Pochodzimy z Ziemi Lubuskiej i kiedy Czarek Zych, dyrektor festiwali zespołu Arte dei Suonatori, powiedział nam kilka lat temu, że będziemy tam nagrywać płytę, ta myśl nas poruszyła. To w jakimś sensie był nasz powrót do domu. Nagraliśmy tam z zespołem dwie płyty, graliśmy koncerty, a od pięciu lat w sierpniu organizujemy festiwal "Muzyka w Raju". W Raju, gdyż nazwa miejsca wzięła się od słów Paradius Matris Dei, czyli Raj Matki Boskiej, jak w XIII w. określano ośrodek cystersów. Paradyż to dla nas przede wszystkim ludzie, a nie tylko architektura czy historia. Rektor seminarium ks. Ryszard, siostra Barbara, biskup Edward Dajczak, ludzie, którzy tam żyją i pracują. Zaufali nam i zaczęli tworzyć z nami festiwal. Dzięki nim panuje podczas niego atmosfera ciepła i przychylności wszystkim, którzy znajdą się w Paradyżu. Ludzie tam łagodnieją. To udziela się nie tylko nam, także słuchaczom, również przybyszom z innej kultury. Dla świetnego wiolonczelisty Hidemi Suzuki z Japonii pobyt w Paradyżu okazał się wręcz uzdrawiający. Przyjechał z myślą, że prawdopodobnie przestanie grać, a odzyskał tu wiarę w to, co robi. Paradyż i muzyka w nim przyciągają. Ludzie, którzy przyjechali kiedyś na "Muzykę w Raju", wracają na kolejne festiwale.
wszystko, ale najbardziej krypta pod kościołem, gdzie leżą zmumifikowane ciała cystersów z XVII-XVIII w. Nie naruszyła ich żadna wojna, żadne okoliczności. Krypta była kiedyś otwarta do zwiedzania, ale od czasu, gdy jacyś studenci medycyny wynieśli z niej czaszkę (potem odesłali ją pocztą), pozostaje zamknięta. Oprowadzano nas tam o północy, ze świeczkami. Wrażenie było ogromne - w otwartych trumnach leżą zakonnicy, m.in. opat klasztoru w ornacie. Można oglądać ich stroje, buty. Zaskakuje, jak byli mali, znacznie mniejsi niż my. Podłoga ileś wieków temu została wysypana piaskiem z Morza Śródziemnego i to on ponoć asymiluje wilgoć, konserwując ciała.
Niezapomniany dzień.
dla każdego z nas jest inny. Ewa: Dla mnie to moment, kiedy mając 13-14 lat, po raz pierwszy usłyszałam i zobaczyłam morze. Podczas konkursu skrzypcowego w Koszalinie kilku uczestników pojechało z opiekunem do Mielenka. Pamiętam moment, gdy zza wydm usłyszałam szumiące morze. Po chwili wyszliśmy zza drzew i wydm na plażę i zobaczyłam ogromną przestrzeń oraz wielkie fale - widok niezapomniany. Aureliusz: A dla mnie pewien ranek, który przeżyłem w Kręcku na Mazurach. Wyszedłem na spacer grzbietem wzgórza. Dookoła piękna przyroda, a w dole wspaniale oświetlone przez słońce jezioro. Szedłem i słuchałem z odtwarzacza CD "Leçon de Ténebres" Charpentiera. Muzyka fantastycznie współgrała ze światłem, z przestrzenią, z kształtami i barwami... Przeżycie było metafizyczne. Kiedy po paru latach zaczęliśmy grać ten utwór Charpentiera, tamten obraz stanął mi przed oczyma. Jego wspomnienie porusza mnie do dziś.
mieliśmy kilka lat temu w Polanicy Zdroju. Pojechaliśmy tam na turniej szachowy, w którym brał udział nasz młodszy syn, i postanowiliśmy spędzić razem tydzień wakacji. Nie mamy czasu na wspólne wakacje z powodu mnóstwa pracy związanej z letnimi festiwalami w Paradyżu. Ale w Polanicy nie mieliśmy instrumentów ani komputera, chodziliśmy pić wodę zdrojową, spacerowaliśmy, wspinaliśmy się po górach i nigdzie się nie spieszyliśmy.
