Jak donosi internerowe wydanie "The Mirror" kapitan John Brossard wypłynął wraz z ekipą rybacką z amerykańskiego miasta Goodland na Florydzie. Podczas gdy dwóch mężczyzn siłowało się z wędką, próbując schwytać rekina, on sam chwycił za telefon. Nie spodziewał się jednak, że uda mu się zarejestrować brutalny moment.
Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Załoga rybacka usiłowała złapać na wędkę skuszonego przynętą żarłacza tępogłowego. Nagle zauważyli trzy złowieszcze cienie czające się pod łodzią. Jak przyznali, na początku nie potrafili ich zidentyfikować i nie wiedzieli, z czym mają do czynienia.
Po prostu myśleliśmy: Wow, niewiarygodne! Coś chce zjeść rekina i jest od niego większe
- mówił Brossard w rozmowie z "The Mirror".
W pewnym momencie ogromne stworzenie wyskoczyło z wody i jednym kęsem połknęło rekina. Mężczyźni nie mogli wyjść z szoku, patrząc jak drapieżnik zrywa żyłkę i znika w wodzie ze swoją ofiarą.
John Brossard zidentyfikował napastnika jako goliata atlantyckiego (znanego również jako Itajara), który jego zdaniem mógł ważyć nawet 220 kg. Jest to drapieżna ryba z rodziny strzępielowatych charakteryzująca się ogromnymi rozmiarami. Dorosły osobnik może osiągnąć nawet 600 kg wagi i 2,7 m długości. Podobnie jak rekiny stanowi zagrożenie także dla ludzi.
Kapitan dodał, że to niejedyne niebezpieczny mieszkaniec okolicznych wód. Rekiny były zjadane tam również przez krokodyle czy aligatory. "To jedyne miejsce na świecie, w którym wszystkie te stworzenia [drapieżniki - przyp. red.] są w jednym miejscu i próbują zjeść się nawzajem" - dodał.