarz z rzeźbą ukrzyżowanego Chrystusa pochodzącą z pracowni Wita Stwosza. Dziełami sztuki są również XV-wieczne boczne ołtarze, rzeźba Madonny z Dzieciątkiem z 1510 r. i św. Sebastiana dłuta Pawła z Lewoczy, drewniane gotyckie i renesansowe stalle z malowidłami aniołów, najstarsze na Słowacji organy.
Wędruję na drugą stronę starego miasta, gdzie wysokimi wieżami kusi nowy, kolorowy kościół ewangelicki i stojący obok drewniany ewangelicki kościół artykularny z 1717 r. W sąsiedztwie uwagę zwraca gmach Liceum Ewangelickiego i stary cmentarz. Obok buduje się nowoczesna, błyszcząca w słońcu cerkiew. Wielonarodowość i wielokulturowość Kieżmarku przetrwała do dzisiaj.
Następny przystanek robię po kilku kilometrach w Spisskiej Beli, gdzie w białym jak śnieg Kasztelu Strażky, mieści się bogaty w zbiory oddział Slovenskej Narodnej Galerii (wstęp 50 koron). W pobliżu oglądam XV-wieczny gotycki kościółek św. Anny i renesansową dzwonnicę z 1629 r. Miłe miejsce, dobre na krótki postój.
Po kolejnych kilku kilometrach zatrzymuję się w miejscowości Podolinec (Podoliniec), ciekawym, choć trochę zaniedbanym miasteczku (pierwsza wzmianka pochodzi z 1235 r.) zdominowanym przez ludność romską. Jest tu wyjątkowo dużo zabytków, jak kościół Wniebowzięcia Marii Panny 1298 r. z gotyckim i barokowym wyposażeniem i cennymi malowidłami ściennymi z lat 1360-1430, renesansowa dzwonnica, kaplica św. Anny z XIII w. i klasztor Pijarów z 1642 r.
Zupełnie inny charakter ma odległe o 10 km (w wiosce Nizne Ruzbachy skręcamy w lewo) kuracyjne miasteczko Vysne Ruzbachy. Atmosfera sjesty. Sztuczny wodospad w dużym, zadbanym parku, klasyczne uzdrowiskowe budynki i otwarty basen o wulkanicznych kształtach pełen leczniczej, nieco śmierdzącej wody. Wskakuję do basenu i pierwszy (niechciany) łyk siarkowego płynu uświadamia mi natychmiast jego lecznicze właściwości. Pytam uśmiechniętego Słowaka, na co właściwie działa ta zupa. Uśmiecha się jeszcze szerzej, mówiąc, że na wszystko, ale najlepiej po wypiciu szklanicy słowackiej śliwowicy.
Wracam na główną drogę i kieruję się do Starej Lubowni (z Popradu 46 km). Na wapiennej skale nad miastem wznosi się kamienny zamek z początku XIV w. - pierwsza o nim wzmianka jako o królewskiej siedzibie pochodzi z 1311 r. Spalił się całkowicie w 1553 r. Przywracając go do świetności, zbudowano renesansowy pałac, w 1642 r. przebudowany na barokowy. W latach 1655-61 ukryto tu przed Szwedami polskie klejnoty koronacyjne. Pod zamkiem skansen z ciekawą architekturą ludową Spisza i Szarisza. Najcenniejszym eksponatem jest XIX-wieczny greckokatolicki kościół zrębowy św. Michała Archanioła z Matysowej.
Mijając po drodze ruiny zamku w Plavecu, po 52 km docieram o zmroku do Bardejowa. Przed zmierzchem robię kilka zdjęć, krążąc w poszukiwaniu sympatycznego miejsca z knedlikami (to czeski specjał, nie wszędzie na Słowacji dostępny). Wybieram knajpkę La Bello poleconą przez sympatyczne Słowaczki, w której za 150 koron (15 zł) dostaję pyszny medalion w sosie grzybowym z makaronem i warzywami.
W 1986 r. Bardejów, jedna z najwspanialszych środkowoeuropejskich enklaw gotyku i renesansu, jako pierwsze miasto ówczesnej Czechosłowacji otrzymał europejski złoty medal za ochronę zabytków, a w 2000 r. znalazł się na liście UNESCO. Zwiedzanie zostawiam na później - moim celem jest śniadanie u Andy'ego Warhola, a do przejechania mam jeszcze ponad 80 km.
Nocna jazda kończy się gęstą mgłą w okolicach Svidnika. Po noclegu w samochodzie na parkingu stacji benzynowej, o świcie ruszam w stronę Stropkova i jako pierwszy klient małego sklepiku robię śniadaniowe zakupy (50 koron) i kilka zdjęć cerkiewek, wyłaniających się z porannej mgły, potem jadę dalej w stronę miasteczka Medzilaborce.
We wsi Mala Polana skręcam w lewo i w promieniach wyłaniającego się zza gór słońca wjeżdżam do wsi Mikova. Wita mnie rozpadająca się nieco tablica z namalowaną podobizną Andy'ego i napisem "Vita Vas obec Mikova rodisko rodicov Andy Warhola" (wcześniej nie zauważyłem żadnych drogowskazów). Pytam o dom rodziców Warhola (Ondrej Varchola i Julia Zavacka zmienili nazwisko na Warhola po przyjeździe do Pittsburga w Pensylwanii, gdzie 6 sierpnia 1928 r. urodził się Andy). Był tu gdzieś, ale już dawno został zburzony - nikt nie potrafi mi powiedzieć, gdzie stał. Ławeczka przed maleńką cerkiewką w sąsiedztwie równie małego cmentarza z grobami Varcholów to idealne miejsce na artystyczne śniadanie. Posilony i wypoczęty, wspinam się na wieżę cerkiewki z dzwonnicą na pewno pamiętającą łemkowskie czasy rodziców Andy'ego. Z sentymentem oglądam zakurzone kawałki ołtarza złożone w kącie wieży - pewnie pamiętają rodziców artysty. Miejscowi odsyłają mnie do odległych o kilkanaście kilometrów Medzilaborców, gdzie mieści się muzeum Warhola. Jadę więc dalej.
Zatrzymuję się na chwilę, by z bliska przyjrzeć się blaszanym, błyszczącym w słońcu kopułom maleńkiej cerkwi w Rokytovcach, gdzie obok siebie stoją dwie świątynie - greckokatolicka i prawosławna (przy wjeździe do wielu wiosek wiszą tablice pisane i alfabetem łacińskim, i cyrylicą).
Medzilaborce witają mnie architekturą pogranicza - mieszaniną starego i nowego, tradycji i "ducha komunizmu". Niedobre wrażenie natychmiast zaciera wielka czerwona puszka pomidorowej zupy Campbell stojąca przy chodniku i ogromne autoportrety Warhola zawieszone na nowoczesnym budynku Muzeum Moderneho Umienia. Wsadzam głowę do wyciętej w puszcze okrągłej dziury, robiąc sobie autoportret na wzór grafik mistrza pop-artu. Dopiero po chwili zauważam stojącą opodal na wzgórzu cerkiewkę, a przed głównym wejściem do muzeum, którego frontowa elewacja pomalowana jest w kolorach Warhola, posąg - fontannę Andy'ego. Z drutów rozłożonego nad jego głową parasola cieknie cienkimi strumykami woda. Jest niedziela 10 rano, a muzeum otwierają dopiero o 12 (w dni powszednie o 10, czynne do 16, w poniedziałki zamknięte). Idę więc "na miasto". Niewiele można tu zobaczyć, mimo ambitnej akcji za unijne pieniądze "Warhol City zmiena imidzu mesta Medzilaborce". "Warholowe" elewacje budynków, przystanki autobusowe czy małe pawilony handlowe w popartowskich kolorach nie są w stanie obudzić sennego miasteczka. W centrum konkurują ze sobą Eurohotel (nocleg 800-1200 koron) i pensjonat Andy (tylko apartamenty po 1500 koron, w sezonie 1800).
Przed 12 otwierają się bramy muzeum - wchodzi pięć osób, w tym z Polski przynajmniej jedna para i ja (wstęp 100 koron, ulgowy 50, zakaz robienia zdjęć, którego nikt nie pilnuje i nie przestrzega). Zamyka się za mną duszny świat małomiasteczkowych Medzilaborec, a otwiera przestrzeń kolorowej, niczym nieskrępowanej sztuki Andy'ego Warhola. Kontrast niebywały! Dziesiątki wybitnych serigrafii ożywia ciekawie zaaranżowane wnętrze, a snująca się z głośników muzyka z lat 60. i 70. wprowadza w atmosferę tamtych czasów i miejsc. Tym bardziej że oprócz dzieł Warhola i wielu plakatów z tamtych lat w muzeum znajduje się sala poświęcona życiu artysty w Ameryce, jego rodzicom i rodzinie oraz kontaktom ze Słowacją. Gdy patrzyłem na fantastyczny portret Micka Jaggera, a z głośników popłynęli The Rolling Stones, włosy stanęły mi dęba.
Z obrazami Warhola w głowie pojechałem w drogę powrotną, szukając przy okazji drewnianych cerkiewek. Na pierwszą natrafiłem w wiosce Mirola. Była to kryta gontem greckokatolicka cerkiew Ochrony Bogurodzicy z 1770 r., ponad którą na zbocze góry wspinał się mały cmentarz. Kamieniarz budujący grób powiedział mi, że klucz do cerkwi dostanę w domu nr 17. Sympatyczny gospodarz w towarzystwie dwóch małych synów, oprowadził mnie, opowiadając o XVIII-wiecznym ikonostasie i carskich wrotach na ołtarzu, przez które przechodzić może tylko pop. Msze odprawia się tu co drugą niedzielę, a w zimie grzeją tylko tyle, by wino nie zamarzło popowi w kielichu. Słowak podziękował mi za wizytę, skasował 40 koron i wrócił do swojego gospodarstwa.
Cerkiewki zwiedziłem też we wsiach Bodruzal, Krajne Cierno i Ladomirova.
Kolejny przystanek - Bardejów. Zamiast od obiadu, zacząłem od zwiedzania. Najpierw najwybitniejszy zabytek miasta - kościół św. Idziego z XIV w. (wstęp 30 koron, na wieżę 40). We wnętrzu zachowało się 11 późnogotyckich bocznych ołtarzy skrzydłowych, stojących w swych pierwotnych lokalizacjach. Z kościoła wychodzi się wprost na otoczony gotyckimi i renesansowymi kamienicami rynek. Pośrodku stoi gotycko-renesansowy ratusz z lat 1505-11, najstarszy renesansowy zabytek Słowacji (obecnie Muzeum Szaryskie i Muzeum Historii Bardejowa). W jednym z kilku ogródków restauracyjnych zjadłem wyśmienite lokalne danie w pikantnym sosie (180 koron, lampka wina 40). Przede mną jeszcze najlepiej zachowane na Słowacji mury obronne z XIV-XVI w. z dwiema bramami, basztami i barbakanem, gotycki kościół Jana Chrzciciela z XV w., przebudowany w XVII w. na renesansowy, unikalny na tych terenach zespół budynków gminy żydowskiej z XVIII w. (synagoga, łaźnia, rzeźnia, szkoła, budynek władz gminy i cmentarz) oraz fontanna z rzeźbą św. Floriana, upamiętniająca wielki pożar z 1774 r.
http://www.kezmarok.net - również po polsku
http://www.sng.sk - Słowacka Galeria Narodowa
http://www.penzionandy.host.sk - pensjonat Andy w Medzilaborcach
http://www.e-bardejov.sk - również po polsku, chociaż dziwnie