Ewa: Wszystkie miejsca z dala od cywilizacji. I morze, nad które lubię jeździć z synami. Aureliusz: A ja góry. Sudety, dokąd jeździłem od dziecka, zwłaszcza Karpacz i Bierutowice (dziś Karpacz Górny). Mam także swoje szczególne miejsce nad Wartą, 3 km od wsi Krzykosy. W wakacje jeździłem tam z rodzicami na tydzień-dwa pod namiot. Rozbijaliśmy się w lesie na łące, obok płynęła rzeka, wtedy jeszcze nie tak brudna (teraz znów robi się czystsza), chodziliśmy na jagody, paliliśmy ognisko. A po wodę przeprawialiśmy się z pojemnikiem do źródełka na drugim brzegu rzeki na materacu.
Arte dei Suonatori, z myślami o najbliższym koncercie i z instrumentami. Podróże z nimi, zwłaszcza samolotami, są bardzo kłopotliwe. W latach 80. na wyjazd za granicę ze skrzypcami trzeba było mieć zezwolenie, a instrument był oznakowany. ołowianą plombą na sznurku. Grając, nie można było jej zdjąć! Muzycy z innych krajów patrzyli na nas zdziwieni, a my stosowaliśmy różne wybiegi, aby ołów nie stukał o drewno. Dziś z kolei jest zagrożenie terroryzmem i nie chcą nas wpuszczać do samolotu, chyba że zdejmiemy z instrumentu struny, bo mogą być użyte jako broń! A to zniszczyłoby kondycję skrzypiec, więc zawsze trzeba długo negocjować i tłumaczyć. Ale np. wiolonczelista, żeby przewieźć instrument, musi wykupić dla niego normalny bilet razem z. ubezpieczeniem. Lataliśmy wieloma liniami i zawsze traktowano wiolonczelę jak osobę, a nie jak rzecz. Z kolei kontrabasista, żeby zabrać instrument na pokład, musi wykupić. aż trzy miejsca obok siebie, oczywiście z ubezpieczeniami. Kiedyś naszego kontrabasisty Staszka Smołki nie chciano wpuścić do samolotu, bo okazało się, że w środku obok siebie są tylko dwa fotele. Mógł lecieć innymi połączeniami albo nadać kontrabas na bagaż. Zdecydował się na bagaż i odebrał instrument ze złamaną i wyrwaną z pudła szyjką. Na szczęście linie lotnicze zapłaciły odszkodowanie za zniszczenie instrumentu.
to Zamek Kliczków, 13 km na zachód od Bolesławca. Olbrzymi myśliwski zamek niemieckiej rodziny arystokratycznej skoligaconej z rodziną cesarską. Tam od trzech lat od trzy-, czterodniowych prób rozpoczynamy każdy projekt. Ostatniego dnia dajemy koncert, będący zarazem próbą generalną, i ruszamy w trasę po Polsce. Choć nic nie zostało z dawnego wyposażenia, Kliczków to zamek z mnóstwem korytarzy, korytarzyków i pomieszczeń tworzących labirynt, po którym trzeba nauczyć się chodzić. Otacza go piękny i duży park. Mamy tam zapewniony spokój, salę do prób i trzy posiłki dziennie. Możemy skupić się na graniu.
w Paradyżu. Bo jak Paradyż, to i siostra Barbara prowadząca w seminarium kuchnię oraz jej sernik, puszysty i słodki. Ideał! Może się znudzić dopiero po dwóch tygodniach.
Ewa: Książkę. Uwielbiam czytać, zwłaszcza beletrystykę, i zawsze wożę jakąś książkę w futerale skrzypcowym. Aureliusz: A ja komputer, żeby mieć kontakt ze światem ze względu na ilość pracy organizacyjnej przy koncertach czy festiwalach.
Nie mamy takich miejsc. Częściej zdarzają się ludzie, których nigdy więcej nie chcielibyśmy spotkać.
zamku Kliczków, a potem do miast, w których regularnie koncertujemy: Wrocław, Toruń, Warszawa, Poznań. Z Arte dei Suonatori byliśmy w wielu krajach, ale najlepiej poznajemy w nich tylko sale koncertowe i hotele.
Ewa: Stany Zjednoczone i Japonia. W Japonii pociąga mnie odmienna kultura, która sprawia, że nawet Japończycy długo żyjący w Europie głęboko w środku na zawsze pozostają inni. Znamy kilku muzyków z Japonii, świetnie się z nimi gra i współpracuje, ale są dla nas zagadką. Bardzo chciałabym pójść do tradycyjnego japońskiego domu, zobaczyć, jak żyją, poznać ich zwyczaje, spróbować trochę ich zrozumieć. Aureliusz: Marzę o Szkocji - na zdjęciach wygląda jak połączenie gór i Mazur. Miejsce przyrodniczo bogate, piękne i oddalone od cywilizacji.