Choć właśnie spadł śnieg, a temperatura spadła poniżej zera, na grudniowy spływ Niechwaszczą, który był pomysłem gdańskiego Studenckiego Klubu Kajakowego "Morzkulc", stawiło się kilkudziesięciu śmiałków z całej Polski (nomen omen: "morzkulc" to po kaszubsku "topielec"). O Niechwaszczy, małej rzeczce na Kociewiu, mówiąc szczerze, nigdy nie słyszałem. Okazała się godna polecenia - emocje, zwłaszcza zimą, gwarantowane!
Ubrałem się tak grubo, że ledwo wcisnąłem się do jednoosobowego kajaka: dwie pary spodni, dwie polarowe bluzy, kurtka, czapka. Wodowaliśmy się za drewnianym mostem we wsi Mniszek. Z kajakowego punktu widzenia rzeka wydała mi się łatwa: niezbyt szeroka, płytka, nurt spokojny, mało zakrętów. W tej okolicy musi mieszkać dużo bobrów - na brzegach poprzegryzane drzewa, niektóre pnie do czysta objedzone z kory (najwyraźniej najbardziej smakują im brzozy). Po kilkunastu minutach dopływamy do zatoru - na kilkudziesięciometrowym odcinku rzeka zawalona jest drzewami. To oczywiście sprawka bobrów. Trudno, czas na przenoskę. Wraz innymi dobijam do brzegu i przeciągam kajak po śniegu. Dobrze zrobiłem, że zdecydowałem się na "jedynkę". Jest tak lekka, że mogę ją podnieść jedną ręką. Ma mniejsze zanurzenie - tam, gdzie "dwójka" utknie na kłodzie zanurzonej w wodzie, "jedynka" jakoś się prześlizgnie. Tylko wsiadanie i wysiadanie z jednoosobowego kajaka wymaga pewnej wprawy.
Płyniemy dalej, wśród lasów i pól. Od czasu do czasu forsujemy kolejne drzewa. Gdy leżą w wodzie, biorę je rozpędem, gdy są nieco wyżej, prawie kładę się w kajaku i jakoś się przeciskam. I tylko pod jakimś mostkiem utknąłem na dobrą chwilę - choć wygiąłem się, ile się dało do tyłu, i tak zaklinowałem się nosem o spód mostu. Brakowało mi dosłownie centymetra, by się wyrwać z pułapki.
Jednak rzeka wcale nie jest taka łatwa, jak sądziłem. W pewnej chwili widzę, jak podczas forsowania kłody przewraca się kajak jednej z dziewczyn. Po dwóch sekundach udaje się jej podnieść go, ale i tak jest do pasa mokra.
W zasadzie jest mi ciepło. Tylko ręce marzną okropnie - nie mam specjalnych kajakarskich rękawic, polarowe zamoczyłem, zapasowych nie zabrałem. - Trzeba było zabrać gumowe, takie do zmywania naczyń - doradza mi jakiś student. Od czasu do czasu zatrzymuję się i ogrzewam ręce na brzuchu. Nie ja jeden. Dzielimy się doświadczeniami, okazuje się, że jest jeszcze inna metoda ogrzania rąk: o szyję.
Po blisko 8 km dopływamy do młyna w Zawadzie, gdzie czeka nas kolejna przenoska. I tu zaczyna się najciekawsza część spływu. Rzeka płynie przełomem, bardzo wartko, bystrzami, brzegi są wysokie. Pędzę (dosłownie!) przez las, wpadam w zakręt za zakrętem. Czasami mijam sterczące w wodzie kamienie. Warto było pomarznąć - lubię takie dynamiczne pływanie. Przy kolejnym zwalonym drzewie jeszcze jedna przenoska. To niebezpieczny odcinek, po drodze zdarzyły się dwie "kabiny" - tak kajakarze nazywają wywrotkę. Po mniej więcej 3 km Niechwaszcz wpada do Wdy. Jeszcze kilka minut i dopływamy do pola namiotowego w Czarnej Wodzie. W samą porę - jest już prawie ciemno. Przez niecałe 6 godz. przepłynęliśmy około 12 km. Wracamy na nocleg. Po drodze zastanawiam się, jak płynęłoby się Niechwaszczą na wiosnę, przy naprawdę wysokiej wodzie. Trzeba to sprawdzić w przyszłym roku.
Witryna Morzkulca:
Wypożyczalnia kajaków (z przewozem)
Pod Świerkami, tel. 0 50 959 67 63