Dorota Szelągowska to polska projektantka wnętrz i prezenterka telewizyjna. W maju 2023 roku wydała książkę pt. "Miało być zabawnie, a wyszło jak zwykle", w której poruszyła temat presji, oczekiwań i wiecznego poczucia niedopasowania. W jednym z fragmentów cytowanym przez onet.pl opowiedziała również o doświadczeniach z warszawskiego lotniska.
Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Dorota Szelągowska właśnie wybierała się w podróż po Tajlandii. Udała się na lotnisko, skierowała w stronę kontroli bezpieczeństwa i zaczęła wypakowywać przedmioty na taśmie. Była niezwykle dumna z tego, jak się przygotowała, wszystko znajdowało się osobno w siedmiu woreczkach strunowych - oddzielnie perfumy, kosmetyki do mycia, lekarstwa czy pasta do zębów. Jej starań nie doceniła jednak jedna ze strażniczek, która już na samym początku zwróciła jej uwagę swoim surowym wyrazem twarzy.
Na początku kobieta wypytywała, dlaczego Szelągowska ma dwa bagaże, a kiedy usłyszała, że ta leci biznesem, zwróciła uwagę, że powinna skorzystać z fast tracka. Następnie nachyliła się nad torbą i zaczęła sprawdzać pojemność zabranych kosmetyków.
Ma pani złe torebki, może być tylko jedna o pojemności litra
- powiedziała.
Celebrytka nie mogła uwierzyć. Wyznała, że wielokrotnie przechodziła kontrolę bezpieczeństwa, ale nigdy nie miała podobnego problemu. Strażniczka nakazała jej odejść na bok i przepakować wszystko, tym razem do jednej torebki. Szelągowska była zaniepokojona, że nie zmieści do niej wszystkich rzeczy.
To trzeba będzie wyrzucić
- wyjaśniła z uśmiechem pracowniczka lotniska.
Na szczęście pomógł jej towarzysz podróży, który zaoferował przestrzeń w swoim bagażu (co również nie przypadło do gustu strażniczce). Kiedy akcja przebiegła pomyślnie, projektantka wnętrz ustawiła się przed bramką, gdzie po raz kolejny usłyszała nieprzyjemny komentarz.
Jeszcze musi się pani nauczyć, żeby stać, jak trzeba stać, a nie idzie
- mówiła kobieta.
Po zrobieniu kilku kroków bramki nie wydały żadnego dźwięku, a pasażerka dziękowała sobie, że założyła miękki stanik, bo "druty zawsze piszczą". Mimo to surowa strażniczka nie odpuściła dodatkowej kontroli wykrywaczem. Dorota Szelągowska wyznała, że pozostali pracownicy unikali jej wzroku i wydawali się zażenowani całą sytuacją. Kobieta natomiast uśmiechała się z satysfakcją.
Jak zakończyła:
Wiozłam to ze sobą do Bangkoku i potem na północ Tajlandii, i łódką na Koh Mak. Mam nadzieję, że jej satysfakcja i radość trwały, choć połowę tego czasu.