Wybierając się w podróż samolotem, każdy pasażer musi zaufać wiedzy i doświadczeniu pilota oraz reszty załogi. Niestety, czasem pojawiają się problemy natury technicznej, które zakłócają lot. W tej historii poza maszyną zawiódł w dużej mierze człowiek i jego upór graniczący z pychą.
Do wypadku doszło w lipcu 2000 roku. Samolot A310-300 niemieckiej linii Hapag-Lloyd miał odbyć zwyczajny lot z Grecji do Niemiec, a ściślej mówiąc z miasta Chania do Hanoweru. Choć start odbył się bez komplikacji, to jednak już po chwili doszło do pierwszych problemów, które wzbudziły czujność pilota. Kiedy na kokpicie pojawił się komunikat, że drzwi podwozia są otwarte, przez co jest ono właściwie niezabezpieczone, dwaj piloci próbowali kilkakrotnie usunąć usterkę, jednak bezskutecznie.
Ze względu na fakt, iż samolot miał pełen bak paliwa, i nie było możliwości wylądowania na tym samym lotnisku, z którego startował, podjęto decyzję o kontynuowaniu podróży. Tego typu wariant jest możliwy, jednak samolot musi lecieć z mniejszą prędkością niż zazwyczaj. Warto zaznaczyć, że zrzucanie paliwa jest obowiązkową procedurą przed rozpoczęciem nieplanowanego lądowania, ponieważ masa maszyny jest zbyt duża, aby bezpiecznie posadzić ją na lądzie.
Ze względu na fakt, iż lot z otwartym podwoziem spalał znacznie więcej paliwa, konieczne było międzylądowanie w celu uzupełnienia braków. Na pokładzie znajdował się 56-letni kapitan Wolfgang Arminger i młody pierwszy oficer Thorsten R. Kiedy mniej doświadczony pilot próbował skontaktować się z dyspozytorem linii, aby zmienić trasę, okazało się, że jest problem z połączeniem i przez godzinę nie mógł przekazać ważnych informacji. Ostatecznie udało się nawiązać kontakt i według planu samolot miał wylądować w Monachium, by tam pasażerowie przesiedli się do innej maszyny. Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Ilość paliwa w normalnych warunkach zdecydowanie wystarczałaby na realizację lotu do Monachium. Jednak Flight Management System odpowiadający za sterowanie lotem nie wziął pod uwagę faktu zwiększonego oporu powietrza. To miało z kolei ogromny wpływ na poziom spalania, na co zwrócił uwagę młody i niedoświadczony pilot. Kapitan miał jednak zignorować tę uwagę i podjął decyzję, że wylądują w Wiedniu.
Niestety, na wysokości 1/3 trasy do Wiednia maszyna spaliła już połowę baku i paliwa nie wystarczyłoby, aby kontynuować podróż. Już wtedy należało podjąć decyzję o awaryjnym lądowaniu na Chorwacji, do czego nie doszło. Kiedy minęli Zagrzeb, mieli jeszcze szansę wylądować w austriackim miasteczku Graz, aby uniknąć kolejnych błędów, jednak kapitan uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie kontynuowanie lotu. 14 minut później silniki zgasły na 22 km od Wiednia i maszyna na skutek szybciej utraty wysokości uderzyła w pole 660 metrów od pasa startowego.
Na szczęście w wyniku wypadku nikt nie zginął, 26 osób miało lekkie obrażenia, ale sam samolot nie nadawał się już do remontu. Pół roku po wypadku kapitan Wolfgang Arminger sam zrezygnował z pracy w liniach Hapag-Lloyd, a w 2004 roku sąd okręgowy w Hanowerze skazał go na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu za narażenie życia pasażerów.