Marcin Gienieczko, podróżnik, laureat wyróżnienia Kolos 2005 za samotne przepłynięcie na canoe 4 tys. km po systemie rzecznym Mackenzie w Kanadzie

Serce zostało na Dalekiej Północy, zwłaszcza w kanadyjskim Terytorium Jukon, gdzie mieszkałem 7 miesięcy, przygotowując się do spłynięcia Mackenzie

Pół roku spędziłem też na Alasce. To są wspaniałe tereny dla tych, którzy chcą zetknąć się z prawdziwą przygodą, a ja wychowałem się na książkach Jacka Londona. Terytorium Jukon to dzika przyroda - żyje tu ok. 100 tys. niedźwiedzi grizzly i jedynie 30 tys. ludzi (więcej niż trzy niedźwiedzie na człowieka!). Są olbrzymie bezludne przestrzenie, nieprzebyte lasy, gęstość zaludnienia 0,06 os./km kw.! Zachwycają mnie takie bezludne rejony. Mieszkają tam autochtoni oraz outsiderzy, którzy porzuciwszy życie w metropoliach, przyjechali tu, czując zew północy. Żeby znieść tamtejszy klimat, niskie temperatury, a zwłaszcza noc polarną, trzeba być silnym duchem, nie tylko ciałem. Ludzi dopada rodzaj depresji, tzw. melancholia arktyczna. Ale właśnie tam, w tych ekstremalnych warunkach, można naprawdę poznać samego siebie. Spływy rzekami północy odcisnęły na moim charakterze niezatarte piętno.

Niezapomniany dzień w podróży...

w irańskim Schiraze, dokąd pojechałem wspinać się w góry Tien Szan. W nocy zasnąłem na dworcu i ukradziono mi cały bagaż, został paszport i trochę pieniędzy, które miałem przy sobie. Gdy zgłosiłem kradzież na policji, kazano mi podpisać dokumenty w języku perskim. Nie chciałem się na to zgodzić, bo nic z nich nie rozumiałem, zamknięto mnie więc w areszcie. Spędziłem w nim trzy doby, na szczęście z więźniami politycznymi. Na tym, niestety, skończył się mój wyjazd - zamiast po trzech miesiącach wróciłem do domu po trzech tygodniach. Drugi bardzo trudny moment przeżyłem na spływie rzeką Jukon. Wyszedłszy rano z namiotu, zobaczyłem, że nie ma mojego pontonu. Okazało się, że po wielogodzinnej ulewie poziom rzeki podniósł się i silny nurt Jukonu go porwał. Na szczęście cały ekwipunek leżał wyładowany na brzegu. Byłem sam w środku zupełnie dzikich terenów bez żadnego środka transportu. Do najbliższego miasta Carmacks było 150 kilometrów. Na pieszą wędrówkę z moim bagażem nie miałem szans. Rozpaliłem na brzegu wielkie ognisko i zacząłem czekać. Po południu zobaczyłem na rzece Indian. Nie mogli mnie zabrać, bo płynęli na polowanie. Dopiero po dziewięciu godzinach wrócili po mnie. Ponton odnalazł się dwa dni później.

W Polsce lubię...

Bieszczady, góry porośnięte lasem. Maleńki, ale jak na Polskę jednak trochę dziki zakątek.

Podróżuję z...

zapałkami i nożem (to na północy jest najważniejsze), zabieram GPS, ale rzadko z niego korzystam, wolę mapy. Zazwyczaj podróżuję sam. Człowiek jadący sam po miesiącu podróży wie więcej niż grupa po trzech miesiącach. Miejscowi na jedną osobę otwierają się, na grupę reagują zupełnie inaczej. Jest w tym też oczywiście chęć sprawdzenia siebie, zmierzenia się z samotnością. Niewykluczone, że teraz trochę się to zmieni, bo od grudnia zeszłego roku jestem żonaty.

Mój ulubiony hotel...

to Studio 69 w Dorotowie na Mazurach, przy drodze Warszawa - Olsztyn. Jest pięknie położony nad jeziorem, wokół lasy, ma ładną architekturę i wystrój. Młodzi właściciele, Małgorzata i Wojciech Żółtowscy, są architektami wnętrz, projektują meble.

Niebo w gębie poczułem...

w podróży rzadko mi się to zdarza. Smakowała mi ostra kuchnia w Tybecie, na Alasce miałem okazję jeść serce niedźwiedzicy grizzly. Ale na trudne wyprawy zazwyczaj biorę żywność liofilizowaną. Zalewam ją wrzątkiem i jem: bigos, jajecznicę z boczkiem, gulasz w sosie cytrynowym, wszystko w proszku. W domu jest inaczej - moja żona doskonale gotuje.

Moja noga więcej nie stanie w...

Iranie i w ogóle na Bliskim Wschodzie. Nie polubiłem tych stron, nie odpowiada mi mentalność ludzi, męczy mnie hałas, rozgardiasz, klaksony. Lubię ciszę i spokój, a tam tego nie znalazłem.

Wymarzony cel podróży...

co roku nowy. Teraz przygotowuję się do najtrudniejszej (jak dotąd) wyprawy - chcę zimą przedostać się przez północną Kanadę od Whitehorse aż do Coppermine nad Morzem Arktycznym, ponad 2 tys. km. Wyruszam w grudniu tego roku. Trasę podzieliłem na trzy odcinki. Pierwszy, od Whitehorse do Ross River u podnóża Gór Skalistych - 900 km - chcę pokonać razem z Dariuszem Morsztynem psim zaprzęgiem (Dariusz od ponad 10 lat organizuje na Mazurach psie wyścigi, hoduje też husky i malamuty). Następne 400 km przez Góry Skaliste chcę przejść sam, poruszając się na rakietach śnieżnych - chyba jeszcze nikt nie przeszedł Gór Skalistych zimą samotnie. To najsurowsze rejony na Ziemi, temperatura spada tam do - 50, a nawet - 60 st. C. Trzeci odcinek, od Norman Wells od Coppermine, chcę przejść z Maciejem Majerskim, moim przyjacielem, poszukiwaczem złota i diamentów mieszkającym w Kanadzie. Być może będzie nam też towarzyszył Darek. Z Maćkiem pokonaliśmy już razem legendarne bystrza Grand Rpids w canoe. To będzie niezwykle trudna wyprawa, jeśli mi się uda, będę mógł powiedzieć, że naprawdę znam tamtą część świata. Piszę książkę o moich podróżach po północnej Kanadzie, do pełnego obrazu brakuje mi najtrudniejszych, zimowych doświadczeń.

Więcej o: