Grzegorz Rąkowski, biolog, podróżnik, autor przewodników po wschodniej Polsce, Białorusi, Litwie i Ukrainie

Serce zostało oczywiście na Polesiu. To dla mnie najbardziej fascynująca kraina. Niekończące się rozlewiska Prypeci, bagna, niedostępne miejsca, dzikie zwierzęta i ludzie, którzy w samym środku Europy żyją tak samo od setek lat. Zbierają jagody, borówki, żurawiny, na drzewach wiszą wykorzystywane do tej pory barcie...

Kresy zawsze mnie fascynowały. Na moją wyobraźnię szczególnie podziałały opisy dzikiej przyrody w "Moich przygodach łowieckich" Juliana Ejsmonda. Jeździłem więc najpierw na bagna biebrzańskie, lubelskie, a gdy otwarto granice - na Polesie. Z ornitologami białoruskimi organizowaliśmy wyprawy na Błota Olmańskie, przez wiele dni poruszaliśmy się jedynie piechotą lub łodziami. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów w każdą stronę nie ma tam żadnych ludzkich osad. Przed wojną tereny te należały do Radziwiłłów, którzy dbali o to, by zachować ich dzikość. Po wojnie był tu poligon wojskowy, więc teren zamknięty, dziś jest rezerwat. To obszar trudno dostępny, nadal prawie nieprzebadany pod względem botanicznym.

Niezapomniany dzień...

miał miejsce w czasie wyprawy na Błota Olmańskie. Był początek kwietnia. Rozbiliśmy namioty w suchym miejscu i w trzy osoby wybraliśmy się na dłuższą wycieczkę, bez bagażu. Kilka godzin później kolega zasłabł, musieliśmy nocować poza obozem. Rozpaliliśmy duże ognisko, ale niewiele to pomagało, bo w nocy był mróz. Nikt nie zmrużył oka. Potwornie zmarznięci o brzasku postanowiliśmy wracać. Najpierw usłyszeliśmy krzyki żurawi, potem zobaczyliśmy ich taniec. Później wrzask cietrzewi. Pióra leciały w powietrze, mogliśmy podejść do nich na kilka metrów. W sosnowym lesie trafiliśmy na olbrzymie dywany oszronionych fioletowych sasanek. Niebo zmieniało kolory, to było prawdziwe misterium przyrody.

Najlepsze wakacje spędziłem w...

Najbardziej kocham kresy, ale czasem lubię wyjechać gdzieś dalej. Niezwykłe dwa miesiące spędziłem w Ameryce Południowej. Przejechałem przez Brazylię, Boliwię, Argentynę i Paragwaj. Tropiki, atlantyckie plaże z palmami, dżungla, Andy, wodospady, wysokie równiny, wyschnięte słone jeziora, stada różowych flamingów. Na granicy Boliwii, Brazylii i Paragwaju rozciąga się Pantanal - kraina bagienna wielkości połowy Europy. To wszystko było oszałamiające, jest tam najdziksza przyroda.

W Polsce lubię...

oczywiście ścianę wschodnią, a najbardziej Suwalszczyznę i Białostockie, dawne tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego z ciągle żywą, wieloetniczną kulturą: litewską, białoruską, ukraińską, tatarską. Lubię też Mazury, ale te wzdłuż granicy północnej, tam jest znacznie mniej ludzi, i Puszczę Augustowską, zwłaszcza jej środek - Bagno Kuriańskie. Tam widziałem przed laty tokowisko głuszców.

Podróżuję z...

aparatem fotograficznym. Traktuję fotografię jako dokumentację, wiele rzeczy, które sfotografowałem, już nie istnieje. Zawsze zabieram też dużo map. Jadąc na kresy, biorę odbitki przedwojennych map Wojskowego Instytutu Geograficznego, w skali 1:100 000. Są na nich zaznaczone pałace i dwory (dziś często w ruinie), kościoły i stare cmentarze. Na miejscu kupuję współczesne mapy topograficzne z aktualną siatką dróg. Dopiero tak wyposażony ruszam w drogę. Nigdy nie podróżuję sam, zazwyczaj z kilkoma osobami, często z przyjaciółmi z kręgu Unikatu, Uniwersyteckiego Klubu Turystycznego, z którym związałem się na studiach.

Mój ulubiony hotel to...

Nie lubię hoteli, jeżdżę z namiotem i staram się rozbijać go w jak najpiękniejszych miejscach. Ale najbardziej niezwykły hotel widziałem w Boliwii na równinie Altiplano położonej na wysokości 4000 m n.p.m. Jest tam rozległy teren po wyschniętym słonym jeziorze - Salar de Uyuni - cały pokryty solą. Pośrodku tej białej pustyni z bloków solnych zbudowano hotel, bardzo drogi.

Niebo w gębie poczułem...

we wsi Libuchora w Karpatach Wschodnich. Wieś wygląda jak wielki skansen - same drewniane chaty. Żona popa, u którego mieszkaliśmy, przygotowywała nam posiłki prawie wyłącznie z ziemniaków: pierogi ruskie, placki ziemniaczane, odsmażane talarki, nawet gołąbki były z ziemniakami, a do tego pop częstował samogonem z ziemniaków. Ich serdeczność i gościnność były niezwykle wzruszające.

Moja noga więcej nie stanie w...

Tatrach. Nigdy w nich nie byłem i nie wybieram się. Są dla mnie symbolem gór całkowicie skomercjalizowanych, zatłoczonych o każdej porze roku, i najbardziej banalnym celem podróży, jaki można sobie wyobrazić. Poza tym nie ma tam nic nowego do odkrycia...

Wymarzony cel podróży...

Choć jeżdżę na kresy kilka razy w roku, to nadal są tam miejsca, których nie znam, a bardzo chciałbym zobaczyć. Zamierzam dokładnie spenetrować Krym, oczywiście nie kurorty, ale wnętrze kraju. Po wysiedleniach powrócili tam Tatarzy, z którymi Rzeczpospolita miała liczne kontakty, i złe, i dobre. No i jeszcze Australia. Ciągnie mnie tam niesamowita przyroda. Poza tym byłem już na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Australii i Antarktydy.

Więcej o: