Budowę Energylandii obserwowałem w internecie z zapartym tchem już jako gimnazjalista. Jednakże moja noga stanęła w największym parku rozrywki w Polsce dopiero dziesięć lat później. Specjalnie zaplanowałem wycieczkę po sezonie, żeby nie tracić czasu w ogromnych kolejkach do atrakcji, które w wakacje są tam na porządku dziennym.
Bawiłem się znakomicie, a żadna atrakcja mnie "nie pokonała". Nawet kolejka górska Zadra, która jest jedną z najszybszych (121 km/h) i najbardziej stromą (90°) tego typu atrakcją na świecie. Pomimo tego przyszedł taki moment podczas pobytu, kiedy musiałem złapać się za głowę z przerażenia. Było to w momencie, kiedy zobaczyłem ceny w punktach gastronomicznych.
Po około dwóch godzinach szaleństwa zrobiłem się głodny i postanowiłem coś zjeść. Moją uwagę przykuł lokal z hot-dogami i kebabem. Pomyślałem sobie: "szybka przekąska" i dalej w drogę. Jednak zauważyłem też panujące w tym miejscu pustki. Po chwili zdałem sobie sprawę, dlaczego tak jest – ceny są po prostu przerażające!
Za najzwyklejszego hot-doga, do którego można dobrać "bezpłatne dodatki" takie jak keczup czy rukola, trzeba zapłacić aż 24 zł. Jednak w jeszcze większym szoku byłem, gdy dowiedziałem się, jaka jest cena popularnych napojów gazowanych. W Energylandii półlitrowa butelka kosztuje aż 14 złotych (!).
Do parku rozrywki można wziąć swoje jedzenie i picie, co jest dużą przewagą w przeciwieństwie do imprez, takich jak Open’er, ale szalejąc przez cały dzień na rozmaitych atrakcjach, człowiek szybko robi się spragniony i głodny. Swój napój wypiłem już po godzinie pobytu, więc zostałem zmuszono kupić najdroższą colę w swoim życiu.
Jednak największym "hitem" była dla mnie cena popularnych lodów na patyku. Po sporym wydatku na małą przekąskę nawet nie miałem ochoty już wchodzić do rozmaitych sklepików, ale wychodząc z parku, nie da się ich pominąć. Wtedy usłyszałem rozmowę dwóch chłopaków, którzy ekscytowali się cenami lodów Magnum, za które w Energylandii trzeba zapłacić aż 16 złotych. Nie zdecydowali się na zakup, ale byli bardzo rozbawieni.
Spodziewałem się, że ceny będą wysokie, ale nie, że aż tak. W przeciwieństwie do wspomnianego Open’era, który wśród niektórych uchodzi za zabawę dla bananowej młodzieży, Energylandia to park rozrywki dla całej rodziny, a koszt biletu wstępu jest (moim zdaniem) adekwatny do oferty. Jednak w przypadku cen w punktach gastronomicznych właściciele obiektu chyba chcą po prostu odstraszyć swoich klientów i zachęcić do zaopatrywania się w wielkie butelki przed pobytem w parku.
Zauważyłem także, że w Energylandii jest dużo turystów zagranicznych, nawet z całego świata, dla których te ceny zapewne nie są zaskakujące, a może nawet niższe niż w Europie Zachodniej. Mimo wszystko uważam, że jest to czysty wyzysk. Przeczytałem, że właściciele parku chcą, żeby w 2024 roku park odwiedziły cztery miliony osób. Z takimi cenami za jedzenie śmiem wątpić w to, że tak się stanie.
Przed publikacją tego artykułu poprosiliśmy o komentarz przedstawicieli Energylandii. Nie otrzymaliśmy jednak jeszcze żadnej odpowiedzi.