Zimowy spływ Wierzycą. Z Topielcem po bystrzach

Kiedy wodowaliśmy kajaki w Bączku, słońce miło przygrzewało i było kilka stopni powyżej zera

Z czymś takim nie spotkałem się od lat... Od czasu do czasu rzekę przegradzały zwalone do wody kłody, ale zazwyczaj były w nich powycinane piłą duże przejścia dla kajaków. Świetna sprawa! Szkoda, że na innych rzekach mało kto robi porządek - kiedy ostatnio spływałem górną Parsętą, bardziej niż wiosłowaniem zmęczyłem się "przenoskami".

***

Na grudniowy spływ Wierzycą wybrałem się z gdańskim Studenckim Klubem Kajakowym Morzkulc, czyli Topielec ( http://www.morzkulc.pg.gda.pl ). I jak co roku stawiło się kajakowe towarzystwo z całej Polski.

Spływ, choć grudniowy, zimowy na pewno nie był. Kiedy wodowaliśmy kajaki w Bączku, wiosce oddalonej kilkanaście kilometrów na północ od Starogardu Gdańskiego, słońce miło przygrzewało i było kilka stopni powyżej zera. Pamiętając, jak przed rokiem strasznie zmarzły mi ręce na morzkulcowym spływie Niechwaszczą, zabrałem trzy pary rękawiczek. Niepotrzebnie. Na wodzie dało się wytrzymać nawet bez czapki.

Jedni kajakarze dostali dwójki, inni kanadyjki, mnie przypadła jedynka - lekka, zgrabna, poręczna podczas "przenosek", łatwiej pokonuje się nią przeszkody. Ale wymaga czujności. Wystarczyło, że na parę sekund przestałem wiosłować, by zrobić zdjęcie, błyskawicznie wykręcała, robiąc przeróżne esy-floresy.

Wierzyca, choć to rzeka nizinna, ma w sobie coś z rzeki górskiej - miejscami bardzo szybki nurt, niekiedy małe bystrza. W dodatku tu i ówdzie kryją się pod wodą spore głazy. Ale bez obaw - woda była wysoka, więc łatwo dało się je ominąć.

Woda czysta, aż dziw bierze, żadnych puszek czy butelek, jak to zwykle bywa na naszych rzekach. Uroku dodają Wierzycy wysokie strome brzegi. Nie upłynął kwadrans, a spływ rozciągnął się na dużej przestrzeni. I choć płynąłem sam, co rusz kogoś mijałem, więc były okazje do pogawędek i poczęstunku. Ktoś zaproponował mi jabłko, poznany przed chwilą kajakarz uraczył mnie doskonałym sokiem z kiszonych ogórków...

Trasa wiodła głównie przez lasy, miejscami płynęliśmy tunelami z drzew, mijając dęby i fragmenty ładnej buczyny. Po godzinie napotkałem pierwszego wędkarza. Odziany w maskującą panterkę zabierał się do łapania lipienia na sztuczną muchę. Wkrótce minąłem betonowy mostek, za nim niewielkie bystrze. W pewnym momencie rzeka, która niepostrzeżenie stała się szeroka i leniwa, znów się nieco zwęziła, nurt mocno przyspieszył i zaczęła meandrować. W samą porę, bo zrobiło się trochę monotonnie. Po chwili Wierzyca znowu zwolniła, ale za to zrobiło się pięknie - płynęliśmy u stóp 20- metrowych zboczy. Powyżej Kręgskiego Młyna minęliśmy (po lewej) pomost i prowadzące doń potężne drewniane schody - jest ich tyle, że zajmują prawie cały stok.

Wierzyca okazała się bardzo szybka. Słońce było jeszcze wysoko, a my osiągnęliśmy most w Kręgskim Młynie, czyli metę. Pokonanie 11 km zajęło nam dwie godziny. Po wyciągnięciu kajaków na brzeg i wytarciu ich gąbkami załadowaliśmy je na samochodowe przyczepy. Autobus, który miał zawieźć nas na gorący bigos, był już w drodze.

Kajaki można zamówić w całorocznej wypożyczalni: Tadeusz Zaremba, Czarna Woda, ul. Okrężna 4, tel. 0 509 596 763

Więcej o: