Wakacyjna TOP-lista: Kenia. U podnóża Ngong

Chodząc między pokojami, mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał, a Karen Blixen wyszła do ogrodu i pewnie zaraz wróci

"Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong..." - tak zaczyna się jej słynna powieść "Pożegnanie z Afryką". Rzeczywiście, sprzed domu-muzeum duńskiej pisarki mamy widok na górzystą okolicę. Zaglądają tu chyba wszyscy turyści, którzy przybywają do Nairobi.

- W filmie był przystojniejszy! - słyszę uwagi gości oglądających zdjęcia Denysa Finch Hattona. Przewodniczka się śmieje. Już dawno przyzwyczaiła się do tego, że wiele osób miesza filmową fikcję z rzeczywistością, utożsamiając Roberta Redforda z faktycznym kochankiem pisarki. Denys Finch Hatton nie wszystkim mógł się podobać. Dość wcześnie został łysy - kiedy był jeszcze studentem Oksfordu, wraz z kolegami ogolili sobie głowy, tyle że jemu włosy już nie odrosły...

Nagrodzony Oscarem film nakręcony w 1985 r. przez Sydneya Pollacka z Meryl Streep i Robertem Redfordem w rolach głównych przeszedł do klasyki kina. Książka ukazała się 48 lat wcześniej (Karen Blixen napisała ją pod pseudonimem Isak Dinesen). Romantyczna opowieść przepełniona afrykańskimi klimatami była wspomnieniem 17 lat, jakie autorka przeżyła w Kenii.

***

Przybyła do Nairobi w 1914 r., mając 28 lat, wraz ze świeżo poślubionym szwedzkim baronem Bror Blixenem-Finecke. Małżeństwo nie było udane i po ośmiu latach się rozstali. Przy boku Karen, właścicielki plantacji kawy, zaczął pojawiać się angielski arystokrata Denys Finch Hatton. Dusza towarzystwa (ładnie śpiewał, dobrze grał w golfa i krykieta), a nade wszystko świetny myśliwy i zdolny pilot, szybko zdobył jej serce. Burzliwy związek pełen był intryg, dramatów i zdrad (film nie do końca odpowiada prawdzie), aż w 1931 r. przerwała go katastrofa pilotowanego przez 44-letniego Denysa samolotu. Oznaczony obeliskiem grób Anglika znajduje się niedaleko domu Karen (w linii prostej ok. 10 km), w pobliżu najwyższego szczytu pasma Ngong (2459 m n.p.m.). Spoczął w miejscu, które bardzo lubił, a które ponoć często odwiedzają... lwy.

Wkrótce potem pisarka postanowiła wyjechać z Afryki. Wpływ na tę decyzję miały nie tylko dramatyczne przeżycia, ale także problemy zdrowotne i kiepsko idące kawowe interesy (doprowadziły ją praktycznie do bankructwa). Wróciła do domu rodzinnego w Rungstedlund, ok. 25 km na północ od Kopenhagi (dziś muzeum). Tam również w 1962 r. została pochowana pod skromnym kamieniem koło imponującego starego buka.

***

Posiadłość na obrzeżach Nairobi ma naprawdę wiele uroku. Kryty czerwoną dachówką parterowy dom z kamiennych bloków wybudowano w roku 1912. Wśród jedenastu pomieszczeń, do których wchodzi się z wąskiego korytarza, są m.in. dwie sypialnie, dwie łazienki, jadalnia, pokoik do pracy. Do tego sympatyczna weranda. Po dokonanym przez duński rząd remoncie w 1986 r. utworzono tu muzeum będące pod opieką kenijskiego państwa (ale większość filmowych scen powstała w replice domu wybudowanej przez Universal Studio na tyłach posiadłości - wąskie korytarze rezydencji były za ciasne dla filmowców, a światło w pokojach niewystarczające; makietę rozebrano po ukończeniu zdjęć).

Chodząc między pokojami, ma się wrażenie, że czas się tu zatrzymał, a Karen Blixen wyszła do ogrodu i pewnie zaraz wróci. Na krześle wisi jej bluzka, nakryty porcelanową zastawą stół czeka na gości. Pod ręką jest i lampa, którą miała zwyczaj zawieszać wieczorem na werandzie, by dać znać Denysowi, że nań czeka. Sypialnie mieli oddzielne - w tej, którą po baronie Blixenie zajął Denys, zwraca uwagę rozłożona na drewnianej podłodze skóra z głową lwa.

Niektórzy goście są nieco rozczarowani tym, że muzeum ma tak mało oryginalnych sprzętów. Np. białe, osłonięte moskitierą łoże to podarunek Universal Studio, które ekranizowało powieść - oryginalne łóżko należy do żyjącego w Nairobi chrześniaka pisarki (muzeum ma nadzieję, że kiedyś je zdobędzie). Uwieczniony w filmie słynny gramofon, który Karen i Denys zabierali na safari, by w buszu słuchać koncertów Mozarta, to również kopia. Oryginał znajduje się w duńskim domu pisarki pod Kopenhagą, podobnie jak wiele mebli, a także kolekcja dzid, tarcze masajskie oraz malowane przez Blixen obrazki (swego czasu studiowała malarstwo).

Ale i tak warto odwiedzić posiadłość - wciąż czuje się tu ducha kolonialnej epoki, a i okolica jest miła. Elegancko utrzymany trawnik aż zachęca, by się na nim położyć (pod warunkiem że nie zakłócą nam spokoju tabuny wycieczkowiczów). Obok rosną cyprysy, araukarie, palmy, kaktusy i mnóstwo kwiatów, a przy drodze prowadzącej z parkingu do muzeum - kilka krzewów kawy (w okolicach jest też sporo plantacji, a jeden z gatunków ziaren sprzedawany jest jako "Karen Blixen Coffee").

***

Na koniec spójrzmy na zamykające horyzont wzgórza Ngong. Dla Masajów to święty obszar. Jedna z legend opowiada o olbrzymie, który wędrując z głową w chmurach, potknął się o niedalekie Kilimandżaro, a kiedy upadł, ścisnął dłońmi ziemię, nadając jej charakterystyczny górzysty kształt. Według innej opowieści wzgórza utworzyła ziemia, którą Bóg wydłubał sobie spod paznokci, gdy zakończył dzieło stworzenia. No cóż, ładne miejsce wybrała sobie Karen Blixen...

Muzeum leży ok. 20 km od centrum Nairobi, czynne codziennie od 9.30 do 18, wstęp 200 szylingów kenijskich (równowartość ok. 2,3 euro). Turyści przyjeżdżają tu zwykle z wycieczką, na własną rękę najlepiej dotrzeć taksówką (ok. 900 szylingów w jedną stronę). Spod hotelu Hilton w Nairobi kursuje też Karen Metro Shuttle Bus

W sieci

http://www.museums.or.ke/karen

Więcej o: