Airbnb to platforma, która pozwala na wynajęcie apartamentów od osób prywatnych. Możemy znaleźć tam niezliczone ilości ofert od osób z aż 191 krajów świata. Niestety, zdarza się tak, że niektóre z wynajmowanych lokali nie spełniają oczekiwań lub... mają ukryte niespodzianki.
Czytelniczka mamadu.pl przesłała do redakcji portalu list, w którym opowiedziała o tym, jak jej wakacje zamieniły się w koszmar. Rajskie wakacje w centrum Toskanii legły w gruzach, gdy okazało się, że w wynajętym mieszkaniu znajduje się kamera. Kobieta nie miała o niczym pojęcia. Szybko sprawdziła, czy jest to zgodne z regulaminem serwisu. Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Okazało się, że jest to możliwe tylko wtedy, gdy w ogłoszeniu znajdzie się informacja o tym, że mieszkanie jest monitorowane. Co więcej, takie urządzenia mogą znajdować się wyłącznie w częściach wspólnych (np. salon, kuchnia czy jadalnia) i przestrzeniach publicznych (np. podjazd).
Zatkało mnie. W ogłoszeniu nie było słowa o tym, że w domu jest zainstalowany monitoring. Od razu skontaktowałam się z właścicielką domu, prosząc o wyjaśnienie. Poinformowała mnie, że tak, w domu jest zainstalowana kamera, bo w ubiegłych latach zdarzało się, że goście zostawiali po sobie bałagan i zniszczenia. Zapewniła, że kamera jest tylko w salonie i nigdy wcześniej nikomu to nie przeszkadzało
- napisała w liście do portalu.
Strasznie się zdenerwowałam, bo skoro była jedna kamera w salonie, to może też były gdzieś inne, ukryte? Byłam zdecydowana się stamtąd wynieść, ale mąż przekonał mnie, że możemy stracić pieniądze, że pewnie nie znajdziemy na ostatnią chwilę nic innego
- czytamy.
Może uznacie mnie za paranoiczkę, ale wolę Was ostrzec. Tak tego nie zostawię!
- zastrzegła.
Jak twierdziła autorka listu, nie potrafiła normalnie funkcjonować w tym mieszkaniu. Brała prysznic w ubraniu, a o zbliżeniu intymnym z mężem mogła zapomnieć. Wszystko ze strachu, że jest podglądana, a jej wizerunek może zostać opublikowany w sieci.