Romuald Koperski, podróżnik, laureat nagrody Kolos 99, autor książek "Pojedynek z Syberią" i "Syberia na gapę"

Serce zostało na Syberii, a zwłaszcza w jej najbardziej północnej części przy Oceanie Arktycznym. W 2002 r. zorganizowałem tam zimową wyprawę dla pięciu osób w 110. rocznicę śmierci Jana Czerskiego, uczestnika powstania styczniowego zesłanego na Syberię.

Prowadził tam pionierskie badania geologiczne, paleontologiczne i geograficzne. Zmarł nad Kołymą podczas wyprawy naukowej i tam został pochowany. I choć jego nazwisko występuje aż w pięciu nazwach geograficznych, z których najbardziej znane są Góry Czerskiego, to dziś w Polsce jest prawie zapomniany, a na pewno niedoceniany. Naszym celem było dotarcie do jego grobu. Z osady Czerskij, do której dolecieliśmy samolotem z Jakucka, mieliśmy do przejścia 180 km po zamarzniętej Kołymie. Po całym dniu marszu pierwszą noc spędziliśmy w namiotach. Temperatura poniżej - 40 st. C. Nazajutrz podwieźli nas psim zaprzęgiem Jukagirzy. Przeżyliśmy tę jazdę dzięki skórom reniferów, których sanie były pełne. Noc spędziliśmy w ich chacie. Poczęstowali nas tzw. struganiną, czyli cieniutkimi plastrami surowej, tłustej jak słonina ryby. Jest podstawą wyżywienia w tamtych stronach. Je się ją na surowo, by nie utracić mineralnych składników ani witamin, o które bardzo tam trudno. Potem był następny dzień marszu i kolejny nocleg w namiocie. Wskazówka termometru zatrzymała się na końcu skali, było poniżej - 50 st. C! Tej nocy oglądaliśmy zorzę polarną. Nazajutrz do celu naszej wyprawy dojechaliśmy jakuckimi saniami, tym razem ciągniętymi przez śnieżne skutery. Niezwykle uroczyście i serdecznie witani przez mieszkańców przymocowaliśmy do pomnika wystawionego na grobie Czerskiego w 1947 r. mosiężną tablicę (odlana w Stoczni Remontowej w Gdańsku, ufundowana przez Senat RP). Wieźliśmy ją ze sobą w specjalnie skonstruowanym nosidle, ważyła 40 kg. Byliśmy pierwszymi Polakami, którzy z Polski dotarli do grobu Czerskiego.

Niezapomniany dzień w podróży...

niejeden. Niezapomniane są zarówno chwile bardzo piękne, jak i bardzo straszne. Jednym z trudniejszych dla mnie przeżyć była wichura, która dopadła mnie na Lenie w trakcie spływu pontonem. Spowodowała na rzece potężny sztorm. Nie mogłem dobić do brzegu, było do niego kilka kilometrów, a zresztą było tam równie niebezpiecznie, brzeg cały był usiany śladami niedźwiedzi. Był to czas, gdy miały małe. Nie mogłem wiosłować ani w żaden sposób kierować pontonem. Każdy ruch groził wywrotką. Przez 70 godzin leżałem na dnie pontonu, prawie nie mogąc się poruszać. Mogłem jedynie bez końca kontemplować to, jakim okruchem jest człowiek wobec przyrody. Byłem mokry, głodny, było mi okropnie zimno. Najbliżsi ludzie mieszkali w odległości tysiąca kilometrów...

W Polsce lubię...

tereny przy wschodniej granicy. Do dziś jest tam piękna przyroda i najmniejsza gęstość zaludnienia. Zachowała się tradycyjna wiejska gospodarka, domy są drewniane, na dachach bociany, na podwórkach studnie. Jeszcze pod koniec lat 60. w okolicach Hajnówki i Sokółki znajdowałem miejsca, gdzie nie było nawet prądu.

Podróżuję z...

przemożną chęcią poznawania nowych miejsc. Moje wyprawy są uważane za niebezpieczne, ale nigdy nie biorę GPS. Wystarcza mi kompas i mapa. Staram się brać jak najmniej rzeczy, tylko te zupełnie niezbędne. Nie biorę więc widelca, wystarcza mi łyżka. Zawsze mam nóż. Ale nie taki, który ma otwieracz do puszek i nożyczki. Mój nóż jest bardzo prosty, w skórzanej pochwie. Sprawdza się wspaniale, mogę go naostrzyć nawet na kamieniu. Dostałem go w prezencie od pewnego myśliwego, który zresztą przeniósł się już do Krainy Wiecznych Łowów. Zrobił go z piły tarczowej. Zawsze też biorę draskę i zapałki zabezpieczone np. w pudełku po filmie. Poza tym trochę suchych gałązek w torebce foliowej. One bardzo przyspieszają rozpalenie ogniska, gdy wszystko wokół jest mokre.

Mój ulubiony hotel to...

zdecydowanie namiot. Czasem zatrzymuję się w hotelach, ale nie lubię tego. Wolę już nawet nocleg w samochodzie.

Niebo w gębie poczułem...

nie przywiązuję dużej wagi do jedzenia. Jestem wszystko jedzący i wszystko pijący. Nie mam stałych godzin posiłków. Często na wyprawach jem rzeczy uznawane za mało atrakcyjne, a nawet za obrzydliwe. Jakuci częstowali mnie surowym mózgiem renifera. Zjadłem. Bardzo smakowały mi syberyjskie ryby. Najlepsza z nich to omul bajkalski, ryba z rodziny siejowatych wielkości dużego śledzia. Jest endemiczna - nie występuje nigdzie poza Bajkałem. Żyje w głębinach najczystszego jeziora na świecie. Jadłem ją osoloną i uwędzoną w dymie ogniska. Prawie nie miała ości, ociekała tłuszczem.

Moja noga więcej nie stanie w...

chyba nie ma takiego miejsca. Wróciłbym nawet do Szwajcarii. Nie chciałbym tylko trafić na jakieś nadęte przyjęcie.

Wymarzony cel podróży to...

w styczniu 2007 r. rozpocznę samotną wyprawę samochodem na przylądek Dieżniewa w cieśninie Beringa, część Półwyspu Czukockiego, najdalej na wschód wysunięta część Azji. To tu właśnie jest granica czasu i daty. W to miejsce jeszcze nikt nie dojechał samochodem. Będę jechał zimą, wówczas syberyjskie bagna są zamarznięte. Następnym moim naprawdę wymarzonym celem jest przeprawa przez cieśninę Beringa. Wiele było już prób, ostatnie organizowane przez Anglików w 1994 i w 2001 r. Wszystkie skończyły się niepowodzeniem, jak dotąd żaden pojazd cieśniny nie przejechał, wszystkie zatonęły. Mam pomysł, jak powinien być skonstruowany taki pojazd, przede wszystkim powinien być lekki, bo miejscami na cieśninie lód jest bardzo cienki. Dotychczasowe masą przypominały czołgi, to był podstawowy błąd. Poza tym wybiorę inne miejsce do przeprawy. Nie to najwęższe, 80-kilometrowe, lecz szersze, ale za to w miejscu, gdzie nie działają tak ciepłe prądy. W tym roku będę szukał sponsorów, którzy pomogą mi zrealizować to marzenie.

Więcej o: