Poleciałam do Czarnogóry. Tu od pieniędzy ważniejsza jest rodzinna tradycja i kontakt z drugim człowiekiem

Klaudia Kolasa
Czarnogóra to kraj, przez który przechodzi cała paleta barw i nastrojów. Jednego dnia zauważamy w nim zapierające dech w piersiach widoki, tętniącą życiem naturę, do której natychmiast czujemy szacunek, albo luksusowe hotele na wybrzeżu. Innego spotykamy niemalże wymarłe miasteczka i mieszkańców, którzy dzięki turystom wiążą koniec z końcem. Niezależnie od tego, w którym miejscu jesteśmy, tu nadrzędną wartością jest gościnność. Przejechałam cały kraj, ale wszędzie czułam się jak w domu.

Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.

Przez długi czas myślałam, że to natura jest największym atutem Czarnogóry. Meandry Ćehotin, Jezioro Czarne, Most na Tarze czy Jezioro Skadar robią ogromne wrażenie - tym bardziej że pomimo swojego potencjału turystycznego, wokół tych miejsc nie ma infrastruktury, która odciągałyby od nich uwagę. To one majestatycznie rozciągają się pomiędzy górami, zapierają dech w piersiach i zostawiają nas z myślą, że natura potrafi stworzyć takie obrazy, które ingerencja człowieka mogłaby tylko zepsuć.

Zobacz wideo Triki, które pomogą wam zaoszczędzić pieniądze przy planowaniu wakacji. W te dni kupuj bilety [MAMY CZAS]

Nic nie może przyćmić tej pustki i ciszy unoszącej się nad urwiskami, ani kolorów, które osnuwają góry. Jest jednak coś, co czyni Czarnogórę miejscem jeszcze bardziej wyjątkowym. Podczas gdy świat dookoła pędzi, mieszkańcy Czarnogóry znaleźli sposób na docenienie swojego dziedzictwa i trwanie przy korzeniach. Spotkałam osoby, dla których kultywowanie rodzinnych tradycji i dbanie o swoją ziemię, jest ważniejsze niż pogoń za pieniądzem.  

Kontakt z drugim człowiekiem ważniejszy niż pieniądze 

O czarnogórskiej gościnności przekonałam się już pierwszego dnia. Kiedy dojechaliśmy do położonego w gminie Mojkovac Camp Rabrenović, przywitał nas właściciel, Goran Rabrenović. - Polacy! Bardzo lubię gości z Polski - zawołał na wstępie i zanim się obejrzeliśmy, wędrował już między nami z kieliszkami rakii. Potem zaprowadził nas do suto zastawionego stołu, nad którym zawiesił polską flagę. A z głośników przygrywali nam Kayah i Bregovic. Chociaż te polskie akcenty były miłe, najciekawsze historie ukrywały się w otaczających nas  przedmiotach.  

Goran przygotował powitanie dla turystów z PolskiGoran przygotował powitanie dla turystów z Polski archiwum prywatne

Na ścianie jadalni Goran odtworzył swoje drzewo genealogiczne. Ziemia, na której przyjmuje przyjezdnych z całego świata, należy do jego rodziny od pokoleń. Postanowił wykorzystać potencjał rodzinnego gospodarstwa i w 2018 roku otworzył tu agroturystykę. Zadbał przy tym, aby miejsce nie zaburzało imponującej natury, która je otacza. Niedaleko przepływają rzeki Tara i Bistrica, a dookoła znajdują się góry: Bjelašnica, Sinjajevina i Proscenska. Każdego dnia wybiera się na krótki trekking po górach Sinjajevina. Zna te tereny i zamieszkujących je ludzi tak dobrze, że sam zadbał o wytyczenie szlaków w okolicy Camp Rabrenović. 

Goran Rabrenović wytyczył szlaki wokół gospodarstwaGoran Rabrenović wytyczył szlaki wokół gospodarstwa archiwum prywatne

Przy wspólnym stole można poczuć się jak u cioci na imieninach. Wszystkie produkty, którymi nas częstuje, pochodzą od lokalnych dostawców. Goran dba, żeby nikt nie wyszedł głodny i spragniony. Jednocześnie, krążąc między gośćmi, z wielką ekscytacją opowiada o swoich projektach. Nikt nie ma wątpliwości, że wkłada całe serce w rozwinięcie potencjału tego terenu. Z rodziną u boku czuje się na swoim miejscu, choć - jak zaznacza - w życiu nie bał się żadnej pracy. Ma aż osiem specjalizacji i chętnie wykorzystuje je, zaskakując przy tym turystów. Nam ujawnił się jako pirotechnik, przygotowując pokaz fontann pirotechnicznych. Żeby nie było nudno, odbył się on w czasie krojenia tortu, znów: z polską flagą. - Gościnność i kontakt z drugim człowiekiem, mają dla mnie większe znaczenie niż pieniądze - zaznacza. W jego gospodarstwie naprawdę ciężko jest zapomnieć o tym, skąd się pochodzi. A w takich okolicznościach przyrody  oderwanie się od rzeczywistości nie byłoby trudne. 

 

Każdy element w Camp Rabrenović Goran robił własnymi rękami. Deska po desce zbudował dumę tego miejsca: bajkowy domek na drzewie i meble, które się w nim znajdują. Spędziłam tam noc i było to wyjątkowe doświadczenie. Przeszklony front sprawiał, że z łóżka można było podziwiać majaczące w tle górskie pasma i unoszące się nad nimi gwiazdy. Ranek z kolei przywitać na balkonie oddychając rześkim, górskim powietrzem, zanim wyruszy się w dalszą drogę. 

Gościnność to uniwersalny język 

Kolejne miejsce, które jest dowodem na to, że da się połączyć przyjmowanie turystów z pozostawaniem sobą, to Ranczo Batricevic. Gospodarz, Svetozar Batricevic także od pokoleń zajmuje się rodzinną ziemią. Dookoła swojego domu, ma wszystko, czego trzeba do życia: uprawia owoce i warzywa, ma własną pasiekę, hoduje krowy, produkuje domową rakiję, a w jego piwnicy znajduje się raj dla wielbicieli kiszonek. Chociaż nie mówi po angielsku, bez problemu komunikuje się z przyjezdnymi. Język gościnności, to uniwersalny język.  

Svetozar Batricevic w swoim gospodarstwieSvetozar Batricevic w swoim gospodarstwie archiwum prywatne

Svetozar jest trochę jak polska babcia. Kiedy usiądziesz do stołu w jego domu, nie odejdziesz, dopóki nie zjesz wszystkiego do końca. Niezależnie od tego, czy jesteś głodny, czy nie, nakłada ci ogromną porcję i nie dopuszcza do siebie odmowy. Nikt nie może wyjść od niego nienasycony. Jego żona jest sercem tego miejsca. To ona krząta się między kuchnią a jadalnią i przynosi gościom kolejne specjały. We wszystkim pomaga też syn. Jednak, kiedy proponuje mamie, że będzie asystował jej, tłumacząc na angielski, natychmiast dostaje burę. Przecież wszyscy mówimy w językach słowiańskich, jakoś się dogadamy.  

Piwnica z przetworami w gospodarstwie SvetozaraPiwnica z przetworami w gospodarstwie Svetozara archiwum prywatne

Zaskakujące jest to, że kiedy angielski odchodzi na bok i każdy mówi w swoim języku, nagle zrozumienie przychodzi naturalnie. Nie jest to trudne, bo w czarnogórskim jest wiele podobnych słów, np. chleb to hleb, mięso to meso, a ryby to ribe. Do tego dochodzą gesty, klepnięcia w barki i mimika twarzy. Kiedy są szczere chęci, tłumaczenie jest niepotrzebne. A odwiedzając miejscowych w ich gospodarstwach, można poczuć autentyczną atmosferę kraju, który się odwiedza.  

Dbanie o ziemię jest obowiązkiem kolejnych pokoleń 

Miejsce, które najbardziej skradło moje serce, to ekologiczny glamping położony w wiosce Oblun - Villa Oblun. Jego właścicielem jest Goran Brnović. Nieopodal znajduje się dom, w którym sam się wychował. Choć od lat mieszka w Wielkiej Brytanii, ziemia, na której dorastał ma dla niego ogromne znaczenie. - Mam obowiązek zadbać o ten kawałek ziemi. Tu są moje korzenie, stąd pochodzi moja rodzina. Mój pradziadek osiedlił się w tym miejscu jako pierwszy i zbudował dom, który jest na parterze. Mój dziadek wybudował dom, który jest poziom wyżej. A mój ojciec dobudował część z apartamentem, który teraz wynajmujemy. Moją rolą jest odnowienie tego wszystkiego i kontynuowanie tradycji. To bardzo emocjonalne. Wracają wszystkie wspomnienia - mówi. 

Posiadłość Gorana w wiosce OblunPosiadłość Gorana w wiosce Oblun archiwum prywatne

Jak zaznacza, te wspomnienia to przede wszystkim wolność i przestrzeń. Owoce i warzywa, które były zawsze pod ręką, gdy miał na nie ochotę. To także 3-kilometrowe piesze wycieczki do szkoły, podczas których razem z kolegami wygłupiali się na wydeptanych ścieżkach. To dorastanie w poczuciu, że dookoła jest wszystko, czego trzeba. 

- Może nie było luksusowo, ale niczego nam nie brakowało. To było lepsze niż życie w bloku. Tylko że wtedy niewiele osób to doceniało. W czasach komunizmu wszyscy chcieli zostawić wieś za sobą i przeprowadzić się do dużych miast. Pracować w fabrykach, mieć czas na spotkania ze znajomymi. Przyszedł moment, że przeprowadziliśmy się do Pogoricy ze względu na szkołę i pracę mojego ojca. Mimo to powroty na tę ziemię były dla nas ważne. Sadziliśmy tu drzewa, uprawialiśmy owoce i warzywa - opowiada.  

Posiadłość Gorana w wiosce OblunPosiadłość Gorana w wiosce Oblun archiwum prywatne

Do dziś natura stanowi ważną część Villi Oblun. Goran wciąż uprawia warzywa i owoce i wykorzystuje je w kuchni, którą rozpieszcza turystów. Dla nas przygotował stół z własnymi przetworami: serami, wędlinami, kiszonkami i plonami natury w różnych postaciach — Od ponad 30 lat działam w branży, w której najważniejsi są ludzie i spotkania. Uwielbiam opiekować się gośćmi, uwielbiam im gotować. Nasz dom odwiedzały osoby z całego świata: z Indii, z Arabii Saudyjskiej, z państw europejskich, ale też z Polski. Wydaje mi się, że najważniejsze jest bycie autentycznym. Kocham to, że mogę witać turystów w swoim domu, poznawać ich. Moim zdaniem, kiedy ktoś puka do twoich drzwi, i nie ma znaczenia, czy to dom, czy hotel, czy może restauracja, wystarczy prosta rzecz: Jako gospodarz przywitaj się, powiedz dzień dobry. Upewnij się, że nikt nie jest głodny ani spragniony. W dzisiejszych czasach ludziom brakuje tego bezpośredniego kontaktu i opieki. W miarę rozwoju technologii i zmian, jakie zaszły na świecie, zapomnieliśmy o podstawowych rzeczach. Zapomnieliśmy o relacjach. Patrzymy na relacje tylko przez pryzmat pieniędzy i interesów - zauważa. 

Goran BrnoviGoran Brnovi archiwum prywatne

Jednocześnie zaznacza, że dla niego pieniądze i interesy nie są najważniejsze. Od początku zależało mu na tym, żeby miejsce, które tworzy, współistniało z naturą i czerpało z niej jak najwięcej, a nie - jak wiele hoteli na wybrzeżu - niszczyło ją. Dlatego już niedługo turyści będą mogli zatrzymać się u niego w luksusowych namiotach - z wygodnym łóżkiem i klimatycznym wnętrzem. Takich, które wpiszą się w krajobraz. - Dla mnie Czarnogóra jest wspaniałym produktem turystycznym, ale musimy o niego dbać. Nie możemy niszczyć natury, żeby budować ogromne hotele i kurorty. Infrastruktura turystyczna powinna szanować naturę, wpisywać się w nią, nie uszkadzać jej - podkreśla.  

 

Mam wrażenie, że tak mogłoby brzmieć pierwsze przykazanie turystyki w Czarnogórze. Bo chociaż pocztówkowe widoki na wybrzeżu robią wrażenie, coraz bardziej przyćmiewane są przez ogromne hotele i kurorty. Poza sezonem nadmorskie miejscowości wyglądają jak duży plac budowy, na którym pierwsze skrzypce grają zagraniczni inwestorzy. Jeśli planujecie odwiedzić Czarnogórę, pamiętajcie, że najpiękniejsze wartości przekazują tu ludzie.

Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu prasowego sfinansowanego i zorganizowanego przez National Tourism Organization of Montenegro. 

Więcej o: