Wakacyjna TOP-lista: Kenia. W rytmie oceanu

Piaszczyste plaże, rafy koralowe, starożytne miasta i, przynajmniej na razie, błogi spokój. Czy trzeba czegoś więcej?

Kiedy wymęczeni wielodniowym kurzem po bezdrożach safari zamarzymy o kąpieli w oceanie, nie musi to być okrzyczana Mombasa z eleganckimi hotelami i szwedzkim stołem. Jeśli mierzi nas nagły powrót do tzw. cywilizacji, gwarantuję, że Lamu nie zawiedzie niczyich oczekiwań. Czy można uciec gdzieś dalej w Kenii niż na pogranicze somalijskie? Właśnie tam leży Lamu - archipelag wysepek na Oceanie Indyjskim porośniętych zaroślami namorzynowymi. Piaszczyste plaże, rafy koralowe, starożytne miasta i na razie przynajmniej błogi spokój. Czy trzeba czegoś więcej?

***

Rozklekotany samolot siada na gruntowym lotnisku wyspy Wielka Manda, którą bez trudu da się obejść na piechotę - opowiadał mi celnik, że na lotnisko zaglądają czasem słonie... Z Wielkiej Mandy można dostać się na Lamu tylko motorówką. Widok jest zajmujący: cieśnina z piękną panoramą wyspy i białymi murami miasta Lamu.

Na szczęście nie dotarła tu jeszcze mania zabudowywania wybrzeża wieżowcami. Lamu to zwarte, założone w 1350 r. średniowieczne miasto, nad którym górują stary fort i wieże meczetów. Największym zaskoczeniem dla przybysza jest niewiarygodnie ciasna zabudowa centrum. Stare arabskie domy mają po kilka pięter wysokości, ale szerokość uliczek dochodzi do... półtora metra. Wystarczy dla objuczonego osła albo wędrowca, o samochodach nie ma mowy! Cztery tysiące kłapouchów zamieszkujących wyspę z poświęceniem pełni rolę taksówki i ciężarówki jednocześnie. Nie znam drugiego miejsca, w którym te czworonogi miałyby specjalny szpital.

Kenia - magia Afryki czytaj w serwisie kolumber.pl

Miasto zachowało unikalny plan architektoniczny, porównywalny jedynie z legendarnym Timbuktu w Mali. Jest chronione nie tylko jako pomnik narodowy, znalazło się także na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO). Orientacja tu jest bardzo łatwa, bo od głównej ulicy ciągnącej się równolegle do morza pozostałe uliczki pną się ku górze. Taki właśnie układ północ - południe jest typowy dla miasteczek suahilijskich i podkreśla kierunek Mekki (na północ od Kenii). Sporo domostw zachowało jeszcze pięknie rzeźbione w przemyślne arabeski wrota, a na jednym z domów widnieją ślady ostrzenia mieczy...

Nad domami wznosi się fort - dawne więzienie, gdzie stoją jeszcze zardzewiałe armaty. Jest w nim bardzo ciekawe muzeum opowiadające o minionej świetności Lamu i o kulturze suahili. Niedaleko fortu stoi najstarszy meczet miasta z XIV w., ale za najpiękniejszy uważa się ten zbudowany w XIX w. przez potomka proroka Habiba Swaleha, który przybył tu z Jemenu. Działa też Akademia Muzułmańska, której patronuje Arabia Saudyjska (ona również sfinansowała budowę nowoczesnego szpitala).

***

Archeolodzy stwierdzili, że pierwsze osady powstały tu ponad 1000 lat temu. Nadal trwają poszukiwania zaginionego miasta Shungwaya uważanego za kolebkę miejscowych ludów. Zanim na wschodnim wybrzeżu Afryki zajaśniała gwiazda Mombasy i Zanzibaru, Lamu i jego okolice było centrum handlu morskiego z Półwyspem Arabskim. Kupcy przypływali na wiosnę wraz z monsunem północno-wschodnim, a odpływali we wrześniu, gdy zaczynał wiać monsun południowy.

Każda z wysp tworzyła niegdyś osobne i niepodległe minipaństewko. Konkurowały one w handlu i napadały na siebie, stąd fortyfikacje i mury obronne. Kres temu położył najazd portugalski na początku XVI w. W końcu XVII w. miejsce Portugalczyków zajął sułtan Omanu. Cały następny wiek to okres wspaniałego rozwoju Lamu i pobliskich wysp. Lamu podbite ostatecznie traciło na znaczeniu, a potężniała Mombasa i Zanzibar, który sułtan wybrał na swoją siedzibę.

***

Rytm życia całego archipelagu wyznaczają przypływy i odpływy oceanu. Biada turyście, który o tym zapomni, wyruszając na morską odyseję! Po kilku dniach w mieście postanowiliśmy odwiedzić sąsiednią wyspę Pate, kilka godzin żeglugi od Lamu. Nie ma na niej śladu tzw. infrastruktury turystycznej ani elektryczności, ale są historyczne miasta Pate, Siyu i Fa. Jest jeszcze ciemna noc, gdy pakujemy się do obszernej krypy żaglowej, zwanej z arabska dhow . Sternikiem jest stary wyga Mahomed, który zna te okolice jak własną kieszeń - setki razy przemierzał szlak między wyspami. Twierdzi on, że jeśli nie zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności, powinniśmy wejść do przystani w Pate przed odpływem.

Lamu przesuwa się w ciemnościach. Zupełny brak wiatru, więc przez cieśninę płyniemy na silniku. Brzask zastaje nas dość daleko od lądu. Woda jest płytka, czasem widać dno, czasem łódź szura po piaszczystym dnie. Wzmaga się krótka, nieprzyjemna fala. Pomocnik sternika o nieprawdopodobnym imieniu Kennedy siedzi w kucki na dziobie i wywrzaskuje: - Angalia! Kushoto! (Uwaga! Na lewo!). Dmie przeciwny wiatr, więc nie stawiamy żagla. Wciąż jesteśmy daleko od Pate. Zabrakło nam może pół godziny do przystani, gdy krypa osiadła na dnie. Naprzeciw wypłynęła inna, mniej obciążona łódź. Przesiedliśmy się, ale i ona nie dała rady. Paru miejscowych wyskoczyło do wody, pociągnęli łódź kilkaset metrów i wreszcie wyszliśmy na gęsty szlam. Wszystkie wyspy porasta zielony kożuch mangrowiowych zarośli - po opadnięciu wody widać ich splątane korzenie. Odsłania się bagno i opadają nas stada wygłodniałych mbu , czyli komarów.

Na Pate uliczki są z ubitej gliny, a domy z koralowców i suszonego szlamu. W pierwszej chwili trudno rozpoznać, które domostwa w tym labiryncie są zamieszkałe. Kiedyś istniało tu ludne i bogate miasto Nabharani. Kwitł handel kością słoniową, ambrą, eksportowano opium, tytoń, rogi nosorożców. Lamu, Pate, Manda sprowadzały arabską ceramikę, szkło i chińską porcelanę. Po latach świetności pozostały hektary domostw, grobowce, ruiny meczetów. Wszędzie na tych ruinach uprawia się tytoń. Największe wrażenie robi chyba ruina domu z czasów panowania Portugalczyków - widać na nim jeszcze wizerunki galeonów, ale reszta robi przygnębiające wrażenie okropnego zaniedbania. Mijane przez nas kobiety noszą długie szaty okrywające całą sylwetkę, zwane buibui , ciężkie srebrne kolczyki i pierścienie w nosie.

Woda uciekła, nasza łajba leży bokiem na piasku. Mamy odciętą drogę - we wsi mówią, że przypływ zacznie się za blisko cztery godziny, mamy więc czas na obejrzenie wyspy. W szalonym upale wędrujemy przez ciernisty busz, mijamy dużo palm kokosowych. Pojawienie się Wazungu (wyblakłych istot) wszędzie budzi zainteresowanie i śmiechy.

O 17 nadszedł upragniony przypływ. Postawiliśmy wielki trójkątny żagiel i przy pełnym wietrze pomknęliśmy do Lamu.

***

Przyjechaliśmy tu przede wszystkim popływać i zobaczyć plaże. Z Lamu na najbardziej znaną z nich - Shelę - idzie się godzinę. To ciekawa wycieczka krajoznawcza, w czasie której można się przekonać, że na wyspie rosną palmy kokosowe, są plantacje mango i cytrusów.

Shela leży na południowym cyplu wyspy. Wznoszą się tu duże piaszczyste wydmy, a plaża zdaje się nie mieć końca. Niedaleko stąd ma swoją wakacyjną siedzibę książę Monako. Wcale mu się nie dziwię, choć znam jeszcze lepsze miejsce. Na wprost Sheli, po drugiej stronie szerokiej cieśniny morskiej jest plaża zwana Mandą, bardzo długa, pusta, z białym piaskiem. Można stąd zrobić bardzo ciekawą wycieczkę do okolicznych rybackich wiosek. Idąc wybrzeżem, natrafiliśmy na starą fortecę częściowo zniszczoną przez ocean, w której zostały przeżarte solą armaty. Niedaleko rozciągają się małe wioski z okrągłymi murzyńskimi chatkami. Ale największą ozdobą okolic są cyklopowych rozmiarów baobaby rosnące tuż przy plaży.

***

Lamu od dawna znane było tylko hippisom. Czas jednak nie stoi w miejscu i kto wie, czy opisany przeze mnie raj już niedługo nie będzie tylko wspomnieniem globtrotera, choć na razie dzielnie opiera się masowej turystyce.

Warto wiedzieć

Najlepsza pora - grudzień-marzec, najzimniejsze miesiące: lipiec, sierpień

Lot z Europy - ponad 800 dol., warto poszukać czarterów z Berlina, a najlepiej z Londynu. Do Lamu latają codziennie samoloty Eagle Aviation i Air Kenya Aviation z lotniska krajowego Wilson w Nairobi - w jedną stronę 150-180 dol. Po przylocie na wyspę należy jak najprędzej potwierdzić powrót, opłata lotniskowa - 300 szylingów.

Busem z Mombasy przez Malindi do miejscowości Mokowe na stałym lądzie.

Statkiem Lamu-Mombasa, formalności trzeba załatwić w kapitanacie portu - bilet ok. 100 dol.

Waluta - szyling kenijski, 1 dol. = 71, 1 zł = 22 szylingi

Wiza - na lotniskach międzynarodowych w Nairobi i Mombasie, 50 dol.

Zdrowie - na wybrzeżu zagrożenie malarią, w całym kraju duży problem z HIV/AIDS

Hotele: najlepiej wybierać z tych na bulwarze nadbrzeżnym (przewiew). Mogą być trudności ze znalezieniem pokoju w grudniu, styczniu, lipcu, sierpniu i w czasie muzułmańskiego święta Mauldi, czyli urodzin proroka (jest ruchome, ostatnio przypadało w czerwcu)

Ciekawe strony

http://www.kenya.com.pl

http://www.nairobibackpackers.com - dobry, tani nocleg w Nairobi, wyprawy po kraju

http://www.gametrackers.com - jeden z najlepszych organizatorów safari

Więcej o: