Na początku sierpnia Chelsea Williams podróżowała z mężem i pięciotygodniowym niemowlęciem z lotniska w Manchesterze. Kiedy wsiedli na pokład samolotu TUI, ich pociecha zaczęła płakać. W celu uspokojenia 28-letnia mama postanowiła nakarmić ją piersią. Chwilę później jeden z pracowników poinformował ją, że to niedozwolone podczas startu i lądowania.
W poniedziałek, 7 sierpnia sfrustrowana kobieta podzieliła się przykrymi doświadczeniami na facebookowym profilu TUI. Wyjaśniła, że nigdy nie miała podobnego problemu z innymi liniami lotniczymi. Co więcej, była w szoku, ponieważ karmienie piersią jest zalecane, by pomóc maluchom z bólem uszu. Zaznaczyła, że miała zapięte pasy, a dziecko, zgodnie z przepisami bezpieczeństwa, było odpowiednio zabezpieczone i przypięte do jej ciała. Jak napisała na Facebooku:
Przed lotem powrotnym pomyślałam, że sprawdzę, jakie są oficjalne zasady. Byłam zaskoczona, że nie było to dozwolone, bo w konsekwencji moje dziecko krzyczało.
Pociłam się. Byłam na granicy łez. Czułam, że wszyscy na nas patrzą
- ujawniła szczegóły w rozmowie z "The Washington Post".
Szybko okazało się, że Williams miała rację. Przedstawiciel obsługi klienta TUI potwierdził, że nie ma żadnych oficjalnych ograniczeń w tej kwestii... jednak odradza publicznego karmienia, by nie sprawiać dyskomfortu innym pasażerom. Jej zdaniem oficjalna odpowiedź firmy tylko pogorszyła sprawę.
Całkowita dyskryminacja i ogromne rozczarowanie
- zakończyła.
Wywołane do tablicy biuro podróży postanowiło zabrać głos w sprawie. We wtorek, 8 sierpnia rzecznik przeprosił za problemy wyrządzone Chelsea Williams, zapowiadając przeprowadzenie nie tylko wewnętrznego dochodzenia, ale i dodatkowych szkoleń dla pracowników. "Jako przyjazna rodzinie firma turystyczna wspieramy karmienie piersią podczas naszych lotów w dowolnym momencie" - poinformował przedstawiciel TUI. Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.