Andy Armstrong to 63-letni obywatel Wielkiej Brytanii, ojciec i, jak się okazuje, miłośnik wyzwań. Pomysł na nietypową wycieczkę narodził się w jego głowie już jakiś czas temu. Mężczyzna wielokrotnie odwiedzał Ibizę i przyznał, że to jego miejsce na ziemi. Kiedy wyznał kolegom z pracy na platformie wiertniczej, że mógłby polecieć tam tylko na jedną noc, ci powątpiewali w jego plany. Wkrótce udowodnił im, że się mylili.
63-latek wyjaśnił w rozmowie z "Daily Mail", że wszystko zaczęło się od drobnych przekomarzań. Jednak kiedy pewnego razu spędzał wieczór przed telewizorem, stwierdził, że zrealizuje swój szalony plan. Tym sposobem zarezerwował okazyjny bilet za 23 funty (około 120 złotych) i spakował do torby paszport, portfel oraz zapasową koszulę. 21 sierpnia wyruszył na lotnisko w Newcastle i po raz kolejny wsiadł na pokład samolotu lecącego na Ibizę. Tym razem wycieczka wyglądała zupełnie inaczej.
Wszyscy się śmiali i mówili: Nie, nie mógłbyś tego zrobić. Ale pomyślałem: Tak, mógłbym
- relacjonował.
Armstrong wylądował na wsypie o godzinie 21:00 i udał się do imprezowej dzielnicy w San Antonio. W tamtejszym klubie bawił się aż do 6:00 rano - tańczył, delektował trunkami i nawiązywał nowe znajomości. Następnie cieszył się słońcem przy plaży Ushuaia, a po otwarciu hotelu poszedł na śniadanie. O 13:00 przyszła pora na powrót do domu.
Choć jego "urlop" trwał niecałe 24 godziny, to nie krył podekscytowania całą wyprawą. "To było ogromne wyzwanie. Na pewno zrobiłbym to jeszcze raz" - podsumował 63-letni Brytyjczyk. Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.