Barcelona. W tym zabytkowym sklepie zapłacisz... jeśli nic nie kupisz. Straszak na turystów

Historyczny sklep Queviures Murria, znajdujący się w Barcelonie, od lat stanowił nie lada atrakcję. Tłumy turystów przed długi czas oblegały sklep w celu zrobienia zdjęć, utrudniając tym samym prowadzenie lokalu. Jakiś czas temu właściciel postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Dziś na drzwiach sklepu można dostrzec tabliczkę informującą o opłacie za wstęp.

Na drzwiach słynnych barcelońskich delikatesów pojawiła się tabliczka informująca o opłacie pięciu euro, czyli około 22 złote, za wstęp, jeśli przybysz zjawił się tylko popatrzeć na wystrój i wykonać zdjęcia na pamiątkę. Osobliwa sprawa zyskała rozgłos, a właściciel restauracji udzielił wywiadu, w którym wyjaśnił, o co cała heca. 

Zobacz wideo Rekiny w popularnych kurortach turystycznych

Zabytkowy sklep w Barcelonie pobiera od turystów opłaty za wstęp. Tak przynajmniej widnieje na tabliczce

Ikoniczny lokal Queviures Múrria powstał w 1898 roku. Od 125 lat utrzymuje się na rynku, oferując swoim klientom wysokiej jakości wina, sery oraz mięso. Każdy, kto przejdzie obok sklepu, zmuszony jest zatrzymać się i podziwiać widok nie tylko witryny, ale i całego budynku - zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Modernistyczny wystrój, stare, mahoniowe meble i szyldy w staromodnym, dziś powiedzielibyśmy "vintage" stylu przykuwają uwagę wielu turystów.

Liczne odwiedziny delikatesów nie przynoszą jednak do kasy sklepu więcej pieniędzy. Turyści, którzy niczym fale na morzu "zalewają" wnętrze, robią to tylko po to, by zrobić kilka efektownych zdjęć, nic przy tym nie kupując. Zachowanie to było przez długi czas tolerowane przez właściciela sklepu, jednak niedawno sytuacja stała się na tyle absurdalna, że postanowił je ukrócić. Wszystko przez to, że Queviures Múrria stał się stałym punktem wycieczek z przewodnikiem, co znacząco utrudniło pracownikom sklepu wykonywanie obowiązków, a regularnych klientów zwyczajnie odstraszało.

Pomysł zrodził się z żartu pracowników

Toni Merino, kierownik sklepu, w rozmowie z hiszpańskim portalem Betevé, wyjaśnił, dlaczego na drzwiach zawisła informacja o opłacie za wstęp. Miała ona na celu odstraszyć namolnych turystów, którzy traktowali lokal jak jedną z miejskich atrakcji. Stwierdził, że większość odwiedzających nie dokonywała żadnego zakupu, a co więcej, nie mieli oni nawet na tyle kultury, by na wstępie się przywitać.

Merino zdradził też, że z pracownikami od lat żartował, że kiedyś w końcu zacznie pobierać opłaty za samo wejście. Ten dzień w końcu nastał, jednak nikt do tej pory nie musiał uiścić deklarowanych pięciu euro. "Nie obciążyliśmy nikogo pięcioma euro, bo nie taki jest cel", tłumaczy. Dodaje również, że od czasu wystawienia znaku informacyjnego, lokal odwiedzają tylko ci, którzy chcą coś kupić lub są na tyle kulturalni, by przed zrobieniem zdjęcia poprosić o zgodę. A taką ponoć zawsze otrzymują. Więcej podobnych tematów znajdziesz na Gazeta.pl

Więcej o: